poniedziałek, 4 maja 2015

List otwarty do Rafała A. Ziemkiewicza.


Przeszanowny Panie Redaktorze!

Zainspirował nas Pan. Naprawdę. Gdyby nie Pan, ten tekst najprawdopodobniej by nie powstał. A temat jest wielce ciekawy, zdecydowanie wart naświetlenia i dyskusji. Skąd zatem pochodzi owa inspiracja?

Otóż z Pańskiego wpisu na fejsbukowym profilu, w którym to, linczując wciąż aktualnie „miłościwie nam panującego” Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, podzielił się Pan własnymi refleksjami na temat łowiectwa. Tego współczesnego i polskiego też. Warto więc przytoczyć fragmenty tych przemyśleń:
"Nie mam nic przeciwko zabijaniu zwierząt [...] Ale co innego zadawanie śmierci tam, gdzie to uzasadnione ludzkimi potrzebami, a co innego niepotrzebne przysparzanie żywym stworzeniom cierpień albo zabijanie dla przyjemności. To barbarzyństwo. Łowiectwo było szlachetnym sportem, kiedy wiązało się z tropieniem, pojedynkiem między człowiekiem a zwierzyną, niosło element ryzyka dla myśliwego i wymagało sprawności. Dziś łowiectwo to właściwie rodzaj rzeźnictwa - zjeżdżają się panowie postrzelać z bezpiecznych stanowisk do nagonionej zwierzyny jak do tarcz i popodniecać się krwią. Może i bywa to uzasadnione koniecznością regulowania populacji (naturalnie ekosystem już tego nie zrobi, bo jest zbyt zaburzony), ale widzieć w tym "miłe chwile" to co najmniej dziwne. Zresztą, rozrywka, która przed wojną była sportem "panów" w PRL stała się zabawą małupującego ich partyjanictwa i ubectwa, co samo w sobie wystarczy, by już oddać dubeltówki, kapelusze z piórkiem, rogi i inne tradycyjne utensylia do muzeum.”
Przyznajemy szczerze, że do krytyki myśliwskiego środowiska, do którego należymy, przywykliśmy i powyższa wypowiedzieć niespecjalnie nas podnieca. W takim razie, spyta Pan, po jaką cholerę, smarujemy ten list? Odpowiedź jest banalna: nie tyle interesuje nas treść, do której też się odniesiemy, ale przede wszystkim to KTO jest jej autorem. Dlaczego? Od pewnego czasu myśliwi obserwują stopniowo narastającą krytykę pod swoim adresem. To nie jest oczywiście żadna nowość, jednak atmosfera gęstnieje a wyraźną czkawką wśród nosicieli zielonych kapelusików odbiła się polityczna decyzja Bronisława Komorowskiego o jego łowieckiej wstrzemięźliwości z kampanii prezydenckiej w roku 2010, która została odczytana w środowisku jako gest Kozakiewicza. Choć niektórzy wiwatowali. W końcu jeszcze nigdy fotograf z Polskiego Związku Łowieckiego nie był prezydentem. To też może być powód do chwały. Jednak przypadek Komorowskiego był wyraźnym, politycznym sygnałem, że mordowanie niewinnych zwierzątek Pierwszemu Obywatelowi Najjaśniejszej raczej nie przystoi. Już nie. Aktualnie, myśliwi, po dłuższym okresie oburzenia i strzelania fochów, stanowiących reakcję na regularnie serwowane im przez media zimne prysznice, zaczynają oswajać się z sytuacją i próbować definiować „wroga”. I tak, obserwując dyskusję na różnych forach czy w mediach społecznościowych, coraz częściej można spotkać się z opinią, iż krytyka myślistwa jest celem i zasługą „lewactwa”. Przy czym pod tym terminem może kryć się dosłownie wszystko: od lewych sprzątaczek w Regionalnych Dyrekcjach Ochrony Środowiska, przez ruchy społeczne, organizacje z przedrostkiem „eko”, lewicowe partie polityczne po lewicowe media itd. Do rangi symbolów wylewania pomyj na współczesnego „buca w zielonym kapelusiku z piórkiem” urosły Radio TOK FM, TVN i Gazeta Wyborcza z niepodważalnym „autorytetem” Pańskiego „ulubieńca” Adama Michnika na czele. No bo wiadomo: lewica to ludzie bez wartości, wywrotowcy, chcący decydować za wszystkich i uszczęśliwiać wszystkich na siłę. Oczywiście w jedyny słuszny sposób, czyli po swojemu. A prawica to oaza wolności, konserwatyzm itepe itede… Jasne, możemy dyskutować nad sensem czy raczej bezsensem takiego podziału politycznego, światopoglądowego, ale nie oszukujmy się – i tak od niego nie uciekniemy. Zbyt mocno jest on zakorzeniony w debacie publicznej.

Wniosek? Prawa opcja powinna rozumieć racje myśliwych, stanowić nadzieję i wsparcie dla polskiego łowiectwa. Teoretycznie.

Zaś praktycznie wyskakuje Redaktor Rafał Ziemkiewicz w nieprzypadkowym czasie ze swoimi przemyśleniami i wywraca powyższe do góry nogami. Efekt robi tym większe wrażenie, iż przytoczony wpis nie pochodzi z głów spin doktorów Jarosława Kaczyńskiego, którzy w ostatniej kampanii prezydenckiej próbowali podlizać się społeczeństwu mówiąc, że prezes kocha kotki a kontrkandydat  morduje zwierzątka z niskich pobudek. Nie pochodzi też z bloga byłego europosła Marka Migalskiego, który w stereotypowy sposób nabijał się z myśliwych, po czym w ramach przeprosin zaśmiał się im raz jeszcze w twarz. Więc dlaczego ci myśliwi, którzy zrzucają całe zło na lewactwo, marginalizują te wypowiedzi? Być może dlatego, że nie traktują PiSu ani żadnej z obecnych partii parlamentarnych jako prawicy. Wręcz przeciwnie. Prawica jest poza Sejmem.

Ale Pan, Panie Rafale! Pan tą prawicą zaiste jesteś! Przecież przytoczony wpis pochodzi spod pióra IKONY prawicowego dziennikarstwa w Polsce! To Pan odwołuje się do tradycji narodowo-demokratycznej, koncepcji Romana Dmowskiego, to Pan aspiruje do bycia przywódcą ideowym „nowej Endecji”, to Pan jest autorem bestsellerów takich jak „Myśli nowoczesnego Endeka”.

Dlatego dziękujemy Panu za wspomniany wpis. Otwiera, a przynajmniej powinien otworzyć niektórym oczy. Pokazuje, że problem z akceptacją współczesnego myślistwa istnieje niezależnie od tego czy ktoś jest „lewakiem”, czy też „prawakiem”. Nosiciel zielonego kapelusika może tak samo dostać kopa w krocze zarówno z jednej jak i z drugiej strony. Więc zamiast rozglądać się nerwowo dookoła, raczej powinien zacząć... myśleć.

A jest nad czym. Czytając Pańskie wynurzenia i będąc świeżo po lekturze „Myśli nowoczesnego Endeka”, nieodparcie nasuwały nam się pewne analogie. Po pierwsze, moglibyśmy porównać poziom Pańskiego wpisu do tekstu Kuby Wojewódzkiego, w którym ten krytykując prawicę, stwierdził, że Roman Dmowski w „Myślach nowoczesnego Polaka” analizował fenomen Adolfa Hitlera. Sęk w tym, że, jak Pan słusznie zauważył wytykając celebrycie nieuctwo, książka ta została wydana w roku 1903 (w gazetach artykuły ukazywały się od 1902), a więc pi razy drzwi 30 lat przed dojściem Hitlera do władzy. W każdym razie Wojewódzki dostał od Ziemkiewicza werbalnie po mordzie, a gdy próbował się potem nieudolnie bronić, otrzymał drugi cios i padł jak długi. A długi to on jest. 

W zasadzie mieliśmy ochotę zrobić z Panem to samo. Tylko bardziej po myśliwsku. Czyli wygarnąć socjologiczno-psychologiczno-filozoficzno-ekologiczną amunicją, wypatroszyć, a przed wstawieniem do piekarnika przyprawić sporą dawką ironii i humoru. Ale nie zamierzamy wydawać Panu żadnej „bitwy”. Dlaczego? Bo widzimy, że po prostu jest z KIM rozmawiać: człowiekiem inteligentnym, potrafiącym myśleć krytycznie, potrafiącym wyciągać wnioski, ewoluować światopoglądowo, będącym świetnym obserwatorem życia – choć niekoniecznie wszystkich jego aspektów. Powodów jest więcej, ale o nich wspomnimy w dalszej części listu.

Z naszego punktu widzenia w Pańskim przypadku nakładają się dwie rzeczy: wypominane przez Pana Wojewódzkiemu nieuctwo oraz błędne postrzeganie rzeczywistości. Tej „cywilizacyjno-przyrodnicznej”. Jedno też wynika z drugiego, gdyż idziemy o zakład, że nawet nie próbował Pan zrozumieć podstaw, czyli tego czym jest współczesne łowiectwo. Pisał Pan „na czuja”, na bazie którego zbudował Pan pewien obraz i wyraził względem niego własne emocje.

Przyjrzyjmy się na przykład poniższemu zdaniu:
Ale co innego zadawanie śmierci tam, gdzie to uzasadnione ludzkimi potrzebami, a co innego niepotrzebne przysparzanie żywym stworzeniom cierpień albo zabijanie dla przyjemności. To barbarzyństwo.
Czyżby Ziemkiewicz uważał, że śmierć zwierząt łownych jest nieuzasadniona ludzkimi potrzebami? Na jakiej podstawie? Myśli Pan, że zwierzyna ginie od ołowiu tylko dlatego, że jakiś odsetek psychopatycznego społeczeństwa ma taką fantazję? Że może to i bywa uzasadnione koniecznością regulowania populacji”?

No to śpieszymy Panu z odpowiedzią: te zwierzęta były, są i będą zabijane z pełną premedytacją i na zlecenie. Kogo? Konkretnie Ziemkiewicza. Konkretnie nas. Konkretnie społeczeństwa. Może Pan unieść w zdziwieniu brew i spytać: „ale co ja mam do tego? Przecież nie zabijam.” Zabija Pan, oczywiście nie własnoręcznie – Pan jest sprawcą na stanowisku kierowniczym. A to nie czyni Pana ani lepszym, ani też gorszym od nas. Dlaczego owa śmierć jest zlecana? Bowiem życie zwierząt koliduje z naszą cywilizacją. Nie żyjemy na Czukotce, lecz w środku dość gęsto zaludnionej Europy, w tzw. krajobrazie kulturowym. Każdy metr ziemi ma swojego właściciela a każdy właściciel ma swoje interesy. To generowało, generuje i będzie generować konflikty na styku człowiek-przyroda. Niezależnie od głęboko-ekologiczno-filozoficznych wywodów, na które, mamy nadzieję, jest Pan odporny. Powstaje więc pytanie: jak wykombinować, żeby zwierzętom było dobrze i ze zwierzętami było dobrze? Ano możemy na przykład wyłączyć spod użytkowania gospodarczego ogromne obszary kraju – co jest niemożliwe. Możemy też wyciąć w pień większość konfliktowych gatunków – na co nie będzie zgody społeczeństwa. W końcu możemy dążyć do utrzymania populacji zwierząt WBREW presji cywilizacyjnej (ochrona), jednocześnie zabijając ich CZĘŚĆ (gospodarowanie). I właśnie realizacją tego ostatniego scenariusza zajmuje się łowiectwo. Myśliwi mają za zadanie utrzymać odnawialne zasoby przyrody i prawo z nich korzystać (np. wrzucając potem na ruszt – czym była wielce zdziwiona dziennikarka programu Dzień Dobry TVN Dorota Wellman). No ale dlaczego akurat myśliwi? Przecież mogłyby się tym zająć np. organizacje ekologiczne? Jednak znowu odwołujemy się do życia, do praktyki: myśliwy nie będzie żałował trudu i własnych pieniędzy, by utrzymać zwierzynę, bo w przeciwnym razie nie będzie miał na co polować. I dwururka pójdzie w kąt. I właśnie w tym tkwi siła i piękno łowiectwa: bazuje na życiowych mechanizmach, odwołuje się do natury, nie próbuje niczego komplikować. Zwłaszcza ideologicznymi bzdetami.

Jeszcze parę słów odnośnie przyjemności zabijania. Nie zamierzamy o niej rozprawiać w kontekście czerpania orgazmicznych doznań z samego faktu odbierania życia zwierzynie. Napiszemy tylko tyle: Pańskie przekonania są błędne. Dlatego zapraszamy do lektury: CZĘŚĆ ICZĘŚĆ II

Skupmy się na drugiej stronie medalu. Czy uważa Pan, że zwierzęta ze sklepowych półek zabija się wyłącznie z konieczności? Nie idzie za tym przypadkiem, poza prostą potrzebą zapchania kiszek, również chęć popieszczenia kubków smakowych? Spróbowania czegoś nowego, innego? Po jaką cholerę w takim razie całe to bogactwo produktów zwierzęcych? Po co nam tyle gatunków mięsa, ptaków, ryb, owoców morza? Przecież np. wystarczą dwie ryby na krzyż, kurczak, ewentualnie wieprzowina i wsio. A reszta? Niech sobie żyje. Włącznie ze świętymi zwierzętami leśnymi w Świętych Gajach.

Podążając tym tokiem rozumowania powinno zakazać się produkcji np. aut luksusowych. Wystarczą nam li tylko „kompakty”.

Tak, Panie Rafale, rzeczywistość jest brutalna: Polacy zabijają mnóstwo zwierząt i to dla własnej przyjemności. Czynienie zarzutów myśliwym jest zatem niepoważne. Nie są oni ani lepsi, ani gorsi. Za to zdecydowanie częściej bardziej świadomi tego co robią.

Mając powyższe na uwadze, rodzą się kolejne pytania: do czego miałoby prowadzić takie sztuczne samoograniczenie? Komu służyć? I z czego wynika? Z moralnych imperatywów? Jakich?

Nie tak dawno temu niejaki prof. Jan Hartman, pierwszy etyk TVN, zaczął, jak to ma w zwyczaju, filozofować na temat śmierci, stwierdzając, że zjedzenie większego zwierzęcia jest bardziej moralne niż skonsumowanie dwóch mniejszych. I on zgodnie z tym przykazaniem stara się postępować. Można się spodziewać, że niebawem ten ekspert z UJ wskoczy na najwyższy poziom etyczny i już nikt mu w kwestii żarcia nie podskoczy. Bo dobierze się do wielorybów… Dlaczego o tym piszemy? Ponieważ przypomina nam to dzielenie zwierząt przeznaczonych do gara na te „lepsze” i „gorsze” według mętnych kryteriów moralnych, którymi próbuje się Pan posługiwać. Tymczasem, patrząc obiektywnie, to czy Pan zabije i zje taki czy inny wycinek fauny, to jest wsio rybka. Proszę zrozumieć Panie Rafale, że łowiectwo jest kwestią wyboru. Tak samo jak wyboru dokonuje Pan w sklepie. Dorabianie do tego ideologii trąci absurdem. 

Wróćmy więc do pytania: z czego takie postrzeganie wynika?

I w tym miejscu zaczerpnijmy z twórczości Romana Dmowskiego, który na początku „,Myśli nowoczesnego Polaka” napisał był:
„Nierzadko spotykamy się ze zdaniem, że nowoczesny Polak powinien być jak najmniej Polakiem”.
Czy nie przypomina to Panu czegoś? Gdyby tylko zastąpić wyraz „Polak” wyrazem „człowiek”, rysuje nam się obecnie bardzo modna wizja bytu człowieka na tym padole, zgodnie z którą powinien być on w coraz mniejszym stopniu człowiekiem – czytaj: częścią przyrody. Brawo Dmowski! Staruszek wiecznie żywy! To z kolei jest pokłosiem m.in. nachalnej zielonej propagandy, wbijającej ludziom do głów hasło „człowiek to najgorszy wróg przyrody”, wynikającej z kompleksów. Kompleksów na punkcie własnego gatunku i nie tylko. W efekcie nie mówi się o odpowiedzialności człowieka za przyrodę, lecz coraz częściej widoczne są działania zmierzające do moralnego samowykluczenia Homo ss. z tejże. Cacy staje się więc jej nabożne kontemplowanie, najlepiej na kolanach, natomiast racjonalne korzystanie z jej odnawialnych zasobów jest kwestionowane. Cóż jednak ma to wspólnego z rzeczywistością, funkcjonowaniem Matki Natury? Obiektywnie rzecz biorąc - nic.

Wreszcie, pragnę podzielić się z Panem pewnym odkryciem, którego dokonaliśmy właśnie dzięki lekturze „Myśli nowoczesnego Endeka”. Otóż wyznał Pan, że zakochał się w pewnym zdaniu Romana Dmowskiego, stanowiącym istotę endeckiej tradycji i skrót odpowiedzi na wszystkie stojące przed nami (Polakami) pytania. Brzmi ono następująco:
„Wciąż mamy w Polsce milionowe rzesze analfabetów – i w nich nasza nadzieja!”
Podobnie jak Dmowskiemu, myśliwym wcale nie chodzi o pochwałę analfabetyzmu. Wręcz przeciwnie. Środowisko nosicieli zielonych kapelusików cechuje coraz głębsza świadomość, że przyszłość współczesnego łowiectwa zależy od pozytywistycznej (na miarę XXI wieku) pracy u podstaw prowadzonej wśród społeczeństwa. Od uświadamiania ludzi dorosłych, ich potomstwa, kolejnych pokoleń. O tym może Pan przeczytać w każdym dostępnym łowieckim periodyku tudzież Internecie.

Panie Rafale! Pan jest właśnie takim analfabetą. Przyrodniczym, łowieckim. I w takich ludziach jak Pan myśliwi pokładają nadzieję!

Wyobrażamy sobie, że może być Pan nieźle zdziwiony, dowiadując się jak wiele dzisiejsze polskie łowiectwo może czerpać z tradycji endeckiej, pracy Romana Dmowskiego i spółki. A gdy dodamy, że owa działalność – abstrahując od jej słabości – jest prowadzona przez eks-towarzyszy z TW Kazimierzem dr Lechem Blochem i wiceministrem spraw wewnętrznych za czasów Kiszczaka Andrzejem Gdulą na czele, to chyba dostanie Pan zawału. Dlatego życzymy zdrowia.

Podsumowując, pragniemy wyrazić rozczarowanie, że Pan, jako ikona prawicowego dziennikarstwa w Polsce, nie popisał się tym razem narodową kreatywnością prezentując swoje argumenty przeciw myśliwym. Można by nawet pomyśleć, iż zerżnął je Pan wprost od Michnika tudzież innego Hartmana. Proszę również mieć na uwadze, że rzucając słoikiem z antyłowieckimi fekaliami w obecnego prezydenta, dostaje się również osobom postronnym ze skłonnościami do narodowego konserwowania.

P.S. W PRL też wielu dziennikarzy szmaciło się dla systemu. Ale to chyba nie powód, by Pan rzucił teraz piórem?

Z wyrazami szacunku,

zdrowa (potwierdzone psychiatrycznie) tkanka narodowa,

Wojciech Bołoz, Daniel A. Kałużycki

3 komentarze:

  1. Świetne. Gratulacje!

    OdpowiedzUsuń
  2. Brawo Buce w Z....

    Arushi.

    Ps. Dawajta przez Facebuka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To juz poszlo na fejsa w grupach zwiazanych z lowiectwem i nie tylko. Pozdr.

      Usuń