niedziela, 24 listopada 2013

Kangury trojańskie naszych łowisk odc. I


Chwilę temu, rok z hakiem czy cuś, Mr Grzegorz Jabłoński na łamach Braci Łowieckiej roztoczył apokaliptyczną wizję zagrożeń, jakie dla rodzimej przyrody niesie obecność gatunków obcych. Na problem warto jednak spojrzeć z nieco szerszej perspektywy, bez ideologicznych okularów. Zdaniem Autora armagedonu, introdukcja gatunków obcych nie powinna być dla myśliwych powodem do dumy, lecz wstydu. Podchodząc do tematyki racjonalnie, uważam, że wcale nie musimy się rumienić. Tak jak Pan Jabłoński nie rumieni się, konsumując ziemniaki czy pomidory - gatunki wszechobecne w naszym krajobrazie. Również bażanty i daniele są elementami środowiska, którego „naturalność” jest już od stuleci pojęciem względnym. Dziś jesteśmy bogatsi o wiedzę zdobytą na błędach przeszłości, kiedy do zasiedlania podchodzono bardzo niefrasobliwie, jednowymiarowo, nie zdając sobie sprawy z ryzyka związanego z tasowaniem składu gatunkowego środowisk. Zresztą było, jest i będzie ono często niezamierzonym. Wypada więc uspokoić Pana Jabłońskiego, iż stan tej wiedzy, także wśród myśliwych, nie daje podstaw do obaw, że na polach Dolnego Śląska znów będą hasać kangury – co miało miejsce na  początku XX wieku, gdy zwierzęta te faktycznie sprowadzono w celu uatrakcyjnienia i wzbogacenia lokalnej fauny.

Daniel.

Zwierzątka te bytowały w całej Europie przed okresem zlodowaceń i dopiero „wielki lód” wyparł je do Azji Mniejszej. Powrót gatunku na Stary Kontynent nie był związany z inicjatywą kół łowieckich w kraju nad Wisłą, lecz ze starożytnym Rzymem, dokąd został sprowadzony jako ozdoba zwierzyńców. Wzmianki o danielu na północ od Alp pochodzą już z okresu średniowiecza, zaś historia jego użytkowania liczy w naszych szerokościach kilkaset lat. Daniele są z pewnością konkurentami rodzimych jeleniowatych - zwłaszcza jelenia szlachetnego. Trzeba jednak zdać sobie sprawę, że użytkowane przez te zwierzęta siedliska nie stanowią potencjału, z którego na szerszą skalę mógłby skorzystać król naszych puszcz. Obszary mozaiki polno-leśnej, z niewielkimi kompleksami lasów, poddane silnej presji antropogenicznej nie są szczególnie atrakcyjnymi dla jelenia i nawet jeśli wystrzelamy wszystkie daniele, w rezultacie będziemy mieć do czynienia z pustynią – przypuszczalnie odpowiadającą wyobrażeniom purystów z ich wyidealizowanym obrazem przyrody z czasów Piasta Kołodzieja. Ale czy do końca? Warto nadmienić, iż daniel jest gatunkiem mniej konfliktogennym w odniesieniu do interesów gospodarki rolnej i leśnej, co wspomniani puryści – pałaszując ziemniaki tudzież korzystając z dębowych trumien - uparcie ignorują. Ta stosunkowo niska konfliktogenność stanowi też przyczynę „popularności“ Dama dama na zachodzie Europy. W sumie owa „zaraza“ Pana Grzegorza, przy uwzględnieniu specyfiki siedlisk i konkretnych warunków – jest czynnikiem neutralnym. Pojawiające sie problemy wynikają nie tyle z faktu, że daniel bytuje w naszych szerokościach, lecz z zagęszczeń i nieraz suboptymalnych lokalizacji jego populacji względem pozostałych kopytnych. Środowisko myśliwych jest bardziej świadome tych kwestii niż się to Szanownemu Autorowi wydaje.

Bażant.

Podobnie wygląda sytuacja bażanta. Ptak ten wypełnił nisze po naszych rodzimych kurakach, które obecnie występują wyłącznie punktowo – bynajmniej nie dlatego, że zostały wyparte przez ów obcy gatunek. Konfliktowość między cietrzewiem i bażantem jest zjawiskiem znanym, zaś poza hybrydyzacją większą rolę odgrywa rozganianie toków cietrzewia przez koguty bażanta. W tym miejscu wypada jednak zapytać Autora nagonki na te latające bydlątka - traktowane przez społeczeństwo tak samo naturalnie jak łan kukurydzy, w którym sie ukrywają - w jaki sposób wytępienie bażantów w województwie łódzkim wpłynie na populacje cietrzewia na Podhalu? I jakie reperkusje pociągnie za sobą jego eliminacja dla gospodarki łowieckiej - chociażby w odniesieniu do redukcji drapieżników? A warto dodać, iż ma to znaczenie również dla czajki, derkacza czy skowronka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz