Podczas konferencji w Rogowie pani doktor Anna Wierzbicka wygłosiła referat o postrzeganiu. (WIDEO). “Co zrobić by myśliwi byli bardziej akceptowani?“ pytała młoda, starsza stopniem naukowiec z UP w Poznaniu , podsuwając jednocześnie pobożne – jak na krześcijański kraj przystało - podpowiedzi rezultujące z podglądania mniej pobożnych i gorszych modeli myślistffa…
Pani doktor głosiła między innymi, że dziczyzna powinna być ogólnodostępna (pod względem obecności w sklepach i ceny).
My też podjęliśmy ten temat – co prawda mniej naukowo, ale za to z ładniejszym (chyba) obrazkiem:
W przypadku promocji dziczyzny problem polega na przykład na tym, iż nikt na dobrą sprawę nie potrafi powiedzieć czy Polacy nie jedzą dziczyzny, bo nie lubią, czy dlatego, że jej nie ma. Większość upolowanych w Polsce zwierząt wyjeżdża za granicę. I choć jeden z wiceministrów grzmiał niedawno z trybuny sejmowej, że ma miejsce wykup dziczyzny z polskiego rynku przez firmy eksportujące ją na Zachód, to wykup nie może mieć miejsca bez wyprzedaży. A wyprzedaż realizują zarządcy obwodów łowieckich. I jeśli tym (wszystko jedno czy z PZŁ, czy LP), jak również indywidualnym myśliwym jest kompletnie obojętnym dokąd powędrują tusze strzelonych przez nich zwierząt – czy na polskie stoły, czy też przyczyniać się będą do popularyzacji polskiego łowiectwa wśród francuskich albo niemieckich psów, karmionych delicjami wytwarzanymi z wyprzedawanych przez polskich myśliwych za śmieszne kwoty dzików (nie przypadkiem ten pies zagranicznego pochodzenia na obrazku jest taki tłusty) to wiele rzeczy można sobie darować.
Pozyskanie dziczyzny na jednostkę powierzchni w Polsce nie jest zbyt oszołamiające (przynajmniej to oficjalne – gospodarka myśliffska prowadzona jest zresztą pod kątem pozyskania medali i dewizowców, mniej pod kątem pozyskania dziczyzny). 70–80% tusz wyjeżdża za granicę, resztówkę zjadają sami myśliwi i ich rodziny (drobna zwierzyna pozostaje na rynku polskim praktycznie w 100% <?>) albo ląduje ona w sklepach po przerobieniu, po wysokich cenach – jak na polskie kieszenie i w porównaniu do innych mięs (choć tak całkiem tania to ona zresztą nie może być – dystrybucja, przerób, pośrednicy w końcu kosztują…). Popularne, kwitnące i wszechobecne kłusownictwo wskazuje jednak na to, że przynajmniej niektórzy Polacy niezrzeszeni w PZŁ przed dziczyzną właściwie wstrętu nie mają. I być może zamiast głośno i z przekonaniem serwować pobożne recepty, warto byłoby się zająć realnymi problemami, które tkwią w samym modelu i jego myślistwie.
Mamy na przykład zapis w ustawie, cytowany przez nas w folii, że „osoby wykonujące polowanie odstąpioną im zwierzynę mogą spożytkować według własnego uznania z wyjątkiem odsprzedaży…“. Podyktowany onegdaj obawami przed nielegalnym obrotem dziczyzną, do którego myślistffo narodowe, pod wodzą wiekowych najwyższych czynników, które być może nie zauważyły, że Gomułka już umarł, sprzedające jak najbardziej skórki z odstąpionych im lisów dorabia dziś ideologię. Po co? Przepis niby ni parzy, ni ziębi i jest w gruncie rzeczy martwy, ale jakże symboliczny. Odstąpione im gdzieniegdzie w banknotach „strzałowe“ w myśl tego przepisu polskie myślistffo powinno właściwie oprawiać w ramki, zakopać, rozdać czy inaczej spożytkować, włącznie z podtarciem się, ale z wyjątkiem odsprzedaży. Na powyższe nakłada się tysiąc i jedno uwarunkowanie – także w sferze mentalnej. Zdobywcy medalowego oręża ze śmierdzącego uryną jak chlewnia dla pięciuset tuczników odyńca jest kompletnie obojętne dokąd pójdą i kto zje szynki drugiej strony medalu czyli niespecjalnie pachnącą dupę odyńca... Ale na własny stół to raczej nie. Raz, że za duży, a dwa - niezbyt apetyczny. A ze skupu pójdzie w kiełbasę i będzie dobrze... Jeśli ktoś nie wierzy, to może poprosić panią dr Wierzbicką, żeby to zbadała przy pomocy ankiet wśród bohaterów artykułów „MEDALE, MEDALE, MEDALE“ z Łowca Polskiego… Z tego względu stawiamy tezę, iż dziczyzna – dystrybuowana częściowo w Polsce jak rąbanka za okupacji - nie jest i nie będzie przy tych uwarunkowaniach ani ogólnie dostępna (a w sklepach to już w ogóle), ani tania… Trudności z dystrybucją wśród Kowalskich pogłębiają monopolistyczne praktyki na rynku, rygorystyczne i nadinterpretowane przepisy, a oddać do skupu jest wygodniej niż inwestować w konieczną infrastrukturę i szukać, czy czekać na klienta. Jednak zamiast o RZECZYWISTYCH przyczynach nieobecności i niskiej atrakcyjności dziczyzny, mówi się o jej przyrządzaniu. I w Rogowie nie było inaczej.
Stąd jesteśmy zdania – przy całym szacunku dla słusznych w gruncie rzeczy wywodów pani dr Wierzbickiej – że propagandowa popularyzacja samej dziczyzny i jej konsumpcji w obecnej formie prowadzi w ślepą uliczke. Tak się nie da poprawić wizerunku polskiego myślistffa. Ani o gram, ani o milimetr.
Lecz jest ratunek, światełko nie w tunelu, ale na talerzu… Proponujemy zostawić dziczyznę dziczyźnie i skoncentrować się na realnych możliwościach zmiany wizerunku myśliwych za pomocą środków konsumpcyjnych.
Na tej samej konferencji został zapowiedziany referat pod prowokacyjnym tytułem „Dziczyzna - klucz do poprawy wizerunku myśliwych czy ołowiowa bomba?“ autorstwa Krzysztofa Lechowskiego i Diany Piotrowskiej z Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego (WIDEO). Z wieloma słusznymi uwagami, jednak – jak wskazywaliśmy powyżej – dziczyzna nie jest i nie będzie najprawdopodobniej przy obecnych uwarunkowaniach żadnym kluczem do niczego. Najwyżej koślawym wytrychem do poprawy własnego samopoczucia i gwoli zadowolenia garstki, która ma chody i się załapie na jakieś warsztaty kulinarne. Choćby na takie jak zorganizowane i prowadzone drugiego dnia konferencji w CEPL przez pana Krzysztofa Lechowskiego. Niewątpliwie profesjonalne, niewątpliwie smakowite, ale w Polsce gdzieś 2/3 obywateli nie ma w ogóle kontaktu z dziczyzną. Wie ewentualnie jak to wygląda, lecz nie ma pojęcia jak smakuje. Zaprosić więc ponad 20 milionów Polek i Polaków na następną konferencję w Rogowie, żeby na własne oczy, nie przez szybkę telewizora a przy pomocy własnych kubków smakowych przekonali się, że Bambi da się nie tylko zabić, ale i zjeść? Ale skąd wziąć Chrystusa, który zagwarantuje w tym wypadku dostateczne ilości pokarmu dla wszystkich wierzących w głoszone z Nowego Świata i Poznania przesłanie o zbawiennym działaniu dziczyzny na kubki smakowe i wizerunkowe?
Nasza propozycja polega na tym, żeby w przyszłości skoncentrować się na myśliwskiej promocji ośmiorniczek. Dzięki wnukowi zapalonego myśliwego Henryka Sienkiewicza, ta potrawka stała się w Polsce bardzo popularna i ma niesłychanie wiele zalet. Po pierwsze nie może być absolutnie żadnej mowy o ośmiorniczkach jako ołowianej bombie. Po drugie ośmiorniczki są w sklepie tańsze niż dziczyzna. I po trzecie - przede wszystkim - łatwo i prawie powszechnie dostępne. W drodze powrotnej z Rogowa przeprowadziliśmy z jamnikiem badania we wszystkich mijanych sklepach Biedronki. Świeże ośmiorniczniki można tam było dostać, jak nie mieli to mówili, że mogą mieć, ale świeżego comberku z sarny – za cholerę. Mimo, że badania miały miejsce w środku sezonu polowań na Bambi. Ośmiorniczki budzą też prawdopodobnie mniej emocjonalnych zastrzeżeń moralnych – czy któraś z organizacji prozwierzęcych zaprotestowałaby z powodu dzieci przy pokocie z ośmiorniczek? Albo czy ktoś może sobie wyobrazić Zenona Kruczyńskiego dającego wyraz swym uczuciom do zwierząt i przytulającego się do swoich obiektów adoracji leżąc w ladzie chłodniczej jakiegoś supermarketu?
Dlatego po konferencji w Rogowie i wyśmienicie przygotowanych warsztatach kulinarnych doszliśmy do wniosku, że jak dziczyzna to tylko ośmiorniczki. Tradycyjne elementy kuchni myśliwskiej można wygenerować w sferze werbalnego przekazu np. kreując „Pieczeń myśliwską z ośmiorniczek po staropolsku“ albo „Gulasz łowczego z ośmiorniczek po mazursku“. Od czego w końcu słynna polska fantazja ułańska? To znaczy kulinarna. Dodatkowe akcenty tworzyć może doktor Russak w tradycyjnym staropolskim stroju myśliwskim. A smak? Jeśli większość Polaków do tej pory dziczyzny nie jadła, to jest dość obojętnym co się w sosie myśliwskim zaserwuje. Naród to zje. A wpływ tego rodzaju promocji na jakieś wizerunki będzie taki sam jak reklamowanie gruszek na wierzbie czyli świeżego combra z sarny co to go trudno kupić, ale już po zakupie łatwo zbankrutować. Smacznego.
Pozyskanie dziczyzny na jednostkę powierzchni w Polsce nie jest zbyt oszołamiające (przynajmniej to oficjalne – gospodarka myśliffska prowadzona jest zresztą pod kątem pozyskania medali i dewizowców, mniej pod kątem pozyskania dziczyzny). 70–80% tusz wyjeżdża za granicę, resztówkę zjadają sami myśliwi i ich rodziny (drobna zwierzyna pozostaje na rynku polskim praktycznie w 100% <?>) albo ląduje ona w sklepach po przerobieniu, po wysokich cenach – jak na polskie kieszenie i w porównaniu do innych mięs (choć tak całkiem tania to ona zresztą nie może być – dystrybucja, przerób, pośrednicy w końcu kosztują…). Popularne, kwitnące i wszechobecne kłusownictwo wskazuje jednak na to, że przynajmniej niektórzy Polacy niezrzeszeni w PZŁ przed dziczyzną właściwie wstrętu nie mają. I być może zamiast głośno i z przekonaniem serwować pobożne recepty, warto byłoby się zająć realnymi problemami, które tkwią w samym modelu i jego myślistwie.
Mamy na przykład zapis w ustawie, cytowany przez nas w folii, że „osoby wykonujące polowanie odstąpioną im zwierzynę mogą spożytkować według własnego uznania z wyjątkiem odsprzedaży…“. Podyktowany onegdaj obawami przed nielegalnym obrotem dziczyzną, do którego myślistffo narodowe, pod wodzą wiekowych najwyższych czynników, które być może nie zauważyły, że Gomułka już umarł, sprzedające jak najbardziej skórki z odstąpionych im lisów dorabia dziś ideologię. Po co? Przepis niby ni parzy, ni ziębi i jest w gruncie rzeczy martwy, ale jakże symboliczny. Odstąpione im gdzieniegdzie w banknotach „strzałowe“ w myśl tego przepisu polskie myślistffo powinno właściwie oprawiać w ramki, zakopać, rozdać czy inaczej spożytkować, włącznie z podtarciem się, ale z wyjątkiem odsprzedaży. Na powyższe nakłada się tysiąc i jedno uwarunkowanie – także w sferze mentalnej. Zdobywcy medalowego oręża ze śmierdzącego uryną jak chlewnia dla pięciuset tuczników odyńca jest kompletnie obojętne dokąd pójdą i kto zje szynki drugiej strony medalu czyli niespecjalnie pachnącą dupę odyńca... Ale na własny stół to raczej nie. Raz, że za duży, a dwa - niezbyt apetyczny. A ze skupu pójdzie w kiełbasę i będzie dobrze... Jeśli ktoś nie wierzy, to może poprosić panią dr Wierzbicką, żeby to zbadała przy pomocy ankiet wśród bohaterów artykułów „MEDALE, MEDALE, MEDALE“ z Łowca Polskiego… Z tego względu stawiamy tezę, iż dziczyzna – dystrybuowana częściowo w Polsce jak rąbanka za okupacji - nie jest i nie będzie przy tych uwarunkowaniach ani ogólnie dostępna (a w sklepach to już w ogóle), ani tania… Trudności z dystrybucją wśród Kowalskich pogłębiają monopolistyczne praktyki na rynku, rygorystyczne i nadinterpretowane przepisy, a oddać do skupu jest wygodniej niż inwestować w konieczną infrastrukturę i szukać, czy czekać na klienta. Jednak zamiast o RZECZYWISTYCH przyczynach nieobecności i niskiej atrakcyjności dziczyzny, mówi się o jej przyrządzaniu. I w Rogowie nie było inaczej.
Stąd jesteśmy zdania – przy całym szacunku dla słusznych w gruncie rzeczy wywodów pani dr Wierzbickiej – że propagandowa popularyzacja samej dziczyzny i jej konsumpcji w obecnej formie prowadzi w ślepą uliczke. Tak się nie da poprawić wizerunku polskiego myślistffa. Ani o gram, ani o milimetr.
Lecz jest ratunek, światełko nie w tunelu, ale na talerzu… Proponujemy zostawić dziczyznę dziczyźnie i skoncentrować się na realnych możliwościach zmiany wizerunku myśliwych za pomocą środków konsumpcyjnych.
Na tej samej konferencji został zapowiedziany referat pod prowokacyjnym tytułem „Dziczyzna - klucz do poprawy wizerunku myśliwych czy ołowiowa bomba?“ autorstwa Krzysztofa Lechowskiego i Diany Piotrowskiej z Zarządu Głównego Polskiego Związku Łowieckiego (WIDEO). Z wieloma słusznymi uwagami, jednak – jak wskazywaliśmy powyżej – dziczyzna nie jest i nie będzie najprawdopodobniej przy obecnych uwarunkowaniach żadnym kluczem do niczego. Najwyżej koślawym wytrychem do poprawy własnego samopoczucia i gwoli zadowolenia garstki, która ma chody i się załapie na jakieś warsztaty kulinarne. Choćby na takie jak zorganizowane i prowadzone drugiego dnia konferencji w CEPL przez pana Krzysztofa Lechowskiego. Niewątpliwie profesjonalne, niewątpliwie smakowite, ale w Polsce gdzieś 2/3 obywateli nie ma w ogóle kontaktu z dziczyzną. Wie ewentualnie jak to wygląda, lecz nie ma pojęcia jak smakuje. Zaprosić więc ponad 20 milionów Polek i Polaków na następną konferencję w Rogowie, żeby na własne oczy, nie przez szybkę telewizora a przy pomocy własnych kubków smakowych przekonali się, że Bambi da się nie tylko zabić, ale i zjeść? Ale skąd wziąć Chrystusa, który zagwarantuje w tym wypadku dostateczne ilości pokarmu dla wszystkich wierzących w głoszone z Nowego Świata i Poznania przesłanie o zbawiennym działaniu dziczyzny na kubki smakowe i wizerunkowe?
Nasza propozycja polega na tym, żeby w przyszłości skoncentrować się na myśliwskiej promocji ośmiorniczek. Dzięki wnukowi zapalonego myśliwego Henryka Sienkiewicza, ta potrawka stała się w Polsce bardzo popularna i ma niesłychanie wiele zalet. Po pierwsze nie może być absolutnie żadnej mowy o ośmiorniczkach jako ołowianej bombie. Po drugie ośmiorniczki są w sklepie tańsze niż dziczyzna. I po trzecie - przede wszystkim - łatwo i prawie powszechnie dostępne. W drodze powrotnej z Rogowa przeprowadziliśmy z jamnikiem badania we wszystkich mijanych sklepach Biedronki. Świeże ośmiorniczniki można tam było dostać, jak nie mieli to mówili, że mogą mieć, ale świeżego comberku z sarny – za cholerę. Mimo, że badania miały miejsce w środku sezonu polowań na Bambi. Ośmiorniczki budzą też prawdopodobnie mniej emocjonalnych zastrzeżeń moralnych – czy któraś z organizacji prozwierzęcych zaprotestowałaby z powodu dzieci przy pokocie z ośmiorniczek? Albo czy ktoś może sobie wyobrazić Zenona Kruczyńskiego dającego wyraz swym uczuciom do zwierząt i przytulającego się do swoich obiektów adoracji leżąc w ladzie chłodniczej jakiegoś supermarketu?
Dlatego po konferencji w Rogowie i wyśmienicie przygotowanych warsztatach kulinarnych doszliśmy do wniosku, że jak dziczyzna to tylko ośmiorniczki. Tradycyjne elementy kuchni myśliwskiej można wygenerować w sferze werbalnego przekazu np. kreując „Pieczeń myśliwską z ośmiorniczek po staropolsku“ albo „Gulasz łowczego z ośmiorniczek po mazursku“. Od czego w końcu słynna polska fantazja ułańska? To znaczy kulinarna. Dodatkowe akcenty tworzyć może doktor Russak w tradycyjnym staropolskim stroju myśliwskim. A smak? Jeśli większość Polaków do tej pory dziczyzny nie jadła, to jest dość obojętnym co się w sosie myśliwskim zaserwuje. Naród to zje. A wpływ tego rodzaju promocji na jakieś wizerunki będzie taki sam jak reklamowanie gruszek na wierzbie czyli świeżego combra z sarny co to go trudno kupić, ale już po zakupie łatwo zbankrutować. Smacznego.
Panie Daka, a Pan jak zwykle nic nie zrozumiał. Pani Wierzbicka niewątpliwie miała na myśli parówki: dzik z odpowiednio obfitym dodatkiem papieru toaletowego (z makulatury oczywiście) wystarczyłby na parówkowe śniadania i kolacje dla wszystkich uczestników konferencji w Rogowie.
OdpowiedzUsuńAle ja tylko tak piszę, z sympatii dla Pana. Bo Pan przecież moje stanowisko zna i wie, że dzików mordować nie należy.
Wiem Pani bebekowa, wiem. Wiem, ze Pani preferuje parowki wylacznie z papieru toaletowego - bez dzika - bo dzików mordować nie należy. Ale niestety nie wiem jakie mysli miala Pani dr Wierzbicka. Wlasciwie szkoda, bo to sympatyczna osoba. Tak jak pani, pani bebekowa. Wiem....daKA.
OdpowiedzUsuńMoże by te dziki przesiedlić do Afryki...? ;)
OdpowiedzUsuńI w zamian sprowadzac osmiorniczki ?. Dobry pomysl.
OdpowiedzUsuńA nawet w zamian... Ale żywe sprowadzać.
OdpowiedzUsuń"Uratowane przed pociongiem dwie ośmiorniczki, zostały odkarmione (...)."
;)
Odkarmione ?????.....Skarmione w ramach dzialan na rzecz poprawy wizerunku....jak juz.
OdpowiedzUsuńAle ja nie wiem czy by siem wizerunek im poprawił. Tym ośmiorniczką...
OdpowiedzUsuń:P
Ja tez nie wiem. Zgodzmy sie moze na "zmiane wizerunku"."Skarmione w ramach dzialan na rzecz zmiany wizerunku."
Usuńpozdr daKA
To ma sens... :P
Usuńpozdr m.:)
Ja tak tylko w kwestii formalnej - co do treści ładniejszego obrazka...Czy jamniczka brzuchatego należy przyjąć za osobę wykonującą polowanie czy za zwierzynę odstąpioną /z wyłączeniem odsprzedaży/ ?
OdpowiedzUsuńZalezy od gustow. Rozne sa przeciez.
UsuńW każdym razie wygląda smakowicie, chociaż ani on nie ośmiorniczka, a i ze mnie żaden mięsożerca.. :)
UsuńO majstersztyku dolnej ilustracji nie będę wspominać,bo mi wzmaga łaknienie - a powiedziałam sobie, że przed północą ani ani...