Chwilę temu, rok z hakiem czy cuś, Mr Grzegorz Jabłoński na
łamach Braci Łowieckiej roztoczył apokaliptyczną wizję zagrożeń, jakie dla rodzimej
przyrody niesie obecność gatunków obcych. Na problem warto jednak spojrzeć z nieco
szerszej perspektywy, bez ideologicznych okularów. Zdaniem Autora armagedonu,
introdukcja gatunków obcych nie powinna być dla myśliwych powodem do dumy, lecz
wstydu. Podchodząc do tematyki racjonalnie, uważam, że wcale nie musimy się
rumienić. Tak jak Pan Jabłoński nie rumieni się, konsumując ziemniaki czy
pomidory - gatunki wszechobecne w naszym krajobrazie. Również bażanty i daniele
są elementami środowiska, którego „naturalność” jest już od stuleci pojęciem
względnym. Dziś jesteśmy bogatsi o wiedzę zdobytą na błędach przeszłości, kiedy
do zasiedlania podchodzono bardzo niefrasobliwie, jednowymiarowo, nie zdając
sobie sprawy z ryzyka związanego z tasowaniem składu gatunkowego środowisk.
Zresztą było, jest i będzie ono często niezamierzonym. Wypada więc uspokoić Pana
Jabłońskiego, iż stan tej wiedzy, także wśród myśliwych, nie daje podstaw do
obaw, że na polach Dolnego Śląska znów będą hasać kangury – co miało miejsce na
początku XX wieku, gdy zwierzęta te
faktycznie sprowadzono w celu uatrakcyjnienia i wzbogacenia lokalnej fauny.
Daniel.
Zwierzątka te bytowały w całej Europie przed okresem zlodowaceń i
dopiero „wielki lód” wyparł je do Azji Mniejszej. Powrót gatunku na Stary
Kontynent nie był związany z inicjatywą kół łowieckich w kraju nad Wisłą, lecz
ze starożytnym Rzymem, dokąd został sprowadzony jako ozdoba zwierzyńców.
Wzmianki o danielu na północ od Alp pochodzą już z okresu średniowiecza, zaś historia
jego użytkowania liczy w naszych szerokościach kilkaset lat. Daniele są z pewnością
konkurentami rodzimych jeleniowatych - zwłaszcza jelenia szlachetnego. Trzeba
jednak zdać sobie sprawę, że użytkowane przez te zwierzęta siedliska nie stanowią
potencjału, z którego na szerszą skalę mógłby skorzystać król naszych puszcz.
Obszary mozaiki polno-leśnej, z niewielkimi kompleksami lasów, poddane silnej presji
antropogenicznej nie są szczególnie atrakcyjnymi dla jelenia i nawet jeśli wystrzelamy
wszystkie daniele, w rezultacie będziemy mieć do czynienia z pustynią – przypuszczalnie
odpowiadającą wyobrażeniom purystów z ich wyidealizowanym obrazem przyrody z
czasów Piasta Kołodzieja. Ale czy do końca? Warto nadmienić, iż daniel jest
gatunkiem mniej konfliktogennym w odniesieniu do interesów gospodarki rolnej i
leśnej, co wspomniani puryści – pałaszując ziemniaki tudzież korzystając z dębowych
trumien - uparcie ignorują. Ta stosunkowo niska konfliktogenność stanowi też przyczynę
„popularności“ Dama dama na zachodzie
Europy. W sumie owa „zaraza“ Pana Grzegorza, przy uwzględnieniu specyfiki
siedlisk i konkretnych warunków – jest czynnikiem neutralnym. Pojawiające sie
problemy wynikają nie tyle z faktu, że daniel bytuje w naszych szerokościach,
lecz z zagęszczeń i nieraz suboptymalnych lokalizacji jego populacji względem
pozostałych kopytnych. Środowisko myśliwych jest bardziej świadome tych kwestii
niż się to Szanownemu Autorowi wydaje.
Bażant.
Podobnie
wygląda sytuacja bażanta. Ptak ten wypełnił nisze po naszych rodzimych
kurakach, które obecnie występują wyłącznie punktowo – bynajmniej nie dlatego,
że zostały wyparte przez ów obcy gatunek. Konfliktowość między cietrzewiem i
bażantem jest zjawiskiem znanym, zaś poza hybrydyzacją większą rolę odgrywa
rozganianie toków cietrzewia przez koguty bażanta. W tym miejscu wypada jednak
zapytać Autora nagonki na te latające bydlątka - traktowane przez społeczeństwo
tak samo naturalnie jak łan kukurydzy, w którym sie ukrywają - w jaki sposób
wytępienie bażantów w województwie łódzkim wpłynie na populacje cietrzewia na
Podhalu? I jakie reperkusje pociągnie za sobą jego eliminacja dla gospodarki
łowieckiej - chociażby w odniesieniu do redukcji drapieżników? A warto dodać,
iż ma to znaczenie również dla czajki, derkacza czy skowronka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz