piątek, 4 kwietnia 2014

„Seks, polowanie i zwierząt pałaszowanie”. Cz. II


Wracając do polowania i seksu: w Pańskiej książce pojawiają się paralele do prostytucji.

Oczywiście. Prostytucja w erotyce jest czymś co ułatwia osiągnięcie sukcesu. To znamy również w łowiectwie: jeśli zaproszę Pana do ogrodzonego rewiru z setkami dzików i jeśli uda się Panu coś zabić to mamy do czynienia właśnie z prostytucją. Łowisko spełnia funkcję myśliwskiego burdelu.

Co – jak Pan pisze – krótkotrwale może mieć pewien urok i dawać satysfakcję.

Należy podkreślić: nie osądzam, tylko diagnozuje. Ale myśliwy, który zbyt często poluje w zagrodzie, obchodzi się haniebnie z własną duszą, ponieważ piękno łowów polega również na ich nieprzewidywalności i tajemniczości.

Idzie Pan nawet tak daleko, że zestawia polowanie z perwersyjnymi formami – jak np. seks-zabawki.

Proszę się rozejrzeć, wielu myśliwych w coraz mniejszym stopniu opanowuje podstawowe, rzemieślnicze umiejętności, za to są coraz lepiej wyposażeni i zabierają ze sobą rzeczy, które są im do niczego niepotrzebne. Nie jest sztuką polować, kiedy noszę ze sobą filtr zapachu – wtedy nie muszę wiedzieć skąd wieje wiatr. Nie muszę również dowiadywać się gdzie jest zwierzyna, gdyż poluje przy użyciu zegarów i kamerek. Wreszcie nie muszę określać odległości, bowiem dysponuje dalmierzem. 

Myśliwy czerpie urok z tajemniczości.

Rzeczywiście: człek archaiczny żył w granicach pewnej, zdrowej powściągliwości. Poza tym ta nadpodaż narzędzi pomocniczych doprowadziła do, jak to nazwał Manfried Spitzer, cyfrowej demencji, która objawia się np. tym, że dostępność nowoczesnych urządzeń nawigacyjnych wypiera umiejętność czytania papierowych map.

A gdzie leży granica? Choćby na przykładzie celowników optycznych?

Granice są oczywiście płynne. Ale osobiście nie jestem w stanie pojąć jak ktoś może iść na łowy w normalnym, równinnym obwodzie z lunetą o ponad ośmiokrotnym powiększeniu.

Archaiczny fundamentalista również mógłby powiedzieć: zrezygnujmy z celowników optycznych, strzelajmy przy użyciu muszki i szczerbinki.

Będzie Pan zdziwiony, ale tak właśnie czynię, nawet regularnie. Choć oczywiście wygląda to u nas, w północnych Niemczech, przy licznych polowaniach pędzonych inaczej niż w terenach górskich.

A więc ciężko jest wyznaczyć granicę w korzystaniu z technologicznej pomocy.

Bardzo ciężko. Ale gdy widzimy, że rzemieślnicze umiejętności po prostu zanikają, że ktoś nie potrafi rozróżnić tropów  jeleniowatych od zwierzyny czarnej, wtedy zaczyna wkraczać technika, aby wszystkim pokierować. Zaś niezbędne dawniej uzdolnienia zostaną wyeliminowane.

Z jednej strony obstaje Pan za archaicznymi aspektami myślistwa. Z drugiej strony podlega ono urzędowej administracji i regulacji. Czy owe kwestie można pogodzić?

No tak, to jest europejska, a przede wszystkim niemiecko-austriacka specyfika. W innych krajach jeszcze nie tak silnie odczuwalna.

Ale czy przypadkiem archaiczność nie ma czegoś wspólnego z anarchią?

Poruszył Pan piękny aspekt. Trzeba jednak powiedzieć, że plany odstrzału i system rewirowy mają swoje uzasadnienie. Bo to, co określa Pan jako archaistyczno-anarchistyczne doprowadziło w 1848/49 pod postacią nowego systemu swobodnych łowów niemalże do załamania stanów zwierzyny. Dlatego szukano struktury zapobiegającej takim nadużyciom.

A co Pan powie na temat ochrony? Krytycy zarzucają myśliwym m.in. prowadzenie intensywnej ochrony wyłącznie w celu odniesienia łowieckich korzyści.

Troszeczkę prawdy w tym jest. Patrząc strukturalnie, ochrona i polowanie do siebie nie pasują. Ochrona jest związana z miłością, polowanie z żądzą. Przyjrzyjmy się ludziom epoki kamienia łupanego, którzy nie chronili a jednak byli perfekcyjnymi myśliwymi. Tak więc znów można znaleźć paralelę z miłością i seksem: najpiękniej gdy występują razem, ale osobno też funkcjonują.

Kończąc, zahaczmy jeszcze o przyszłość. W swojej książce pije Pan do Heideggerowskiego pojęcia „błysku”.

Heidegger w swojej rozprawie „Technika i zwrot” odniósł się do słów Hölderlin’a, który powiedział: „tam gdzie jest niebezpieczeństwo, wzrasta również to, co ocala”. Kiedy ucisk, który odczuwamy i stałe okłamywanie samych siebie staną się zbyt silne, doznajemy olśnienia (błysk) i odkrywamy w jak bardzo nie do wytrzymania sytuacji się znaleźliśmy. Wtedy następuje zwrot.

Jakie są więc myśliwskie „błyski”? 

Proszę się rozejrzeć, coraz więcej inteligentnych ludzi odkrywa archaiczną przyjemność pichcenia. Coraz więcej mieszkańców miast poszukuje i znajduje nowe formy dostępu do przyrody. Jestem przekonany, że są to znaki czasów, w których żyjemy. Wg mnie prędzej czy później stanie się modne polowanie w bardziej pierwotnym kształcie, pozbawione całej tej wybujałej techniki. Jeszcze chwilę lub dwie będziemy brnąć w ten absurd, ale myślę, że jesteśmy o krok od łowieckiego renesansu. A wtedy myśliwi zrozumieją jak ważne jest opanowanie rzemiosła i ile przyjemności daje to co można dzięki niemu osiągnąć.

I kiedy to nastąpi?

Sama okoliczność, że o tym rozmawiamy wyraźnie pokazuje, iż to już się rodzi, już zaczyna błyskać.

To nie koniec Florkowych herezji. Dla tych z Was, którzy uważają, że gorzej być już nie może, mamy optymistyczną wiadomość: MOŻE

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz