Opublikowane w Braci Łowieckiej wywiady dr Izabeli Kamińskiej z dwoma przedstawicielami nauk przyrodniczych (7/19 - „Zwierzętami trzeba zarządzać głową, a nie emocjami“ i 9/16 “Natura jest najlepszym regulatorem“), dotyczące między innymi różnych koncepcji zarządzania populacją żubra, stanowią doskonałe tło dla paru mało naukowych dywagacji.
Z wypowiedzi zamieszczonych na łamach miesięcznika dobrze widoczne są przede wszystkim dwa różne podejścia do jednego gatunku zwierząt, czyli żubra i, szerzej, odmienne interpretacje relacji z przyrodą prezentowane przez osoby posiadające wiedzę i uważane za autorytety w zakresie nauk przyrodniczych. W odniesieniu do kości niezgody, którą są zwłoki żubra oraz z punktu widzenia interesów gatunku, który obie strony sporu chcą reprezentować, jest to jednak właściwie absurdalna i irracjonalna dyskusja o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Świętami Wielkanocy lub odwrotnie. Celem obu stron jest – podobno - stworzenie warunków dla bytowania tych zwierząt oraz zapewnienie (w miarę) bezkonfliktowej koegzystencji z dużą, witalną, odporną na zagrożenia populacją żubra w naszym kraju, gwarantujące zachowanie tego gatunku dla przyszłych pokoleń. Czy ta populacja będzie liczyć pięć tysięcy czy dziesięć tysięcy osobników ma podrzędne znaczenie. Tę wielkość determinują potrzeby gatunku oraz realia przyrodnicze i społeczne krajobrazu, w którym przyszło w XXI wieku koegzytować trzydziestu ośmiu milionom Polaków i jakiejś liczbie żubrów. Cel wydaje się więc być jasny. Spór – mający miejsce również swego czasu w emocjonalnie prowadzonej korespondencji między „starym“ składem Państwowej Rady Ochrony Przyrody a Stowarzyszeniem Miłośników Żubrów dotyczył (i dotyczy) zasadniczo środków i drogi na jakiej ów cel ma być osiągnięty. Ten konflikt „o słuszną drogę“, który wydaje się przesłaniać priorytet jakim jest zachowanie żubra w Polsce, nie dotyczy niestety wyłącznie „techniczych“ aspektów natury ekologicznej, ekonomicznej i społecznej, lecz ma miejsce na płaszczyźnie ideologicznej. Właściwy problem z dyskusją o żubrze (czy innych zwierzętach) zaczyna się, gdy dyskusja przechodzi w sferę „racji najmojszych“ – czyli determinowana jest indywidualnymi przekonaniami i bardziej wiarą niż wiedzą. W dość emocjonalnej przepychance o to czy elementy użytkowania mają prawo stanowić element zarządzania populacją żubrów w naszym kraju, czy też nie, środowisko reprezentowane przez profesora Rafała Kowalczyka posługuje się „argumentem nie do zbicia“. Odstrzał, polowanie, użytkowanie mają - zdaniem dyrektora IBS PAN w Białowieży - „wypaczać ideę ochrony przyrody i zmniejszać akceptację dla obecności tych zwierząt w środowisku“. Jednak naukowiec posługujący się tym argumentem – jeśli chce być uważany za naukowca – musi/powinien liczyć się z pytaniami o to, o ile stopni, procent czy kilogramów wypaczy się owa idea. I czy akceptacja zmniejszy się o połowę, a może jedną czwartą czy też tylko jedną dziesiątą, jeśli żubr odregulowany, odstrzelony lub wyeliminowany znajdzie się na talerzu w warszawskiej restauracji, zamiast stanowić godną podziwu - zdaniem profesora – kupę padliny dekorującą ścieżkę przyrodniczą w jakimś lesie. Na ten temat grono zwolenników ochrony biernej niestety się nie wypowiada. W sąsiadujących z nami Niemczech żubr ma status zwierzęcia łownego, objętego całoroczną ochroną. Czy ów status ma jakiekolwiek znaczenie dla samego żubra, zachowania i ochrony tamtejszej populacji? Czy coś za Odrą ulega wypaczeniu? Czy uśmiercony z obiektywnych powodów – choroba, kontuzja, starość – żubr polski lepiej się czuje niż zwierzę uśmiercone z tych samych powodów w Niemczech? Bo nasz król puszczy został “zredukowany” lub zdechł “śmiercią naturalną”, a jego pobratyniec odstrzelony jako zwierzę łowne? Może wypadałoby zrobić porównawcze badania akceptacji tego zwierzecia w obu krajach, żeby skończyć z pobożnym, choć utytułowanym bujaniem w obłokach subiektywnych poglądów.
Problem rzutuje również na postrzeganie innych problemów i ich relatywizowanie zgodnie z subiektywną „racją najmojszą“. Profesor Kowalczyk podaje w wywiadzie z panią dr Kamińską, iż szkody od żubrów w skali całego kraju mają wynosić między 300 a 400 tysięcy złotych rocznie. Tymczasem wystarczy zadzwonić do RDOŚ w Białymstoku, by dowiedzieć się, że w ubiegłym roku szkody od żubrów tylko w rejonie Puszczy Białowieskiej i Puszczy Knyszyńskiej wynosiły odpowiednio 225 oraz 590 tysięcy złotych. Łącznie 815 tysięcy złotych. A żubry pomorskie i bieszczadzkie też muszą coś jeść. Powstaje natychmiast pytanie czy ktoś, kto chce być uważany za autorytet od ochrony tych zwierząt nie zna aktualnych danych, czy też uważa, że czytelnicy Braci Łowieckiej nie umieją posługiwać się telefonem? Zaklinaniem rzeczywistości jest też relatywizowanie wysokości rekompensat za szkody od żubrów przez wskazywanie na „droższe bobry“ oraz to, iż paradoksem jest, że licząca prawie dwadzieścia tysięcy osobników populacja łosia w naszym kraju regulowana jest wyłącznie przez kierowców, czyli teoretycznie wcale, ale za to świadomie i z premedytacją zabijanych jest kilkadziesiąt żubrów. I nawet zjadanych. Niestety szkody od żubra od tego relatywizowania nie zmniejszą się ani o złotówkę. Bobry robią więcej szkód, bo jest ich więcej niż żubrów. Gdyby żubrów było więcej niż bobrów w Polsce to robiłyby więcej szkód niż bobry. Proste. Nic dziwnego. Dziwić się natomiast wypada, że profesor IBS jest zdumiony, iż liczniejszy gatunek jakim jest łoś nie jest regulowany na drodze polowań, lecz tylko na drogach, a dużo rzadszy żubr podlega odstrzałowi. My się nie dziwimy, ponieważ to IBS należał do środowiska, które skutecznie zablokowało dwa lata temu zniesienie moratorium na odstrzał łosi. Obiekcje w związku z wprowadzeniem odstrzału w przewidzianej wówczas formie w 2014 roku wyraził w piśmie do Ministra Środowiska między innymi sam ówczesny dyrektor Instytutu Badania Ssaków dr hab. Rafał Kowalczyk.
W sumie – jeśli idzie o spór na temat wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą lub odwrotnie – czyli o to, czy lepsza jest ochrona bierna czy czynna, ścisła, pół lub ćwierćścisła tego czy innego stworzenia, warto pamiętać, że w tych sporach nie chodzi często o rezultat - jakiś gatunek czy populację zwierząt. Bo samego żubra nikt o zdanie na ten temat nie spyta. Dużo większe znaczenie ma nierzadko walka o dobro i dobre samopoczucie uczestników tych sporów. Podejście części środowisk naukowych do ochrony gatunkowej wydaje się bazować na przekonaniu, iż społeczeństwo winno odnosić się do wszystkich gatunków chronionych jak Hindusi do swych świętych krów. Tymczasem ochrona przyrody do tej pory nie ma u nas statusu religii panującej, a przestrzeń przyrodnicza nie jest sakralna. Naturalnie każdy profesor, doktor czy magister nauk przyrodniczych może wierzyć w co mu się żywnie podoba. Włącznie z wiarą w święte krowy czy święte gaje, ale dobrze byłoby, gdyby owa wiara pozostawała w swiątyniach i nie dominowała w publicznych debatach, gdzie nie chodzi z reguły o religię a o zupełnie realne i przyziemne problemy związane z działaniami na rzecz ochrony przyrody. Ujęty w tytule artykułu pogląd naukowca, iż “natura jest najlepszym regulatorem“ sprzyja na pewno poprawie samopoczucia profesora, ale pomija zdaje się okoliczność, że najlepszy regulator zlikwidował do tej pory 99 % wszystkich bytujących dotychczas gatunków na Ziemi, a ta najlepsza – letalna – regulacja obejmuje też zabijanie zwierząt ciężarnych, wychowujących młode, śmierć zadawaną z wyjątkowym okrucieństwem czy też niewyobrażalne cierpienia towarzyszące zgonowi z głodu lub pragnienia. Najlepszym? Natura leży poza zasięgiem naszego systemu wartości i kręgu ludzkich norm. Ona „reguluje“ de facto ani lepiej, ani gorzej niż ludzie, lecz po prostu inaczej. Generalizujące wartościowanie procesów przyrodnicznych i ich rezultatów na lepsze i gorsze – „dobre i złe“ - w obrębie perspektywy biologicznej, któremu zgodnie z aktualnie poprawną politycznie biofilią oddają się niektórzy naukowcy, jest ogromnym uproszczeniem mającym w sobie właściwie coś z ekologistyczej parareligijności oraz sakralizacji „przestrzeni przyrodniczej“ . I każe się czasami zastanowić czy nie czas zamienić ponownie nazwę instytucji badawczej na Podlasiu. Tym razem na Instytut Badania Świętych Krów imienia Jędrzejewskich, a jej pracowników wysyłać do lasu wyłącznie w turbanach. Przynajmniej w tym punkcie panowałaby jednoznaczność, której zdaje się brak w dyskusjach wokół celów i istoty ochrony przyrody i środowiska.
P.S. Redachtor Starszy przeprowadza obecnie eksperymenty z królikami doświadczalnymi z urzędów, instytucji i organizacji zajmującymi
siem ochroną żubra w mniej lub bardziej letalno-konsumpcyjnych formach.
Projekt badawczy nosi aktualnie robocze nazwy "Matka Polka nosi żubra", "Dama z żubrem", a w razie potrzeby też inne....
Cel badań widoczny jest na poniższym szkicu. Chodzi o ustalenie czy żubra w Polsce da się nie tylko chronić, zaszczelić, zjeść, powiesić na ścianie, wypić i generalnie znosić, ale przede wszystkim NOSIĆ. W formie naszyjnika lub innego gadżetu ochronnego z kości żubra ze świadectwem CITES tudzież innym potwierdzającym rasowe i bezgrzeszne pochodzenie. Na razie w ramach powyższego projektu badawczego ustalono, że nosić u nas można żubra
w puszce. Nawet na szyi. Wtedy najlepiej pustej. Wygląda ładnie, choć ludzie dziwnie patrzą.
Aktualnie projekt eksperymentalno-badawczy znajduje się na etapie kabaretowej drogi przez mękę z wieloma interesującymi doświadczeniami. Jednak może kiedyś uda się zdobyć oficjalnie i legalnie materia. Wtedy będzie
można zamawiać stosowne gadżety ochronne. Dla osób wrażliwszych i szczególnie zaangażowanych (m.in. dla dyrektora IBS Białowieża i pana Marcina Dorocińskiego) przygotowywany jest projekt różańca ze żubra.