wtorek, 22 października 2013

Dlaczego nas nie lubią? Rozdział I: Socjologia Mamusi Natury a Syndrom Bambi.


Jaką właściwie rolę odgrywa to, co nazywamy przyrodą w naszym sposobie myślenia i działania?
Co naprawdę wiemy o środowisku naturalnym?
Jak najchętniej spędzamy wolny czas w zielonym otoczeniu?
Dlaczego natura we współczesnym stechnicyzowanym świecie stanowi wysoką wartość?
Czy mamy wystarczająco dużo świadomości, że całe nasze życie jest od niej zależne?
Jak w rzeczywistości podchodzimy do problemów ochrony przyrody, bioróżnorodności, zrównoważonego rozwoju?

To podstawowe pytania, na które odpowiedzi poszukuje gałąź socjologii zajmująca się przyrodą. Ponieważ w polskim nazewnictwie próżno szukać jej odpowiednika, pieszczotliwie będę określać ją mianem Socjologii Mamusi Natury (SMN).

Zaś jako statystyczny buc w zielonym kapelusiku z piórkiem, który co rusz obrzucany jest medialnym gównem i nie tylko, chciałbym z kolei wiedzieć:
- KTO się do mnie dopierdala?
- DLACZEGO się dopierdala?
- DO CZEGO się dopierdala?
oraz
- JAK do kurwy nędzy sobie z tym radzić?

I akurat tak się dobrze składa, że SMN idzie w sukurs moim filozoficznym rozważaniom. 

Dawno, choć nie aż tak dawno temu, w roku Pańskim 1993, za siedmioma lasami i Odrą też, niejaki dr Rainer Braemer z Marburgskiego Uniwersytetu po raz pierwszy opisał naukowo tzw. Syndrom Bambi. Termin ten, ukuty pod wpływem słynnej kreskówki Walta Disneya, pojawił się w 1972 roku na łamach amerykańskiej prasy myśliwskiej. Początkowo jego mianem określano kształtowanie fałszywego wizerunku dzikich zwierząt w oczach dzieci.

Obecnie Syndrom Bambi opisuje emocjonalny stosunek do przyrody, charakteryzujący się jej moralizowaniem i infantylizowaniem oraz idącą za tym polaryzacją na "dobrą naturę" i "złego człowieka". Przyroda jawi się jako coś czystego, pięknego, harmonijnego, perfekcyjnego i bezbronnego, czego absolutnie nie można ani ranić, ani zabijać. Analogicznie wszystko co ludzkie i ręką człowieka stworzone postrzegane jest jako niszczycielskie zło, skierowane przeciwko Matce Naturze.

Powyższe poglądy stoją w piramidalnej sprzeczności z rzeczywistością, w której podobna idylla nie występuje. Mamy za to do czynienia z ciągłą walką o przetrwanie, gdzie zwierzęta cierpią a słabsi i chorzy są eliminowani.  

Co ciekawe, przyroda zajmuje czołowe miejsce w hierarchii wartości młodzieży. Jednocześnie samo zainteresowanie nią ciągle się kurczy. Niespełna połowa ankietowanych nie przejawia najmniejszej chęci poszerzenia własnej wiedzy, zaś tylko 7% angażuje się w zadania związane z ochroną przyrody/środowiska.

W jednej z ankiet z udziałem 2400 respondentów klas 6-12, przeprowadzonej przez Uniwersytet w Marburgu, stwierdzono, że:
- 62% uczniów nie potrafi nazwać owoców Kakaowca,
- 75% uczniów nie potrafi podać koloru owoców wanilii,
- 90% uczniów nie potrafi nazwać owoców Róży,
- ponad połowa uczniów z Północnej Westfalii nie wie, że rodzynki to suszone winogrona,
- wielu uczniów nie miało pojęcia, że bita śmietana i pudding otrzymywane są z naturalnych składników/surowców.

W konfrontacji z powyższymi wynikami młodzież prezentuje przesadnie wyidealizowany obraz przyrody. 70% widzi w niej czystą harmonię i uważa wszystko co naturalne za dobre. 80% przyklaskuje obszarom chronionym , uważając, że dzikie zwierzęta potrzebują spokoju. 90% nie może żyć bez natury. 80% twierdzi, że zwierzęta mają duszę (drzewa: 40%). Z jednej więc strony młokosy deklarują, iż nie mogą obejść się bez natury, wyznają ochronę przyrody, z drugiej zaś naturą i samymi obiektami ochrony już się nie interesują. Ów wielki szacunek dla przyrody pozostaje abstrakcją nie powiązaną z własnym istnieniem. Gospodarcze użytkowanie środowiska jest przemilczane i niedopuszczane. Związek między uprawą a żniwami przestaje istnieć.

Efekt Bambi – nie należy mylić z Syndromem Bambi – polega na braku akceptacji zabijania zwierząt z powodów czysto estetycznych. Z kolei zwierzątka brzydsze tudzież mniej przypominające swym wyglądem/zachowaniem ludzi, niestety nie mogą liczyć na podobną dozę empatii. Czyli klasyczny przykład dzik vs sarna. Z efektu tego korzystają organizacje eko jak choćby WWF – wymachująca swoim logo z pandą.

No to również korzystając z okazji: od surykatek WON!!! 

3 komentarze:

  1. Nie mam nic do cycków i weimarów, ale można oczopląsu dostać od tego tła, chłopaki zlitujcie się nad czytelnikami, dajcie "plan", bo mądrze piszecie, a oczy się męczą :)

    OdpowiedzUsuń
  2. W nazwisku dr. jest błąd. Powinno być: Rainer Brämer

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zapewne z braku niemieckiej czcionki. Czasem akceptowalna jest taka pisownia obcych nazwisk.

      Usuń