poniedziałek, 12 grudnia 2016

Las bitwy.


Miejsca gdzie różni ludzie w różnych wiekach wyjaśniali między sobą różne nieporozumienia, przyjęto nazywać polami bitwy. Nawet gdy polem bitwy był las. Czyli las bitwy.

Narodowy las bitwy leży na granicy z Białorusią i obejmuje część - sześćset kilometrów kwadratowych - dużego masywu leśnego. Swą nazwę wziął prawdopodobnie od małej wsi podlaskiej – Białowieży – leżącej na wschód od Białegostoku. Od ćwierćwiecza Las Białowieski jest miejscem zmagań toczonych, na szczęście, nie przy pomocy armat, karabinów maszynowych i gazów bojowych, lecz za pośrednictwem, słów, paragrafów, demagogii, manipulacji, drobnych i grubszych kłamstw. Czasami tylko werbalnym pogróżkom towarzyszą realnie przebite opony czy kurze jajko lądujące na obliczu urzędującego ministra. Na szczęście hodowla strusi jako drobiu domowego nie jest w naszym kraju zbyt popularna, a hasłem „Las Białowieski albo śmierć!“ nie posługuje się żadna ze stron. Na razie. Istota trwającej od początku lat 90-tych intensywnej konfrontacji sprowadza się do zderzania różnych wizji na temat przyszłosci, funkcji i społecznej roli tego porośniętego drzewami kawałka europejskiego krajobrazu gdzieś między Paryżem i Moskwą. Z jednej strony jest to wizja kontynuacji realiów krajobrazu kulturowego, obejmującego dziś różnorodność ekstensywnie użytkowanych i nieużytkowanych powierzchni lesnych. Z drugiej strony wizja sześciuset kilometrów kwadratowych Świętego Gaju narodowego, gdzie królować ma niepodzielnie „naturalność“ jako dobro narodowe, a nawet światowe. Elementami tej perspektywy na przyszłość Lasu Białowieskiego są jego atrybuty w postaci pierwotności, naturalności i unikalności oraz niepowtarzalności, przyjmujące w kulturowej percepcji i ekologistycznej promocji formę najpierwotniejszego, najnaturalniejszego, najunikalniejszego lasu pod Słońcem, na Ziemi, a nawet w Europie. Wsłuchując i wczytując się w tę graniczącą niekiedy z infantylizmem narrację wypada oczekiwać, iż Adam Wajrak będzie wkrótce w Gazecie Wyborczej opisywać dorosłym dzieciom swoje spotkania z ostatnimi dinozaurami za stodołą w Teremiskach. I dziwić się należy dlaczego profesor Rafał Kowalczyk, Dyrektor Instytutu Biologii Ssaków PAN w Białowieży do tej pory nie wystąpił o granty na badania naukowe mamutów kryjących się być może między rządkami sosen posadzonych za Gomułki. Łowiectwo jest siłą rzeczy owocem absolutnie zakazanym w tej wizji Lasu Białowieskiego - Ogrodu Eden, perspektywicznie zakonserwowanego w stanie sprzed Adama i Ewy, gdzie rządzić ma niepodzielnie proces naturalny. Bez ingerencji ludzkiej. Właściwie po raz pierwszy w historii od ustąpienia lodowca, ponieważ jeszcze nigdy na przestrzeni tysiącleci nie miala tam miejsca sytuacja, kiedy to ludzkie polowanie i inne formy korzystania z lasu zostały tak radykalnie wykluczone jak na przełomie XX i XXI wieku po Chrystusie. Z obszarów ochrony ścisłej - na razie. Biorąc więc pod uwagę obecność/nieobecność tej i innych form użytkowania przyrody jako kryterium „naturalności”, Las Białowieski jeszcze nigdy w swoich dziejach nie był tak naturalny jak w XXI wieku - dzięki rozporządzeniom Ministra Środowiska, presji NGOsów i lobbingowi niektórych środowisk naukowych. Nawet w czasach gdy wędrowały po nim mamuty rzeczywiste a nie urojone. Naturalnie nikt nie ma dziś zamiaru urządzać łowów na mamuty za daczą redaktora Gazety Wyborczej, lecz z powyższego przykładu wynika jak płynnymi i podatnymi na manipulacje są niektóre definicje i pojęcia stosowane jako oręż argumentacyjny w bitwie o las białowieski. Tereny , z których arbitralnie wykluczona jest całkowicie (lub prawie całkowicie) ludzka ingerencja w procesy przyrodnicze są dziś potrzebne. Ta potrzeba da się w wieloraki sposób uzasadnić i wynika zarówno z działań na rzecz zachowania i ochrony bioróżnorodności, jak i walorów estetyczych czy poznawczych niektorych fragmentow krajobrazu. Istnienie i funkcjonowanie takich obszarów jest też rodzajem cywilizacyjnej “odskoczni” w formie obecności namiastki “nieskażonej cywilizacją Ziemi”, o wartości nie mierzonej ilością ściętych desek, zebranych grzybów, jagód, pozyskanych zwierząt, czy nawet sprzedanych usług turystycznych. Wyrazem zapotrzebowania i mody na “dzikość” są zarówno powierzchnie ściśle chronionych obszarów leśnych jak i rosnąca liczba “puszcz” w Polsce, które mnożą się w ostatnich latach jak króliki. Ich liczba sięga w chwili obecnej bodajze kilkudziesieciu sztuk, na razie bez Puszczy Kabackiej, nazywanej jeszcze Laskiem Kabackim. Te “puszcze” funkcjonują w sferze werbalnej, nie posiadając z reguły sugerowanego w nazwie kontekstu historycznego, ani “ciągłości zawartości biologicznej”. Nazwa “puszcza” nobilituje w pewien sposób wartość przyrodniczą i turystyczna krajobrazów. Jest wyrazem szacunku dla walorów i wartości przyrody w możliwie „nieskażonej“ postaci. Z odkrycia nowych puszcz i adoracji starszych rodzą się jednak w Polsce problemy pochodzące od instrumentalizowania, ideologizowania tego pojęcia i w rezultacie przypisaniu niektórym przestrzeniom wręcz sakralnego wymiaru i funkcji. Podczas gdy za misjonowaniem zbawiennej i “duchowej” roli tego czy innego lasu jako Świątyni Narodowej Opatrzności Przyrodniczej czyli puszczy, kryją się często zupełnie przyziemne, marketingowe i materialne interesy. Grup, osób, instytucji czy organizacji i polityki. W białowieskim lesie bitwy pod ekologistyczny pręgierz stawiana jest gospodarka leśna, czyli pozyskiwanie w lesie biomasy mającej formę tarcicy. W ogniu stoi jednak tak samo łowiectwo, jak i zbieranie grzybów, czy jagód lub zbudowanie z dziećmi szałasu gdzieś w lesie, a nawet spacer bez biletu wstępu. Ekologiści, z tytułami i bez, łudzą pełną sprzeczności wizją przyszłego lasu białowieskiego jako dobra ogólnonarodowego i sfery, gdzie realizowana ma być (po wypędzeniu ostatniego leśnika z tego raju) pierwotność i sama w sobie naturalna naturalność. Skrzyżowana z turystycznym Disneylandem dla milionów odwiedzających, którzy według proroctw czołowych ideologów ery wajrakizmu pielgrzymować mają masowo na podlaską prowincję jak w Tatry albo do Częstochowy, a przebrany za żubra Donald Duck witać będzie ludzi z całego świata łaknących dzikości. Rzeczywistość jednak pokazuje, iż naród pragnący podobno tego dzikiego dobra siedzi raczej w redakcjach mainstreamowych mediów, skupiony jest w organizacjach ideologicznie motywowanej ochrony przyrody i pracuje raczej w Brukseli niż w Białowieży, a lokalne społeczności w coraz mniejszym stopniu gotowe są akceptować i respektować ograniczenia i uciążliwości, które niesie ze sobą tworzenie Parków Narodowych. Zamiast puszcz mamy w rezultacie lasy bitwy – obecnie białowieski, a w przyszłości być może karpacki, mazurski czy jurajski. A tymczasem las koło Białowieży na skutek gradacji kornika zamienia się powoli w stertę świerkowego chrustu o wątpliwej wartości estetycznej, czekającą na dziewczynkę z zapałkami.

Co każe spytać: Cui bono?



7 komentarzy:

  1. Najpierw przetłumaczyłam sobie pytanie...Wyszło mi, że brzmi: Na czyją korzyść? Poszłam więc po najmniejszej linii oporu...Może korniki na tym zyskują? ;)
    A co do informacji PAP... Skoro Dyrekcja Parku Narodowego się nie niepokoi, to widocznie niepokój pozostawia turystom...

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas na wsi to tlumacza inaczej : "na chuj to ?".

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze zapytam, bo ignorant ze mnie...ten stworek na ilustracji, to do jakiej należy rodziny/rzędu ?
    Bo gatunek rozpoznałam -to najprawdopodobniej ,Konsumus turistus,

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To Freakozaurus Tubernicus (żywiący się truflami...). ;)

      Pozdrawiam

      m.

      Usuń
    2. Nie bylbym taki pewien. Fenotyp zwierzecia , widoczny na zdjeciu PAP, pozornie by na to wskazywal. Lecz tylko pozornie. Potrzebne sa chyba dodatkowe badania, ktore pomoga jednoznaczne zidentyfikowac gatunek w interesie spolecznym.

      Usuń
  4. Czyli jeszcze jeden smakosz trufli...hi,hi
    Odpozdrawiam... ;)

    OdpowiedzUsuń