niedziela, 29 stycznia 2017

Medale i dziadki z Wehrmachtu.

Przyznajemy, że czasami faktycznie warto kierować się maksymami łowieckiej etyki. Tym razem postanowiliśmy podążać słynną "szukajcie a znajdziecie". No i znaleźliśmy. Taki oto medal. Złoty! Może wypadł ze złotego pociągu?



Jestem zdecydowanym przeciwnikiem znęcania się nad zwierzętami. Adolf Hitler.

Brzmi po polsku widniejący na medalu napis. Medalu, którym wódz Tysiącletniej został wyróżniony w roku 1934 przez Eichelberger Humane Award Foundation w Seattle za wybitne zasługi na polu ochrony zwierząt.

W związku z owym wykopaliskiem:
1) Pragniemy przypomnieć tekst, w którym zastanawialiśmy siem czy faktycznie MIARĄ CZŁOWIECZEŃSTWA JEST STOSUNEK DO ZWIERZĄT...?
2) Pragniemy publicznie zadać pytanie: czy Wojciech Eichelberger, na co dzień psycholog i terapeuta, a w wolnym czasie zapalony kumpel Zenka Kruczyńskiego i antymyśliwy, miał rodzinę w USA, która rozdawała wspomniane nagrody? Tak, to jest pytanie o "dziadka z Wehrmachtu" i tak, kierujemy się etyką łowiecką, przede wszystkim złotą zasadą "kto pyta, nie błądzi".
3) Wreszcie pragniemy spytać: czy należałoby reaktywować ową nagrodę? Kto na nią mógłby zasłużyć? Albo już zasłużył?

Liczymy na każdom podpowiedź. Proszem się nie krępować...

poniedziałek, 23 stycznia 2017

KSIENGI ROGOWSKIE. Prolog.


Droga Parafio!

Miło nam zakomunikować, iż niedawno we dwójkę wzięliśmy udział w konferencji TRUDNE TEMATY W EDUKACJI PRZYRODNICZO-LEŚNEJ zorganizowanej przez Centrum Edukacji Przyrodniczo-Leśnej w Rogowie, pod patronatem Ministerstwa Środowiska, PGL Lasy Państwowe, SGGW oraz PZŁ. Udało nam się nawet wygłosić kawałek z referatu pt: "Myśliwski Bambizm - dylematy i sprzeczności w przekazie oraz społecznym postrzeganiu myśliwych, polowania, łowiectwa", którego pierwszą folię widać na pierwszej połowie obrazka:



Z treścią całego referatu oraz innymi będziemy parafię zapoznawać w kolejnych odcinkach. Zupełnie za darmo. Konferencja zrobiła na uczestniczących w niej przedstawicielach bloga „buce w zielonych“ średnie wrażenie. Statystycznie rzecz biorąc. Zdecydowanie raczej złe wspomnienia z konferencji przywiózł do domu pierwszy z uczestników, jamnik, który – czekając w samochodzie na rejestrację – z nudów rozpruł plecak, zeżarł cały transportowany dla niego zapas karmy, torebkę landrynek miętowych razem z torebką oraz tubkę pasty do zębów bez tubki. Też miętową. Co poskutkowało dla niego dwudniowym postem konferencyjnym ze związaną z nim raczej negatywną opinią o pobycie Rogowie. Drugi uczestnik nie pościł i został uszczęśliwiony przez organizatorów konferencji książką Tomasza Samojlika i Adama Wajraka "Umarły las". Tak jak wszycy inni...

O tej książce/komiksie powstałym w wyniku współpracy dziennikarza Gazety Wyborczej i pracownika IBS Białowieża pisze w jej recenzji niejaka Joanna Olech:

"Umarły Las" to zabawny ptasi western. Ale ani czytelnik się obejrzy, jak zostanie niechcąco wyedukowany. Łyknie zdrową porcję wiedzy o lesie, a być może pomnoży grono szlachetnych obrońców przyrody."

Książka jest faktycznie bardzo ładna. Jest w niej dużo obrazków. Niechconco wyedukowany przez Adama Wajraka drugi uczestnik konferencji, nałykawszy się wiedzy wajrakowej o lesie, spłukiwanej z umiarem (naprawdę!!!) i tylko w chwilach wolnych od zajęć roztworami etanolu o różnych stężeniach, przywiózł z niej wrażenie raczej pozytywne. Być może nawet pomnożył grono szlachetnych obrońców pszyrody. Uśrednienie wszystkich dwóch opinii o konferencji w Rogowie i ich analiza przy pomocy nauk statystycznych daje więc „średnią opinię średnią“ o konferencji. Nie wiadomo czy jamnik da się jeszcze raz przekonać do udziału w podobnej imprezie, ale niezależnie od tego było ciekawie, czyli pozytywnie. O czym potem. Na razie referaty z konferencji można obejrzeć na portalu lowiecki.pl i na kanale YouTube CEPL.

Jeden czyli drugi przedstawiciel bloga bucewzielonych drugiego dnia konferencji przez pomyłkę wziął udział w debacie oksfordzkiej „Puszcza Białowieska dla leśników i myśliwych - Nieprawda - Puszcza Białowieska dla naukowców i ekologów“ - nie było akurat na sali wolnych krzeseł, poza miejscem obok rzeczniczki PZŁ przy stole debatowym (dla tych nielicznych z naszych czytelników, którzy nie studiowali w Oksfordzie: owa debata polega na publicznej dyskusji w dwóch grupach, którym kibicuje i sędziuje sala – czyli tak samo jak kiedyś w sklepie geesu podzielone na dwie grupy gospodynie debatowały o roli gosposi księdza proboszcza, a reszta obecnych, czekająca na dostawę wina marki „wino“ przysłuchiwała się – tylko to się dzisiaj trochę inaczej nazywa). Redachtor Młodszy utyskiwał co prawda, że właściwie w debacie powinien wziąć udział jamnik, bo jest bardziej wyszczekany i jego obecność zamiast Redachtora Starszego przyczyniłaby się do znaczącego wzrostu współczynnika IQ całej grupy myśliffsko–leśnej, ale w kwestii choinek białowieskich to i tak by chyba nic nie zmieniło.

wtorek, 17 stycznia 2017

Żubry? Nein, danke.



Minister środowiska Jan Szyszko, zwracając się do europosłów w piśmie z 13 września br. odnoszącym się do debaty na temat Puszczy Białowieskiej, zaoferował krajom UE pomoc Polski w reintrodukcji lokalnie zaginionych gatunków. Szczególnie żubra. W mediach związanych z organizacjami przyrodniczymi skomentowano tę propozycję jako kuriozalną. Tymczasem rzut oka w kierunku Brukseli – za Odrę i Nysę – powinien skłaniać do głębszych refleksji nad znanym przysłowiem: „Cudze chwalicie, swego nie znacie, sami nie wiecie, co posiadacie”.

W 2010 r. rozpoczęto projekt mający na celu reintrodukcję wolno żyjących żubrów w Rothaargebirge w Nadrenii Północnej-Westfalii (NRW). Założeniem inicjatywy wspieranej przez rząd tego landu i organizacje pozarządowe (NGO) było stworzenie pierwszego wolnościowego stada żubrów w Niemczech, liczącego docelowo 20–25 osobników. Miało ono żyć na rozległym obszarze stanowiącym prywatną własność rodziny Sayn-Wittgensteinów. Jak głosił Federalny Urząd Ochrony Środowiska (odpowiednik naszego GDOŚ) chodziło również o demonstrację koegzystencji z dużymi roślinożercami w krajobrazie kulturowym Europy Zachodniej.

Keine Grenzen...

W kwietniu 2013 r. odbyło się celebrowane z wielką pompą otwarcie zagrody adaptacyjnej i pierwsze wolne żubry, po ok. 700 latach nieobecności w Niemczech, wzbogaciły przyrodę i różnorodność biologiczną tego kraju. Zwróconą im wolność zwierzęta zrozumiały po swojemu i wcale nie zamierzały się trzymać wyznaczonego dla nich terenu. Urządzały sobie bowiem spacery po innych prywatnych lasach i zajadały się przy tym ze smakiem młodymi bukami i jaworami, nie pogardzając też jodłą.

Według szacunków poszkodowanych właścicieli dwudniowa wycieczka tych zwierząt niesie za sobą szkody sięgające 2–3 tys. euro. Gotowość do ich rekompensowania ze strony inicjatorów projektu najwyraźniej nie była zbyt wysoka, ponieważ rozpoczęła się seria roszczeń, skarg i rozpraw sądowych, które miały swój pierwszy epilog w październiku 2015 r. Sąd rejonowy w Arnsbergu przyznał wówczas rację właścicielom lasów skarżącym się na żubry i nakazał organizatorom reintrodukcji zagwarantowanie, że zwierzęta nie będą w przyszłości opuszczać terenu projektu. Jego ogrodzenie sprowadziłoby wszak do absurdu cele założone przez miłośników tych dużych przeżuwaczy. Pozostawało więc ewentualnie zatrudnienie pasterzy troszczących się o to, by zwierzęta nie wchodziły w szkodę.

Walka o odszkodowania.

Nastąpiły dalsze odwołania i rozprawy przed kolejnymi instancjami, z czego do tej pory zapadły trzy wyroki (2:1 dla
przeciwników żubra), a jeszcze jedno rozstrzygnięcie jest spodziewane w lis­topadzie 2016 r. Już w lipcu 2014 r. towarzystwo ubezpieczeniowe, które przez pierwszy okres projektu rekompensowało szkody wyrządzone przez żubry, zerwało umowę z inicjatorami akcji i odmawia wypłacania pieniędzy. Utworzony naprędce fundusz odszkodowawczy ze środków instytucji obracających wielomilionowymi kwotami – ministerstwa środowiska NRW (kierowanego przez ministra z partii Zieloni) i m.in. WWF-u – obejmuje kwotę zaledwie 50 tys. euro i nie wystarcza na pełne pokrycie strat. Żubry muszą chyba przejść na dietę.

Demonstracja koegzystencji.

W NRW ten gatunek budzi sporo emocji. Gdy inicjator projektu zasiedlania żubrów w Niemczech Richard Prinz zu Sayn-Wittgenstein-Berleburg zaczął publicznie grozić podpaleniem gospodarstw protestujących rolników, do akcji musiała wkroczyć prokuratura. Ostudziła ona jego gorącą miłość do różnorodności biologicznej kwotą 5 tys. euro, którą zwolennik ochrony przy pomocy zapałek zapłacił na poczet umorzenia sprawy karnej. Wcześniej publicznie przeprosił rolnika mającego do tych zwierząt raczej chłodny stosunek.

Wiosną ub. Roku nastąpił kolejny akt demonstracji koegzystencji z populacją wolno żyjących dużych zwierząt w NRW. Jeden z żubrów zaatakował i poturbował turystkę, która w wyniku odniesionych obrażeń trafiła do szpitala. Lokalni politycy wydają się mieć dość przygód z tym gatunkiem. Tym bardziej że przy okazji wyszły na jaw informacje o prawdopodobnie większej liczbie bliskich spotkań trzeciego stopnia. Jak twierdzi miejscowy rolnik i myśliwy Peter Deppe, podlegli zielonemu ministrowi środowiska urzędnicy otrzymali odgórny nakaz zachowania dyskrecji.

Podlasie kontra Bruksela.

Demonstracja koegzystencji z żubrami w pierwszym projekcie przywracania tego gatunku Europie Zachodniej, odbywająca się w lasach, salach sądowych i na szlakach turystycznych w atmosferze Disneylandu i ożywionego handlu żubrzymi dewocjonaliami oraz podświetlana łunami płonących (na szczęście tylko wirtualnie) stodół, następuje przy udziale ok. tuzina zwierząt. Nie potrzeba mieć specjalnie bujnej wyobraźni, by uzmysłowić sobie, jak wyglądałby ten projekt, w którym garść zwierząt stoi permanentnie więcej niż jedną nogą w zagrodzie, gdyby ich było 80, 100 czy 500 – jak w Puszczy Białowieskiej.

Należy też zdać sobie sprawę z tego, że, owszem, zachodnie państwa będą walczyć w Komisji Europejskiej o głęboką i ścisłą ochronę dużych roślinożerców, ale raczej w okolicach Białegostoku niż Brukseli. Będą walczyć ofiarnie i do ostatniego centa w kieszeniach. Grunt, aby to były raczej kieszenie polskiego podatnika i podlaskiego rolnika. Bo u siebie to z umiarem. Dużym umiarem. Dlatego trzeba się spodziewać, że propozycja ministra Szyszki nie wywoła zachwytu u jej adresatów.

P.S. Dziękujemy za użyczenie obrazka naszej polującej artystce - Monice Starowicz! Z pewnością na widok taaaakiego żubra stanąłby niejednemu zwajrakowanemu gimbusowi w głowie pomysł, aby zainwestować w taaaki symbol. Zamiast Hustlera. Nic prostszego - wystarczy zadzwonić do cioci Moniki.

Ogłoszenia parafialne.


Droga Parafio!

Debiut filmowy nie wpłynął na naszą tfurczość literacko-kulinarną. Miło nam powiadomić, iż w przygotowaniu dla Was znajduje siem cykl pod tytułem:

„KSIĘGI ROGOWSKIE"....

... w którym poszczególne tomy poświęcone bendom trudnym i smacznym tematom. Między innymi:

a) „Rogowskim podrobom z dzieci",
b) „Oswajaniu ośmiorniczek w Rogowie",
c) wątkowi wigilijnemu jeszcze przed Wigilią (tę kolejną),
d) „Wilczym echom z Rogowa"…

Przewidujemy ewentualnie też poczęstunek „Wątróbką z umarłego lasu"

poniedziałek, 2 stycznia 2017

Hubert czasu, Hubert ekranu. Czyli debiut reżyserski buców.

Nadszedł czas prawdy i prawdy ekranu. Otóż czas powiedzieć sobie, że legenda o św. Hubercie – choć ciekawa i świadcząca o tym, że marihuana już wtedy królowała na książęcych dworach – nie przystaje do wymogów XXI wieku. Po pierwsze dlatego, że została dospawana biskupowi Hubertowi z czystej chciwości, aby wydoić jeszcze więcej kasy z biednych pielgrzymów. Była więc nastawiona na branie. Pełnymi garściami. A w XXI wieku zdecydowanie bardziej ceni się dawanie. Po drugie, jej zakończenie jest mało optymistyczne - jakby faktycznie twórcy mieli w dupie całe to polowanie. I dlatego, po trzecie, zawsze może wykorzystać ją każdy nawiedzony Zenek. Po czwarte, przywlókł ją na rdzenne ziemie polskie August Mocny, za którym redachtor młodszy nie przepada, a redachtor starszy wręcz przeciwnie. W końcu ów osiłek wybudował mu miasto. No i też uwielbiał sztukę, lepiąc z miśnieńskiej porcelany mnóstwo jamników. Ten ostatni punkt pozostaje więc taki „latte”…

Ponieważ jednak legenda ta dość mocno siedzi pod rondami zielonych kapelusików, parka blogerów z pobliża Odry postanowiła odpowiednio zmodernizować całą historię. W wyniku naszej głębokiej miłości do sztuki powstał krótkometrażowy film o ŚWIETNYM HUBERCIE: nowoczesnym, ekologicznym, chodzącym do barbera, ale przede wszystkim będącym człowiekiem: z krwi, kości oraz innych grzechów. Film, choć nominowany do „Srebrnych jamników” w Berlinie i „Złotego wieńca” w Cannes, nie jest nastawiony na zysk. Naszym celem było i jest wyłącznie dawanie. Uśmiechu.

Poznajcie zatem Huberta naszych czasów na Waszych ekranach.