poniedziałek, 11 listopada 2013

Dlaczego nas nie lubią? Rozdział V: nie zabijaj.


Dekalog.

Jak to właściwie się stało, że ów spis nakazów moralnych, regulujący stosunki między człowiekiem a Bogiem i między ludźmi, został rozszerzony na wszystkie istoty? Potępienie zabijania z etycznych pobudek jest stosunkowo młodym, typowym dla współczesnej cywilizacji zjawiskiem. Po zabetonowaniu znacznych obszarów, wyprostowaniu rzek, opanowaniu przestworzy, kosmosu itd., nadszedł czas na ułożenie relacji z Mamusią Naturą – czyli przeniesienia zasad obowiązujących w społeczeństwie na styk człowiek/przyroda. Generalnie zabijanie stało się niehumanitarne i może mieć bardziej lub mniej niehumanitarny  –  do przełknięcia - charakter. Pierwszy kanon prawny związany z przykazaniem  „nie zabijaj” został wydany w tysiącletniej Rzeszy przez, przynajmniej oficjalnie, brzydzącego się zwierzęcym mięskiem Adiego Hitler’a. Niemiecka ustawa o ochronie zwierząt z 1933 roku (Reichstierschutzgesetz) kompleksowo przyznała prawa braciom mniejszym – tym samym przestały być "rzeczami" (wątek ten rozwiniemy). Kolejnymi elementami układanki są opisywany już Syndrom Bambi i powtarzany do znudzenia stereotyp myśliwy = zabijanie dla przyjemności = godne szczególnego potępienia (o tym też kiedy indziej), z czym buce w zielonych kapelusikach z piórkami kompletnie sobie nie radzą.

Tabu śmierci. Ale jakie tabu?

W XXI wieku bez najmniejszego trudu możemy utopić się w obszernej lekturze dotyczącej śmierci, możemy obserwować umierających ludzi przez Internet, niemal ich dotykając, możemy rozmawiać przy obiedzie o śmierci (ciekawe czy w czwartki?), mamy specjalne dni poświęcone zmarłym, mamy Al-kaidę, mamy, możemy, możemy, mamy… Tak wygląda tabu?

A jednak. W świecie śmiertelnej literatury toczy się spór: czy instytucjonalizacja śmierci doprowadziła do tabu, czy też tabu doprowadziło do instytucjonalizacji tejże? Szkoda klawiatury na zabawę w jajko i kurę. Najważniejsze, że śmierć wciąż - mimo wszystko - stanowi tabu i jest zinstytucjonalizowana. Czyli, po chłopsku rzecz ujmując: wykopuje się teściową a najlepiej dwie do szpitala , gdzie z bezpiecznej odległości mogą dogorywać – a rodzina zamiata temat pod dywan. Tradycyjny, publiczny charakter schodzenia z tego padołu zanika: śmierć jest delegowana nie tylko do szpitali, ale również do weterynarza, ubojni etc. Zatarciu ulega żałoba, pogrzeb staje się coraz bardziej dyskretny, pojawiło się eufemistyczne słownictwo  - „droga, nieobecna teściowa”, „teściowa odeszła” „po długiej i ciężkiej chorobie” itp. A wszystko podlane sosem sekularyzacji, osiągnięciami współczesnej medycyny i wiążącymi się z nimi nadzieją oraz frustracją– bo ta śmierć, mimo znacznego odłożenia jej w czasie, nadal jest nieunikniona, nieodwracalna, nieładna. Nikt nie uczy jak się z nią mierzyć. Zostaje więc pakiet dużego śmiertelnika: miotełka, dywanik i...

Czy do powyższego…

… obrazka pasuje statystyczny, 80-letni troglodyta w zielonym kapelusiku i z podagrą, który publicznie chwali się zaciukaniem bydlątka, eksponując w dodatku jego części na ścianie? Większość publiczki postrzega polowania jako zło konieczne a krytyka współczesnego myślistwa dotyczy głównie jego formy. Cóż więc robi zbambizowana gawiedź? Domaga się profesjonalizacji hobby-bucostwa. Tym samym nastąpiłaby cudowna przemiana: godne pogardy i potępienia prymitywy w zielonych kapelusikach przestałyby być mordercami, stając się w gruncie rzeczy czymś pożytecznym. Jak rakarz – niezbyt sympatyczny lecz akceptowalny. Taki zimnokrwisty zawodowiec nie chwaliłby się fotkami z ubitą zwierzyną, lecz po cichu załatwiałby temat. Znów śmierć zostałaby oddelegowana, tym razem w leśne ostępy i znów zbambizowana publiczka miałaby czyste sumienie, popuszczając pasa po konsumpcji panierowanego kotleta cielęcego. Może nawet dziczyzny? Tak czy owak pod tę profesjonalizację dorabia się bambistyczą pseudoargumentację: główny jej trzon stanowi wspomniana już przyjemność zabijania – jednak gdy spytać orędowników tejże czym ją mierzyć, rozkładają ręce, mówiąc, że to już nie ich zadanie. W istocie gawiedź ma to głęboko w dupie. Nikt nie bada poziomu przyjemności rzeźnikom. To jest czysta, bambistyczna fantasmagoria.   

Dlaczego po prostu nie mówimy:

Hej! To przecież WY jesteście Bambistami, to WY macie KOMPLEKSY na punkcie WŁASNEGO GATUNKU, to WY macie KOMPLEKSY związane ze ŚMIERCIĄ. 

Jakie ma znaczenie to, że ktoś zabił kabana w pracy, a jelenia w ramach uprawianego w hobby? Jakie racjonalne przesłanki decydują o tym, iż śmierć jelenia z ręki myśliwego ma być czynem nagannym, zaś zabicie świni przez rzeźnika już nie? Takich pytań jest znacznie więcej…

5 komentarzy:

  1. bardzo fajnie piszecie...........cynicznie w wielu momentach i gmatwajac watki (z tym Adolfem to polecieliście ostro :-)))
    Odpowiem krótko na ostatnie pytanie z tego wpisu w sposób dla mnie bardzo przyziemny: ja sie nie chwale wszem i wobec ,że kocham przyrodę (jak wielu z was robi) a zabijam zwierzaki. Gdyby to zależało odemnie ZAKAZAŁBYM JEDZENIA PADLINY! Se polujcie, ale na boga nie mieszajcie do tego "filozofii" - Wy pięknie tutaj się tłumaczycie ;-), a ja miałem okazje poznać zwykłych psycholi co nawet bronią próbowali grozić bo sie im weszło na "łowisko" (fuj, co za słowo!)..............aaaaa nie bierzcie tego do siebie, nie znam żadnego z Was przecie..........

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na wstępie chciałbym pogratulować pomysłu na blog traktujący o szeroko pojętym łowiectwie i odbiorze tego zjawiska wśród jego przeciwników i zwolenników. W końcu jakaś próba świeżego podejścia do tematu, która nie przypomina powszechnej taktyki oficjalnych organów reprezentujących myśliwych - wycofywania się na z góry upatrzone pozycje, chowania głowy w piasek, czy usprawiedliwiania się z tego co się robi przez osoby funkcjonujące w przestrzeni publicznej (żałosne uniki z odwieszaniem strzelby na czas pełnienia funkcji publicznych przez znanych polityków, umizgi do lobby ekologicznego w wywiadach, etc).
    Panowie, czujecie temat i macie potencjał, który może zmienić obecny układ sił, a za wami stanie milcząca większość polujących, która do tej pory nie miała reprezentanta w debacie, zdominowanej przez radykalne eko lobby po jednej stronie i okopanych na pozycjach obronnych kunktatorskich reprezentantów myśliwych, rolników i leśników. Pora skorzystać z broni, którą posługują się nasi przeciwnicy - dobrym PR, monitoringiem mediów w Polsce i za granicą pod kątem wszelkich negatywnych zjawisk wynikających z ograniczenia gospodarki łowieckiej, organizacją oddolną w mediach społecznościowych zwolenników polowań i łowiectwa, monitorowania kłamliwych i nienawistnych wypowiedzi przeciwników polowań w Polsce. Proszę pomyśleć o stworzeniu strony na Facebooku (wiem, wiem, nie wszyscy lubią to medium, ale jest niezwykle skuteczne w promowaniu własnego stanowiska o czym świadczy choćby sukces kolejnych mutacji strony Nienawidzę Myśliwych).
    Ad rem. Dobrym przykładem obłudy i zakłamania w stosunku do łowiectwa po stronie ekologów świetnie ilustruje przykład Szwajcarii opisany w poniższym tekście:
    http://www.thelocal.ch/20130515/night-vision-guns-pushed-for-culling-boar
    Ktoś mógłby pomyśleć, że ekolodzy nawołujący do stosowania noktowizorów podczas polowań to pomyłka w tekście, ale jeśli choć trochę zna się sytuację łowiectwa w Szwajcarii, ten pomysł jest logicznym następstwem działań eko lobby, które postanowiła zrobić eksperyment i w drodze referendum zakazał polowań w kantonie Geneva i wprowadziło w miejsce myśliwych zawodowych reduktorów opłacanych z budżetu - jedno z marzeń sennych naszych eko aktywistów. Na skutki tej polityki nie trzeba było długo czekać i były oczywiste dla każdego mającego pojęcie o gospodarce łowieckiej - eksplozja populacji dzików, lisów i krukowatych oraz brak fizycznej możliwości jej ograniczenia przez zawodowców, którym dodatkowo ograniczono możliwość odstrzału do godzin nocnych (w trosce o wypoczywających w ciągu dnia "aktywistów" ekologów i miejskich miłośników Bambi) i tylko, gdy zwierzyna znajduje się na polach uprawnych.Eksperyment z samoregulującą się "naturalną" naturą się nie udał, więc ekolodzy zagłosowali za umożliwieniem stosowania humanitarnych noktowizorów zawodowcom. Oczywiście wszystko to w trosce, aby zwierzęta nie padły ofiarami okrutnych Morderców Bambi. Czy to czegoś nie przypomina? No tak, przecież z gazowaniem chronionych przed ostrzałem gęsi w Holandii było tak samo, ale o tym wiedzą właściwie tylko Buce w Zielonych Kapelusikach i paruset naukowców, którzy zajmują się ekologią na serio.
    http://www.upi.com/Top_News/World-News/2013/01/15/500K-geese-to-be-killed-in-The-Netherlands/UPI-63371358258069/.
    Dzięki Wam panowie jest szansa, że takie przykłady obłędnej polityki eko zelotów trafią do świadomości zwykłych ludzi i może choć u części z nich pojawi się w mózgu filtr odsiewający eko bełkot najgłośniej krzyczących zielonych aktywistów. Trzymam kciuki za blog i być może stronę na FB, która dorówna popularności jaką cieszą się strony naszych oponentów.
    Darz Bór od Buca w pomarańczowej czapeczce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dopatrzyłem się, że mój postulat stworzenia strony FB został antycypowany przez autorów, z czego ogromnie się cieszę. Mój komentarz napisałem już wcześniej, ale nie miałem okazji wcześniej wkleić na blogu. Pozostaje mi tylko śledzić blog i trzymać kciuki za wzrost liczby czytelników.
      P.S. dodałem już do ulubionych.
      Buc w pomarańczowej czapeczce.

      Usuń