Jaką właściwie rolę odgrywa to, co nazywamy przyrodą w
naszym sposobie myślenia i działania?
Co naprawdę wiemy o środowisku naturalnym?
Jak najchętniej spędzamy wolny czas w zielonym otoczeniu?
Dlaczego natura we współczesnym stechnicyzowanym świecie
stanowi wysoką wartość?
Czy mamy wystarczająco dużo świadomości, że całe nasze
życie jest od niej zależne?
Jak w rzeczywistości podchodzimy do problemów ochrony
przyrody, bioróżnorodności, zrównoważonego rozwoju?
To podstawowe pytania, na które odpowiedzi poszukuje
gałąź socjologii zajmująca się przyrodą. Ponieważ w polskim nazewnictwie próżno szukać jej odpowiednika, pieszczotliwie będę określać ją mianem Socjologii Mamusi Natury (SMN).
Zaś jako statystyczny buc w zielonym kapelusiku z piórkiem, który co rusz obrzucany jest medialnym gównem i nie tylko, chciałbym z kolei wiedzieć:
- KTO się do mnie dopierdala?
- DLACZEGO się dopierdala?
- DO CZEGO się dopierdala?
oraz
- JAK do kurwy nędzy sobie z tym radzić?
I akurat tak się dobrze składa, że SMN idzie w sukurs moim filozoficznym rozważaniom.
Zaś jako statystyczny buc w zielonym kapelusiku z piórkiem, który co rusz obrzucany jest medialnym gównem i nie tylko, chciałbym z kolei wiedzieć:
- KTO się do mnie dopierdala?
- DLACZEGO się dopierdala?
- DO CZEGO się dopierdala?
oraz
- JAK do kurwy nędzy sobie z tym radzić?
I akurat tak się dobrze składa, że SMN idzie w sukurs moim filozoficznym rozważaniom.
Dawno, choć nie aż tak dawno temu, w roku Pańskim 1993, za siedmioma lasami i Odrą też, niejaki dr Rainer Braemer z Marburgskiego Uniwersytetu po raz pierwszy opisał naukowo tzw. Syndrom Bambi. Termin ten, ukuty pod wpływem słynnej kreskówki Walta Disneya, pojawił się w 1972 roku na łamach amerykańskiej prasy myśliwskiej. Początkowo jego mianem określano kształtowanie fałszywego wizerunku dzikich zwierząt w oczach dzieci.
Obecnie Syndrom Bambi opisuje emocjonalny stosunek do przyrody, charakteryzujący się jej moralizowaniem i infantylizowaniem oraz
idącą za tym polaryzacją na "dobrą naturę" i "złego człowieka".
Przyroda jawi się jako coś czystego, pięknego, harmonijnego,
perfekcyjnego i bezbronnego, czego absolutnie nie można ani ranić, ani zabijać.
Analogicznie wszystko co ludzkie i ręką człowieka stworzone postrzegane jest jako
niszczycielskie zło, skierowane przeciwko Matce Naturze.
Powyższe poglądy stoją w piramidalnej sprzeczności z
rzeczywistością, w której podobna idylla nie występuje. Mamy za to do czynienia
z ciągłą walką o przetrwanie, gdzie zwierzęta cierpią a słabsi i chorzy są eliminowani.
Co ciekawe, przyroda zajmuje czołowe miejsce w hierarchii
wartości młodzieży. Jednocześnie samo zainteresowanie nią ciągle się
kurczy. Niespełna połowa ankietowanych nie przejawia najmniejszej chęci
poszerzenia własnej wiedzy, zaś tylko 7% angażuje się w zadania związane z
ochroną przyrody/środowiska.
W jednej z ankiet z udziałem 2400 respondentów klas 6-12,
przeprowadzonej przez Uniwersytet w Marburgu, stwierdzono, że:
- 62% uczniów nie potrafi nazwać owoców Kakaowca,
- 75% uczniów nie potrafi podać koloru owoców wanilii,
- 90% uczniów nie potrafi nazwać owoców Róży,
- ponad połowa uczniów z Północnej Westfalii nie wie, że
rodzynki to suszone winogrona,
- wielu uczniów nie miało pojęcia, że bita śmietana i
pudding otrzymywane są z naturalnych składników/surowców.
W konfrontacji z powyższymi wynikami młodzież prezentuje
przesadnie wyidealizowany obraz przyrody. 70% widzi w niej czystą harmonię i
uważa wszystko co naturalne za dobre. 80% przyklaskuje obszarom chronionym ,
uważając, że dzikie zwierzęta potrzebują spokoju. 90% nie może żyć bez natury. 80% twierdzi,
że zwierzęta mają duszę (drzewa: 40%). Z jednej więc strony młokosy deklarują, iż nie mogą obejść się bez
natury, wyznają ochronę przyrody, z drugiej zaś naturą i samymi obiektami
ochrony już się nie interesują. Ów wielki szacunek dla przyrody pozostaje abstrakcją
nie powiązaną z własnym istnieniem. Gospodarcze użytkowanie środowiska jest
przemilczane i niedopuszczane. Związek między uprawą a żniwami przestaje
istnieć.
Efekt Bambi – nie należy mylić z Syndromem Bambi – polega
na braku akceptacji zabijania zwierząt z powodów czysto estetycznych. Z kolei
zwierzątka brzydsze tudzież mniej przypominające swym wyglądem/zachowaniem
ludzi, niestety nie mogą liczyć na podobną dozę empatii. Czyli
klasyczny przykład dzik vs sarna. Z efektu tego korzystają organizacje eko jak choćby WWF – wymachująca swoim logo z pandą.
No to również korzystając z okazji: od surykatek WON!!!
Nie mam nic do cycków i weimarów, ale można oczopląsu dostać od tego tła, chłopaki zlitujcie się nad czytelnikami, dajcie "plan", bo mądrze piszecie, a oczy się męczą :)
OdpowiedzUsuńW nazwisku dr. jest błąd. Powinno być: Rainer Brämer
OdpowiedzUsuńTo zapewne z braku niemieckiej czcionki. Czasem akceptowalna jest taka pisownia obcych nazwisk.
Usuń