piątek, 10 lutego 2017

Ksiengi rogowskie. Rodział III: marska wątroba w umarłym lesie.

Dobra konferencja nie jest zła i powinny ją też ukoronować wnioski pokonferencyjne. W odniesieniu do pewnych tendencji i środków edukacyjnych, przy pomocy których jest czy ma być realizowana edukacja łowiecka i leśna – nasuwa się „rogowska refleksja pokonferencyjna”, czyli wniosek pokonferencyjny z morałem pod psem . W numerze 10/2015 Braci Łowieckiej ukazała się wzmianka o wydanej krótko przedtem w Niemczech niepozornej książce „dla dzieci i rodziców, którzy chcą dorosnąć” pod tytułem „Czy możesz potrzymać wątrobę?”. Jest to publikacja o charakterze edukacyjnym, bezpruderyjnie i otwarcie oraz w przystępnej formie podejmująca temat relacji dziecko – śmierć zwierząt na polowaniu. Temat, który w Rogowie między wierszami kilku referatów sprawiał nie tylko trudności, lecz poważne trudności. W krótkiej recenzji tej książki na łamach Braci Łowieckiej zawarta była sugestia, iż być może warto byłoby wydać tę pozycję również w języku polskim. Podobną opinię można było znaleźć również w jednym z listów czytelniczych do Braci Łowieckiej, dotyczącym opublikowanego przez nasz miesięcznik wywiadu z Arkaduszem Glaasem. Jego autor napisał:
„Przy okazji w tym samym numerze BŁ 10/2015 trafiłem na artykuł Pana Daniela A. Kałużyckiego informującym o ukazaniu się w 2013r w Niemczech książki dedykowanej dla najmłodszych czytelników pod wiele mówiącym tytułem "Czy możesz potrzymać wątrobę? Mój pierwszy dzień na polowaniu". Książka liczy nieco ponad 30 stron i jest ilustrowana. Co ważne to to, że autorami są osoby znacznie mądrzejsze i bardziej rzetelnie utytułowane od Pana Glaasa, a nie tylko legitymują się członkostwem w organizacjach, które w czambuł przyjmują jak leci wszystkich którzy się zgłoszą po to aby poprawić sobie samopoczucie. Co prawda dostępna jest w języku niemieckim, ale co stoi na przeszkodzie aby ją przetłumaczyć na język polski? Uważam że jest to kapitalne zadanie dla władz PZŁ i nie tylko. Kto zrobi to pierwszy poza tym, że pewnie na tym zarobi to wykona kawał bardzo dobrej roboty na polu oświecenia choćby takich ignorantów jak wysoko kształcony Pan Arkadiusz Glaas."
Kilkanaście miesięcy po tym, jak ów list dotarł do redakcji Braci Łowieckiej, wypada zakomunikować jego autorowi, iż na dzień dzisiejszy nie zanosi na to, aby Arkadiusz Glaas lub inne dziecko polskie dostało w ręce tę pozycję w języku ojczystym. Rozmowy z czterema wydawnictwami specjalizującymi się w publikacjach o tematyce przyrodniczo–leśno–łowieckiej wykazały, iż wydawcy obawiają się ryzyka związanego z niepewnym zbytem tej lektury, argumentując, że nie wiadomo czy ktoś to weźmie do ręki i będzie czytał. A myśliwi to już w ogóle. Najwidoczniej wydawcy zakładają, iż w Polsce poluje 120 000 analfabetów. Innym zastrzeżeniem formułowanym w tym kręgu ma być fakt, iż „książka jest zbyt niemiecka”. Na pewno jest napisana i wydana za Odrą. Co prawda nie wiadomo czy sarna patroszona w jednej ze scen opowiadania Floriana Asche odczuwa różnicę czy patroszy ją dziadek z wnuczką u boku, czy też Sarmata z karabelą przy pasie, jednak to ta różnica wydaje się dość istotna dla potencjalnych krajowych wydawców książki. I nie tylko dla nich. W nieformalnej wymianie zdań na jednym z portali społecznościowych rzeczniczka prasowa PZŁ, pani Diana Piotrowska, kategorycznie wykluczyła jakiekolwiek zaangażowanie przewodniej siły łowiectwa w udostępnienie książki polskim czytelnikom, uzasadniając to właśnie jej pochodzeniem (no bo wiadomo... niemiecka, czyli obca - w przeciwieństwie do lunety marki Zeiss zamontowanej na sztucerze marki Mauser). Twierdziła też, że PZŁ ma w zanadrzu lub rękawie inną strategię edukacyjną. Być może lepszą. Być może chodziło również o obawy, że podopiecznym ZG PZŁ lektura ta mogłaby zaszkodzić. A może nawet ich dzieciom. Nie wiadomo jak kategorycznie, ale tak samo odmownie zareagował niedawno zarząd jednej z organizacji zrzeszającej głównie byłych i aktywnych leśników oraz myśliwych i przyrodników z Pomorza, gdy pojawił się pomysł współpracy przy zebraniu środków, aby wydać „społecznie” chociaż symboliczną ilość egzemplarzy, rozdzielając je wśród starszej i młodszej dziatwy. Czym zaszkodziła zarządowi tego stowarzyszenia „Wątróbka zza Odry”? Znów, nie wiadomo. W każdym bądź razie tego przysmaku po polsku na razie nie ma i jeśli nie znajdzie sie paru myśliwych dobrej woli gotowych zaangażować się w wydanie, to go nie będzie. Jednak na rynku polskim – jak sie okazało w Rogowie - już są pozycje edukacyjne dla dzieci o umieraniu. Umieraniu lasu.


Każdy uczestnik rogowskiej konferencji znalazł w przekazanych mu materiałach książkę/komiks edukacyjny pt. „Umarły las” autorstwa Tomasza Samojlika i Adama Wajraka. Tomasz Samojlik jest pracownikiem Instytutu Badań Ssaków w Biażowieży, a Adam Wajrak popularnym dziennikarzem Gazety Wybiórczej. Redaktor Wajrak wypowiada się w swoich artykułach często na tematy związane z leśnictwem i łowiectwem, ma ogromne zasługi w kształtowaniu społecznych postaw proekologicznych. Jego kompetencja i publicystyczna twórczość w ciągu ostatnich lat miały i mają z pewnością wpływ na postrzeganie i wizerunek leśnictwa oraz łowiectwa wśród czytelników gazety Adama Michnika i nie tylko. Prawdopodobnie z tego względu organizatorzy konferencji w Rogowie, odbywającej się pod patronatem Lasów Państwowych i Polskiego Związku Łowieckiego, zdecydowali się właśnie tę pozycję, właśnie tych autorów, włączyć do pakietu materiałów konferencyjnych przekazanych uczestnikom. „Umarły las” jest niewątpliwie cenną pozycją edukacyjną - kosztuje 39.90 zł za sztukę. Podkreśla to w krótkiej recenzji na ostatniej stronie tej publikacji również pani Joanna Olech: "Umarły Las" to zabawny ptasi western. Ale ani czytelnik się obejrzy, jak zostanie niechcąco wyedukowany. Łyknie zdrową porcję wiedzy o lesie, a być może pomnoży grono szlachetnych obrońców przyrody". Nie wiadomo jak podziałał kontakt z tą książką na innych uczestników konferencji, ale na podstawie doświadczeń własnych wypada stwierdzić, iż po tej lekturze nie występują ataki ratowania wielorybów, a i widok przydrożnych drzew nie wywołuje chęci przywiązania się do wierzchołka któregoś z nich w dziele szlachetnej obrony przyrody. Nawet popęd do sortowania śmieci leży w granicach normy. U dzieci też. Być może więc renomowana specjalistka od literatury dziecięcej trochę przesadza. W tej książce coś jednak musi tkwić. Otóż współtowarzyszący redachtorowi starszemu w konferencji pies rasy jamnik przeleżał prawie całą drogę powrotną na torbie, w której znajdowały się między innymi materiały z „Umarłym lasem” włącznie. I co robi ten w zasadzie dobrze ułożony, czyli wyedukowany jamnik na jednym z postojów? Otóż wyskakuje z samochodu i gryzie w pończochę na wysokości kostki Bogu ducha winną obywatelkę, przechodzącą przypadkiem obok samochodu. Poważna rozmowa z jamnikiem po tym incydencie nie wniosła niestety nic do rozwikłania zagadki jego zachowania się i ewentualnego związku między agresywną reakcją, autorem materiałów konferencyjnych, samymi materiałami konferencyjnymi oraz zieloną spódnicą, którą przypadkiem nosiła ugryziona w pończochę pani. Jednak da się chyba sformułować morał z owej historii pod jamnikiem. A brzmi on: edukacja jest ważna, mało ważne przy pomocy jakich środków, ale najważniejszymi są jej efekty. A te są jakie są – i to akurat należało zdaje się do tych trudniejszych z trudnych tematów w Rogowie.


P.S. Gdy powyższe zdjęcie ukazało się po raz pierwszy, w Internetach odezwały się wirtualne głosy grożące złożeniem doniesienia do prokuratury w sprawie znęcania sie nad psami myśliwskimi. Pragniemy Drogą Parafię jednak uspokoić. Pies czuje się nadal dobrze. Jeśli ktuś dysponuje nadmiarem empatii powinien raczej pomyśleć o innych uczestnikach konferencji. Przynajmniej o niektórych...


4 komentarze:

  1. Osobniczym odruchem obronnym jest niewątpliwie odgryzanie się,a zjawisko przeniesienia np. emocji na innego osobnika /również z gatunku ssących/ - nie jest zjawiskiem niespotykanym.
    Obłożenie pończochą może wywoływać wyżej wspomniany odruch nie tylko u osobników spokrewnionych ze sznurówką i nie tylko takich reakcji.Również tych... prowadzących do marskości organów gatunkowo prawostronnie żółciowych/a wymienionych w tekście/ i kierujących czasami w stronę ,,sanatorium pod klepsydrą,,.
    Po konsultacji irydodiagnostycznej z osobnikiem na zdjęciu, wnioskuję iż bezpośrednią przyczyną wspomnianego czynu była papierowo-torbiasta niewygoda w podróży,co poskutkowało potrzebą zastosowania wstępnego lekkiego szczękościsku w celu rozluźnienia mięśni okołopęcherzowych-u patrzącego z wyrzutem węszącego osobnika - co pozwoliło na dalszą bezkonfliktową podróż i szczęśliwy finał, jakim jest powyższy bajkowy wpis o umarłym lesie, zielonej spódnicy i odbytej konferencji na żywo. Wniosek? Dobry kierowca dowozi pasażerów do miejsca przeznaczenia...;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jamnik jedzil cale zycie na torbie i nigdy nie wykazywal takich reakcji jak podczas tego razu, gdy torba byla wypelniona ta literatura....
    pozdr
    daka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kto wie...a może to przekaz: mniej literatury, a więcej rzeczywistości?

      Usuń
  3. Ta pani może siem z drzewem skojarzyła jamnikowi? A las jaki jezd...? No umarły. I gdzie tu miejsce na zieleń? Ni ma! Jamolek gryzł, bo nie miał wyjścia. Został wyeduhowany przez drogiem...
    ;)
    Pozdrowienia dla Jamolki (ode mnie).

    OdpowiedzUsuń