czwartek, 29 maja 2014
piątek, 23 maja 2014
Przyjemność zabijania. Cz. II
Asche ma sporo racji, jednak nie do końca mówi jak jest. Po pierwsze, aby myśliwy mógł polować, oprócz zielonego kapelusika i bajeranckiej dwururki, musi mieć przede wszystkim „zezwolenie“ społeczne. Te zaś nie wynika ze zrozumienia dla realizacji określonych skłonności na zwierzątkach, lecz z całkiem przyziemnych i racjonalnych powodów.
Po
drugie, wyznania Asche takie jak:
„[…] w łowisku doznaje nieograniczonej radości – to wsłuchiwanie się w naturę, czajenie się, podchodzenie, siedzenie i, jeśli wszystko dobrze pójdzie, upolowanie zwierzyny, by potem z przyjaciółmi przygotować cudowne jedzenie…“podlane jego erotyczno-łowieckim sosem, choć zaskakująco trafne i łatwoprzyswajalne dla ewentualnego rozmówcy, siłą rzeczy stanowią uproszczenie.
Psychologia
bowiem nie jest gładka, o czym możemy przekonać się dzięki pracy prof.
Dietmar’a Heubrock’a, kierownika Instytutu Psychologii Prawa Uniwersytetu w
Bremen, zajmującego się m.in. psychologią myślistwa. Okazuje się, że w
przypadku zdecydowanej większości buców w zielonych kapelusikach zabijanie
wiąże się ambiwalentnymi odczuciami. Gdy po udanym strzale zwierzyna pada,
najpierw ogarnia nas radość, w którą po pewnym czasie wkrada się żal. Jak mówi
Heubrock:
„to jest normalne, gdyż jako ludzie nie posiadamy wyłącznie jednowymiarowych uczuć. Za to stale towarzyszy nam konglomerat mieszanych uczuć. Tak powinno być, tak funkcjonuje nasza samokontrola – jesteśmy w stanie przeanalizować i uzasadnić nasze działania. U radykalnych, ideologicznie zaślepionych ludzi zostaje ów uczuciowy miszmasz sztucznie, przez pranie mózgu, ujednolicony. Takie osoby nie analizują swoich poczynań. W przeciwieństwie do tych, którzy właśnie z powodu mieszanych uczuć ciągle zadają sobie pytania. Nie inaczej powinno być w przypadku myśliwych. Wraz z upływem lat konglomerat ulega zmianom – im człowiek starszy, tym częściej nachodzi go refleksja. Ta zaduma wysuwa się na pierwszy plan, stanowczość rzadko bierze górę. Sędziwi myśliwi chętnie spędzają cały wieczór w łowisku, gdzie napawają się widokiem i często odpuszczają strzał, pozwalając „wyszumieć się“ młodzieży lub gościom“.
Jednak,
jak dodaje Heubrock:
„nie oznacza to, że nie zdarzają się pośród nas (myśliwych) warianty patologiczne“.
Kapitalny
przykład psychopatologii stanowi wyznanie patrona naszego ewentualnego Zenona Kruczyńskiego:
„gdy zwierzę na twoich oczach po strzale padnie, to na tę chwilę, w tej sekundzie, czujesz się wszechmocny, masz poczucie całkowitego, absolutnego panowania – jesteś Panem Wszechmocnym. Jeśli darujesz życie i nie strzelisz, to też czujesz się Panem, tym razem Wielkodusznym. Zawsze wygrywasz.“
Odsetek
takich „panów życia i śmierci“, którym chodzi właśnie o siłę/władzę i dominację
sięga wśród myśliwych kilku procent. Tak wynika z badań, przy czym nie jest to właściwie przypadłość łowiecka. Wystarczy wstawić wypowiedź
Kruczyńskiego w nieco inny kontekst:
"gdy pracownik na twoich oczach się upokorzy, to na tę chwilę, w tej sekundzie, czujesz się wszechmocny, masz poczucie całkowitego, absolutnego panowania - jesteś Panem Wszechmocnym; jeśli darujesz i nie zwolnisz go z pracy, to też czujesz się Panem, tym razem Wielkodusznym; zawsze wygrywasz",aby uzmysłowić sobie, iż postawy tego typu mogą znacznie bujniej rozkwitać w innych strukturach z jednoznacznie ustalonym systemem zależności niż na polowaniu.
Mając
wszystko powyższe na uwadze, spróbujmy pójść krok dalej w naszych rozważaniach.
Jeden
z niniejszych autorów postawił ongiś tezę, z którą drugi musiał się kilka razy
przespać, aby zakląć i dojść do wniosku, że ów stary cynik znowu ma rację.
Brzmiała ona: poluje = zabijam. Niby niegroźnie, jednak zdecydowanie bardziej
pikantne było jej rozwinięcie: lubię
polować = lubię zabijać. Przypuszczalnie większość myśliwych czytających
nasz tekst będzie gotowa długo polemizować z powyższymi równaniami. I dobrze. Choć
niepotrzebnie, albowiem wszelkie dywagacje, bawienie się w niuanse i niuansiki
fundamentów przedstawionych tez nie podważą. Problem leży gdzie indziej – w
opinii publicznej. Pomyślmy jakie wyniki przyniósłby sondaż z „pytaniem“:
poluje = zabijam (TAK lub NIE)? Obawiamy się, że druzgocące dla samopoczucia
wielu postrzegających tę sprawę w sposób odmienny. Albo… „wszyscy się mylą“,
„nie rozumieją“ etc.
Polowanie
i zabijanie są ze sobą ściśle powiązane. Jedno bez drugiego nie istnieje. Zabijanie
jest celem polowania. I, niestety, całym
problemem w temacie. Redukowanie łowów do samego aktu ukatrupienia zwierzyny,
będące wyrazem bambistycznego „kompleksu śmierci“, prowokuje myśliwych do
nieudolnej obrony, polegającej na negacji wyżej postawionych tez poprzez próby
niejako rozdzielenia pojęć polowania i zabijania tudzież odmiennego ich
akcentowania. Tak ukierunkowana polemika nieuchronnie prowadzi do utraty
wiarygodności. W skrajnym przypadku można sobie nawet zafundować
kompromitującego „samobója“, co przytrafiło się Grzegorzowi Russakowi w
programie „Grzechy po polsku“ na antenie TVP2. Przeanalizujmy również fragment
opublikowanego na łamach BŁ wywiadu z Zenonem Kruczyńskim:
Możemy nie zgadzać się co do motywacji wszystkich myśliwych, ale przecież większość łowców nie jedzie do lasu pchana żądzą mordu, lecz po to, żeby poczuć bliskość przyrody, podziwiać jej piękno.
Dlaczego w takim razie wjeżdżają do lasu uzbrojeni i muszą podziwiać to piękno z załadowanym, odbezpieczonym sztucerem?
Widać tu jak na dłoni, iż próba
obrony przed zarzutem „polowania z żądzy mordu” w gruncie rzeczy sprowadza się
do walenia głową w mur pt. „poluje = zabijam”, polegającym na usilnym
udowadnianiu, że „nie tylko”, „tylko częściowo”, „nie każdy”… Powyższa
wypowiedź stanowi potwierdzenie słów Florian’a Asche: myśliwi boją się otwarcie
przyznać, że ich działalność ma na celu głównie uśmiercenie określonych
zwierząt.
Powiedzmy sobie szczerze, idziemy
z flintą do lasu z zamiarem jej użycia. Proste. Nie bardzo więc rozumiemy gorączkowe
zapewnienia, że my, myśliwi, zapuszczamy się w knieję przede wszystkim po to,
aby powąchać kwiatki, posłuchać ptaszków, pooglądać zwierzątka, a ta fuzyjka
stanowi tylko taką dekorację, rzadko używaną i w ogóle… Czy ktokolwiek z nas
spotkawszy wędkarza z wędką w wodzie dałby wiary jego tłumaczeniom, że on
jedynie robaczka kąpie? Ryb nie łapie, tylko wędkuje? Pewnie, wiele rzeczy
można sobie wmówić, ale jak postronni mają w nie uwierzyć?
Pochłonięci kontrproduktywnym
udowadnianiem, że nie jesteśmy wielbłądami, w ogóle nie próbujemy pytać: poluję
= zabijam - OK., i co z tego? Jakie reperkusje z tego wynikają? Jakie normy
naruszam? W przypadku rozmowy z bambistami uznającymi zabijanie (ogólnie lub
rekreacyjne) za złe, niemoralne, chore etc., warto zadać kolejne pytania. Naturalnie,
mogą oni filozofować do woli, ale ekologii nie przeskoczą. Szarpiąc strunę
moralności, pomijają drugą stronę medalu zwanego śmiercią. A ta jest wpisana w
prawidłowe funkcjonowanie populacji i ekosystemu. Śmierć oznacza również życie.
W jaki więc sposób owa „ekologiczna”, służąca podtrzymywaniu, nie zaś
wyniszczaniu życia, śmierć jest zła/niemoralna/chora? W tym kontekście wypada
dopytać: co za różnica kto lub co tę śmierć spowoduje – skoro człowiek też jest
elementem przyrody?
Spotykając się natomiast z
zarzutem „czerpania przyjemności z zabijania”, który służy zakwalifikowaniu
myśliwych do „czubków”, śmiało drążmy dalej: a dlaczego zabijanie musi być
nieprzyjemne? Jeśli celem określonej działalności – np. udziału w wojnie,
polowaniu czy pracy w ubojni – jest właśnie zabijanie, to dlaczego nie cieszyć
się ze zniszczenia wrogiego tanku, zastrzelenia taaaakiego dzika lub odwalenia
szychty, w której uśmierciło się więcej świniaków niż zwykle? Przecież
wszystkie te rzeczy są legitymizowane, dozwolone, pożyteczne. Żadna z
powyższych grup nie porusza się poza marginesem. Więc o co tak naprawdę chodzi?
Jakie są racjonalne przesłanki do dyskredytowania tej czy innej działalności,
wymuszania określonych zachowań? Czy żołnierz, myśliwy, rzeźnik i inni
zajmujący się zabijaniem, muszą odczuwać nieprzyjemność? Czy dotyczy to
wyłącznie myśliwych?
Z kolei krytyka łowiectwa
uprawianego przez wszelkiej maści biznesmenów, lekarzy, adwokatów etc., stanowi
całkiem wdzięczny temat. Wszak między dyskutantami panuje pełna zgoda, że
zarówno rzeźnik jak i myśliwy zabijają świnię tudzież jelenia, ponieważ
istnieje taka konieczność. Jakie więc znaczenie ma to, że kabana ktoś zabił w
pracy, a jelenia w ramach uprawianego hobby? Jakie racjonalne przesłanki
decydują o tym, iż śmierć jelenia z ręki myśliwego ma być czynem nagannym, zaś
zabicie świni przez rzeźnika już nie?
Wracając do postawionego na początku pytania "co możemy zrobić?", wypada odpowiedzieć, że wobec preferowanej przez myśliwych postawy strusia istnieje alternatywa. Wymaga jednak odwagi. W dzisiejszych czasach nie wystarczą solidne argumenty przemawiające za łowiectwem. Jeśli chcemy polować - a nie wyłącznie przyglądać się jak ktoś poluje za nas - musimy zadbać również o umiejętność komunikowania społeczeństwu osobistych motywów i emocji. Im szybciej to zrozumiemy, im szybciej to zrobimy, tym szybciej uzbroimy się w cenne informacje. Badania takich naukowców jak wspomniany prof. Dietmar Heubrock są na wagę złota. Oczywiście, nie sprawią one, że nasi przeciwnicy nagle zmienią zdanie i zaczną szturmować kursy łowieckie, ale przynajmniej będziemy w stanie przedstawić spójny obraz, którego nie będziemy musieli się wstydzić, którego nie będzie można najzwyczajniej wyszydzić czy zignorować i który wreszcie nie wzbudzi u statystycznego Kowalskiego podejrzeń, że my, myśliwi, mamy przed nim coś do ukrycia.
Wracając do postawionego na początku pytania "co możemy zrobić?", wypada odpowiedzieć, że wobec preferowanej przez myśliwych postawy strusia istnieje alternatywa. Wymaga jednak odwagi. W dzisiejszych czasach nie wystarczą solidne argumenty przemawiające za łowiectwem. Jeśli chcemy polować - a nie wyłącznie przyglądać się jak ktoś poluje za nas - musimy zadbać również o umiejętność komunikowania społeczeństwu osobistych motywów i emocji. Im szybciej to zrozumiemy, im szybciej to zrobimy, tym szybciej uzbroimy się w cenne informacje. Badania takich naukowców jak wspomniany prof. Dietmar Heubrock są na wagę złota. Oczywiście, nie sprawią one, że nasi przeciwnicy nagle zmienią zdanie i zaczną szturmować kursy łowieckie, ale przynajmniej będziemy w stanie przedstawić spójny obraz, którego nie będziemy musieli się wstydzić, którego nie będzie można najzwyczajniej wyszydzić czy zignorować i który wreszcie nie wzbudzi u statystycznego Kowalskiego podejrzeń, że my, myśliwi, mamy przed nim coś do ukrycia.
Warto
zauważyć, że formułowanym wobec naszego środowiska zarzutom często brakuje
racjonalnych podstaw. Pomimo tego funkcjonują one w przestrzeni publicznej,
stając się z czasem „normami”, które wpływają na myśliwski byt. To właśnie
obawa przed nagonką bazującą na bzdurnej i obłudnej argumentacji spowodowała,
że prezydentem został fotograf z PZŁ. Tym samym przyznano rację tym, którzy z
owymi argumentami wystąpili. Rekreacyjne zabijanie zwierząt zostało uznane za
naganne, nieprzystające do pełnionego urzędu. Choć oczywiście mleko rozlało się
już wcześniej.
Przyjemność zabijania. Cz I
Upłynęło już całkiem sporo wody
w Wiśle, odkąd na łamach ŁP (10/2012) Maciej Łogin poruszył temat trudnych
pytań kierowanych pod adresem buców w zielonych kapelusikach z piórkami. Te
pytania, o które chodziło dziennikarskiemu wydze, nie są trudne. Po prostu –
wynikają z ducha czasów, w jakich przyszło nam żyć i polować. Dotycząc bowiem życia,
śmierci i zabijania – a więc kwestii traktowanych w społeczeństwie jako coraz bardziej intymne, wstydliwe, werbalnie starannie kamuflowane – sprawiają,
iż problematyczne może być wyłącznie udzielenie na nie odpowiedzi. Sugerowana
przez dziennikarza,
określającego siebie mianem “kutego na cztery nogi w
temacie”, ucieczka przed tymi pytaniami tudzież ich ignorowanie stanowi w gruncie rzeczy kapitulację – przyznanie racji pytającym,
kwestionującym sens współczesnego łowiectwa. Niestety, brak
odpowiedzi też jest odpowiedzią. Znakomitymi przykładami obrazującymi skutki
zalecanej przez wspomnianego felietonistę postawy, polegającej na chowaniu
zakutej części w piasek, są batalie dotyczące zakazu polowań na ptactwo lub
innej maści drobnicę. „Po co zabijać ptaszki? Po co zabijać zajączki?“ – te
pytania pojawiają się w różnych częściach globu, zaś w ostatnim czasie coraz
bardziej natarczywie są formułowane również w Polsce (akcja „Niech żyją“,
rozkręcana przez Pracownię, pardon, Rozróbnię na Rzecz Niektórych Cfaniaków i
ex-buca Zenona Kruczyńskiego). Efekty wprowadzenia takowych ograniczeń można
prześledzić na przykładzie niektórych krajów Zachodniej Europy, gdzie koledzy
Pracowni & Co. odnieśli „sukces“ w postaci zastąpienia ołowiu gazem a
myśliwych zawodowymi killer‘ami – oczywiście w ramach praktykowania ochrony
przyrody. Powyższe warto skonfrontować z aktywną postawą innych nosicieli zielonych kapelusików z piórkami, którzy
dzięki umiejętnej argumentacji, popartej odpowiednimi działaniami, potrafili
oddalić widmo ograniczenia bądź zakazu łowów na zwierzynę drobną. Jednak panta rhei, współczesne łowiectwo wymaga
nieustannej pielęgnacji. Nietrudno zatem wykoncypować, że sterczący znad piachu
kuper felietonisty nie jest adekwatną odpowiedzią na objazdowy cyrk Pracowni z
animatorem Kruczyńskim w roli głównej.
Nasz
tekst nie jest próbą znalezienia złotych ripost na owe „trudne pytania“,
postaramy się jednak zasygnalizować pewne zjawiska, proponując niejako kierunek
podejścia do problemu.
Na
początek zastanówmy się nad podstawową kwestią, czyli czego właściwie dotyczy
krytyka współczesnego łowiectwa? Szukając odpowiedzi na powyższe pytanie, po
raz wtóry warto przypomnieć o dobrodziejstwach socjologii, a konkretnie gałęzi
zajmującej się ochroną środowiska. To m.in. dzięki niej możemy poznawać
złożoność zjawiska określanego przez naukowców mianem fenomenu/syndromu bambi
(BŁ „Zdaniem myśliwego“ 10/2011, 1/2014, blog). Owo zróżnicowanie
pozwala bowiem wyodrębnić wśród krytyków łowiectwa pewne grupy. I tak część z
nich jest zdeklarowanymi przeciwnikami zabijania w ogóle, a zwierząt dzikich w
szczególności. Grupa ta - prezentująca często infantylny stosunek do przyrody
połączony z postrzeganiem Homo sapiens
sapiens jako złowrogiego przybysza z obcej planety – kładzie silny nacisk
na aspekty moralne (przykazanie „nie zabijaj“), traktując dzikie zwierzęta jako
istoty słabe, bezbronne, zasługujące na nadzwyczajną opiekę. Pewną rolę odgrywa
tu również kompensacja archaicznego strachu przed śmiercią, potęgowanego –
zwłaszcza u kobiet – wczuwaniem się w myśliwskie ofiary. Jednak ów bambistyczny
radykalizm stanowi margines. Znacznie częściej artykułowana - a przez to
znacznie bardziej istotna z punktu widzenia naszego środowiska – jest krytyka formy współczesnego łowiectwa. Przedstawiciele
tego odłamu bambizmu, uznając zasadność regulacji pogłowia dzikich zwierząt,
koncentrują się na tym kto, na co, i jak poluje. Wyrażają więc sprzeciw wobec
zabijania w ramach spędzania wolnego czasu, uważając myślistwo rekreacyjne za
amoralne i odmawiają temu zajęciu racjonalności. Racjonalnym zaś jest dla nich
„bezemocjonalne“ zastrzelenie zwierzęcia przez zimnego profesjonalistę
wykonującego obowiązki służbowe. Tym samym zachodzi „cudowna“ przemiana -
morderca w zielonym kapelusiku z piórkiem przestaje być mordercą, stając się w
gruncie rzeczy kimś pożytecznym – podobnie jak rakarz. Niezbyt symapatyczny,
lecz akceptowalny. Grupa ta operuje również zarzutami niemoralnego postępowania
myśliwych, wskazując na „brak dawania szans zwierzynie“, stosowanie podstępu
(nęcisko, rykowisko, jak na dzika to tylko z rohatyną a zająca najlepiej ścigać
na piechtę itd.). Ponadto, często można spotkać
się z negacją sensu polowań na niektóre „neutralne“ gatunki. Co wręcz jaskrawie
zostało uwypuklone w dyskusjach dotyczących łowów na ptactwo a od niedawna
również na borsuki.
Powiedzmy
sobie szczerze – współcześni hobby-myśliwi nie bardzo potrafią w całym tym
galimatiasie się odnaleźć. Osaczeni w mateczniku strzelają drobnym śrutem we
wszystkie strony. Wystarczy zapoznać się z treścią internetowych bojów. Tymczasem
warto sobie uzmysłowić, że nie każdy „zielony“ jest przeciwnikiem polowań. O
ile ekolodzy są generalnie środowisku myśliwskiemu niechętni, to zdecydowanie
antyłowieckie postawy prezentuje jedynie dość głośna mniejszość. Reszta
doskonale zdaje sobie sprawę z racjonalności i konieczności regulacji populacji
dzikich zwierząt. Choć – jak wyżej napisano – nie zawsze podziela zdanie na
temat formy łowiectwa. Nawet wśród zdeklarowanych i praktykujących wegetarian
zwolennicy absolutnego zakazu polowań nie stanowią większości.
Oczywiście
granica między opisanymi postawami i związanymi z nimi poglądami jest płynna. Zarówno
ortodoksyjni jak i mocniej stąpający po ziemi bambiści mogą korzystać z
identycznej argumentacji, co sprawia wrażenie mówienia jednym głosem i jeszcze
bardziej komplikuje sytuację. Najlepszy przykład stanowią często podnoszone
zarzuty „zabijania dla przyjemności“ czy „polowania z żądzy mordu“, które stały
się sztandarowymi hasłami i zarazem jednym z najważniejszych oręży w krytyce
współczesnego łowiectwa. Warto w tym miejscu przytoczyć wypowiedź rzecznika
Królewskiego Holenderskiego Związku Łowieckiego:
„przeciwnicy łowiectwa w Holandii od dawna opierają się w swoich atakach na rekreacyjnym aspekcie łowiectwa. Ich podstawowym zarzutem jest całkowity sprzeciw wobec sytuacji, w której ktokolwiek czerpie jakąkolwiek przyjemność z polowania“.Oczywiście nie jest to wyłącznie pomarańczowa przypadłość. Do zajęcia się tą problematyką powołano np. w Niemczech z inicjatywy DJV zespół z udziałem specjalistów z dziedzin nauk społecznych. Nawet nie będziemy pytać co na tym polu robią władze PZŁ. Nie wypada znęcać się nad ludźmi, których zasoby wyobraźni są odwrotnie proporcjonalne do powierzonych im zasobów finansowych.
Tylko…
jak z powyższym poradzić ma sobie osierocona dziatwa Zrzeszenia, czyli MY, statystyczni
buce w zielonych kapelusikach z piórkami?
Właśnie.
Dlaczego polujemy? Dlaczego zabijamy? Czy czerpiemy z tego radość? Proste
pytania, na które w naturalny sposób oczekuje się od nas prostych, kontretnych
i wiarygodnych odpowiedzi. Tymczasem myślistwo to niebywale złożona materia. Na
tyle złożona, że przyciśnięty tymi pytaniami do muru myśliwy w pierwszej chwili
się zatyka, w drugiej prosi o ich powtórzenie, w trzeciej zaczyna dukać –
bynajmniej nie o tym dlaczego on poluje, lecz o tym dlaczego się
poluje. Opowiada więc o konieczności ochrony zwierzyny i regulacji jej
pogłowia, strasząc astronomicznymi liczbami dzików i jeleni, których mlaskanie roznosi
się z pól aż po centra wielkich miast. Jednak często nie takiej odpowiedzi
oczekuje ów rozmówca. On pyta o motywy osobiste. To jest symptomatyczne
pomieszanie z poplątaniem w sferze argumentacji.
Z
czego może wynikać? Hmm… sprawa jest dość zniuansowana.
Wg.
Florian‘a Asche, niemieckiego adwokata, myśliwego i autora sensacyjnej książki „Polowanie, seks i jedzenie zwierząt“
przyczyną jest strach:
„myślistwo, tak jak wszystko co ze wsią związane, znajduje się pod silnym naciskiem miejskiej cywilizacji. Zarówno politycznym jak i medialnym. Publikowane są niepochlebne opinie o polowaniach i myśliwych. A ponieważ owa presja jest tak wielka, my, myśliwi boimi się powiedzieć o co tak naprawdę chodzi, co nas emocjonalnie napędza. Próbujemy zyskać sympatię poprzez opowiadanie o opiece itd. jednak to działa w ograniczonym stopniu, ponieważ nie stanowi całej prawdy. Oczywiście, w tym wszystkim jest też motyw ochrony, ale rozstrzyga wyłącznie instynkt drapieżcy. Potrzeba nam odwagi, aby to wyznać“.
Trudno
nie zgodzić się z powyższą wypowiedzią. Jednak mamy do niej małe zastrzeżenie.
Aby odpowiedzieć na pytanie „dlaczego poluję?“ – czyli znaleźć, nazwać i
wyrazić to co nas napędza, konieczne jest podjęcie jakiejkolwiek próby
zajrzenia w samego siebie. Większość myśliwych takiej próby nie podejmowało i nie
podejmie. Czują, że coś pcha ich w knieję, ale nie potrafią i nie potrzebują tego
zdefiniować. Bo i po co? Na codzień, w swoim środowisku rozumieją się ze
wszystkimi bez słów. Stąd też wynika podstawowa trudność gdy przychodzi odpowiedzieć
na owe krótkie, pozornie proste pytanie. Asche, zmęczony ciągłym
usprawiedliwaniem się, podjął taką próbą. Zaś efektem jego rozważań jest książka,
w której dokonuje licznych paralel między polowaniem a seksem, albowiem zarówno
jedno jak i drugie mają do czynienia z instynktem, który nikomu nie musi się
tłumaczyć. Dziś mówi otwarcie:
„[…] poluję z pasji, z żądzy, dla zmysłowej przyjemności. Dlatego, że można bez żadnego filtra doświadczać przyrody. I najważniejsze: można coś upolować/zabić“.
Przy czym nie akceptuje typowych
myśliwskich zapewnień o łowach z pobudek ekologicznych, altruistycznych itp.:
„to po prostu nie pasuje do sposobu w jaki myśliwi zachowują się między sobą. Ta niebywała radość, to „Darz Bór!”, ta wrzawa myśliwskich rogów, ta duma z trofeum – jeśli mając to wszystko na uwadze potrząsasz głową i utrzymujesz, że polujesz wyłącznie z pobudek ekologicznych, to jest to nonsens, który każdy przejrzy. W końcu nikt nie twierdzi, że uprawia seks w celu zapewnienia istnienia ludzkości“.CDN.
czwartek, 15 maja 2014
Towarzyszkom łowów wszystkiego najlepszego z okazji Międzynarodowego Dnia Kobiet!
Być może, a raczej na pewno, życzenia są odrobinę spóźnione, ale redachtorzy tego bloga nigdy nie grzeszyli specjalnie punktualnością. I z tego względu mamy nadzieję, że te parę dni poślizgu ze złożeniem życzeń Solenizantki nam wybaczą.
Jeśli
idzie o kobiety i polowanie to różni ludzie różnie na ten temat się wypowiadają.
Tutaj na przykład dywaguje dwóch samczyków:
- Widzę ważny, wspierający myślistwo udział kobiet w tym wszystkim. Żony myśliwych mają na stole dziczyznę, robią uczty imieninowe czy inne. Czują się wtedy lepsze od innych kobiet. Wiem to z ich relacji.
- Pewnie odzywa się w tym jakiś kobiecy atawizm, zgodnie z którym poczucie wartości samicy wzrasta, jeżeli została wybrana przez samca zwycięzcę. W ten sposób kobiety współuczestniczą w reperowaniu męskiego samopoczucia partnera.
Samczyk pytajoncy to nasz znajomy Zenon- predystynowany na świętego naszego nowego - Kruczyński a samczyk odpowiadajoncy to Wojtek Eichelberger. Też
filozof.
Fakt, że na polowaniu ostatnio jakby częściej widać polujące kobiety. I do lamusa historii przechodzi okres, gdzie polowanie było przeważnie dla mężczyzn hobby, którego uprawianie
pozwało na całonocne przebywanie poza domem oraz powrót o świcie w rodzinne pielesze, w odorze
alkoholu przy jednocześnie relatywnie wysokiej akceptowalności tego rodzaju spędzania
wolnego czasu przez niepolującą połowę gospodarstwa domowego. Pod warunkiem naturalnie,
że się śmierdziało wódką marki Finlandia a nie jakimś Prosecco a gumofilce w
bagażniku były choć trochę zabłocone. Trzeba się po prostu z tym pogodzic – jak
z wieloma innymi zjawiskami, które zachodzą w naszym kręgu kulturowym. Gdzie
nieobecność jednej z płci na polowaniu była co prawda widoczna,
choć relatywna i raczej nie wynikała z jakichś atawizmów, o których posuwają
powyżej dwa filozofy, z
których jeden nie może w ogóle a drugi już nie może. Polować. Na zwierzęta.
W
naturalnej maturze jest zresztą często tak, że samiczki są lepszymi myśliwymi
niż samce. Weźmy takie gatunki drapieżników jak Panthera leo czy Lynx lynx. Samica
odpowiedzialna za wychowanie i wykarmienie młodych zabija
dużo więcej i efektywniej innych zwierząt niż przereklamowane samce, które w
głowie mają jedynie seks
i zapchanie własnego kałduna, co rzutuje istotnie na efektywność realizowanego
przez nie pozyskania. Albo
taki jaszczomb – w przypadku którego Mamusia
Natura wyposazyła samiczkę w atrybuty w postaci większej masy i rozmiarów, co
pozwala jej bez trudności upolować jakiegoś gacha, czyli dorosłego zająca. A mniejszy samczyk, jak ma pecha i trafi na co większego to zostanie najwyżej sam sflekowany. Dlaczego więc koleżanka Leosia czy Rysia
nie ma być efektywniejnieszym łowcom i nie zaopatrywać kuchni w sarni comberek,
który Leon czy Rysiu potrafią czasami lepiej przyrządzić?
Nie da się ukryć, że absencja kobiet na polowaniu wywarła spore piętno i
doprowadzila do zaległości w wielu dziedzinach związanych z łowiectwem. Jeśli
idzie np. o werbalizmy to na siłę i z maniakalnym uporem kreuje się nazwę
własną „Diana”, które to określenie da się kombinować w formie Diana Basia czy
Diana Krysia, ale już konfrontacja z Dianą Diana brzmi na pewno dumnie, lecz odrobinę
dziwnie. Tak jak dziwnie, a czasami idiotycznie dla co wrażliwszych, brzmi nadęta akrobatyka werbalna uprawiana
z tym pojęciem z mniejsza lub wiekszą pompą. Kwestia gustu. Samych Dian też.
Obecność kobiet uprawiających zdominowane dotychczas przez samczyków hobby
doprowadzi z pewnością do zmian w samym środowisku. Na przykład do złagodzenia
obyczajów. Uważny czytelnik tego tekstu, poświęconego towarzyszkom łowów nie
znajdzie tutaj na przykład żadnego określenia typu „kurwa” albo „chuj”. Bo tego
się w obecności Dian nie używa. Nawet zamiast przecinka i nawet gdy przyjdzie czasami
zacytować dosłowną wypowiedź koleżanki, która się poślizgnęła albo uszkodziła
sobie makijaż.
wtorek, 6 maja 2014
Bla…bla…bla…blaserowskie dzieło zakazane.
Nie
ma dalszych chętnych na nagrody?
Powyższy
filmik reklamowy znalazł sie na indeksie dzieł zakazanych. Podczas największych
targów łowieckich w
Europie, tegorocznych „Jagd und
Hund" w Dortmundzie. Organizatorzy – po konsultacjach z miejscowym
Związkiem Łowieckim Nadrenii-Westfalii zakazali pokazywania owej krótkometrażówki
w halach targowych
„Westfalenhallen Dortmund GmbH“ (tak jak
dwóch czy trzech innych podobnych dzieł). Czyli zły uczynek Kalego w zielonym
kapelusiku z piórkiem.
Pojeb... znaczy odbiło im?
Sceneria, dramaturgia, podkład muzyczny - wszystko przecież gra. Widok
Schwarzenegera w wersji light z 3-5 dniowym zarostem na twarzy, skaczącego jak
kozica po kamieniach może spowodować, że niejedna myśliwka nabierze chęci. Chęci
do nabycia takiego karabinu z jakiego szczela bohater. A z kolei buc w zielonym
kapelusiku bez spódnicy może sobie wyobrazić, że z takim karabinem będzie tak
samo skakał po tych górach. Mimo nadwagi. Co też może się przyczynić do wzrostu
popytu. Na
karabiny. No i te bajery na karabinie. A na koniec jeleń. Też niczego sobie. Estetycznie
zastrzelony zgodnie z zasadami sztuki i dużymi rogami na łbie.
Czy
obiekcje, które doprowadziły do zakwalifikowania tego dzieła jako „entartete
Reklame“ dotyczyły hiperrealistycznego ujęcia z farbą, czyli krwią i kulami –
tak wiernie, przy pomocy nowoczesnych metod obróbki obrazu wirtualnego oddanego?
Aczkolwiek nie dla każdego do strawienia?
Otóż
nie.
Zastrzeżenia
wzbudził detal, który uszedł - uchodzi zapewne uwadze 99,98 % myśliwek
zapatrzonych w Arnolda- bis, jego karabin, psa, krajobraz, 3-5 dniowy zarost i
jeszcze większemu procentowi buców zapatrzonych być może w cuś innego.
Epilog
filmiku nie jest właściwie polowaniem, w jakie twórcy spotu opakowali tę profesjonalnie
sporządzoną reklamę.
Dla
kogoś, kto temu finałowi dokładniej siem przyjrzy - bez różowych okularów – jest
to zabicie (dobicie?) rannego zwierzęcia, które kontuzji nabawiło się poza
kadrem, w niejasnych okolicznościach. Strzał finalny jest więc strzałem łaski.
Być może jeleń został wcześniej poszczelony lub odniósł rany w walce z rywalem?
To też część i konsekwencja polowania.
Ale wątpliwości wzbudziło coś innego. Zarzut wobec producenta tego obrazu
dotyczył niejasności sytuacji, w której cierpienie zwierzęcia zostało być może
przedlużone jedynie w celu wyprodukowania estetycznego i efektownego ujęcia. Czy
ujęcia powstały zgodnie z etyką i deklarowanymi zasadami? Czy nie miało miejsca
wątpliwe moralnie nadużycie? Najwyraźniej producent nie potrafił udzielić na to
pytanie zadowalającej odpowiedzi. W każdym bądź razie organizator targów i związek
łowiecki stanęli przy twardym NJET! Zły uczynek!
Decyzja o niedopuszczeniu tego spotu na targach w Dortmundzie wzbudziła
sporo emocji i dyskusji w lokalnym środowisku myśliwych. Czy była zasadna? Czy wynikała z nadgorliwości
i uległości wobec political
correctness - zgodnie z duchem
czasów? Czy bardziej z zastrzeżeń wobec manipulacji tego przekazu i etycznej strony
jego konstrukcji?
Tak czy siak uznano, że w tym wypadku Kali w zielonym kapelusiku z piórkiem
popełnił zły uczynek. Nie tyle ten co strzelał, co ten który ów, niezupełnie
szczery przekaz ze strzelania „sformułował”.
Być może cenzor był w tym wypadku nadgorliwy, być może decydujące były czas
i miejsce "przekazu”, bo filmik zapewne leciał na okrągło na targach w Sosnowcu czy Warszawie i pies
z kulawą nogą nie zwrócił zapewne uwagi na łyżeczkę dziegciu w blaserowym
miodziku alpejskim.
Ale całosć dowodzi, że ów balans z przekazem treści i formy łowiectwa jest
dość trudny. Nawet na tych wyższych półkach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)