czwartek, 31 października 2013

Rozdział III: Syndrom Bambi kontra polowanie


Dotychczasowe wyniki badań pokazały, że leśnicy – mimo grzesznego postępowania z drzewkami w Świętych Gajach – cieszą się zaskakująco dobrą, wręcz znakomitą reputacją. Czy ten paradoks leśnego buca funkcjonuje również w przypadku buca w zielonym kapelusiku z piórkiem? Innymi słowy: czy myśliwi są lepiej postrzegani niż zajęcie, któremu z lubością się oddają? I dlaczego właściwie polowania stanowią tak drażliwy, kontrowersyjny temat?

PRZECIW A NAWET ZA.

Stosunek do polowań jest pełen sprzeczności i rozterek. Niepewność co do własnej natury oraz związku z przyrodą sprawia, że ludzie przyjmują raz taki, raz sraki lub owaki punkt widzenia. Często gęsto przenosząc przy tym własne potrzeby i obawy na Mamusię Naturę.

Rozmowy o lesie tylko w przypadku ewidentnego trzęsienia ziemi schodzą na temat polowań. Ten - jako nieprzyjemny – jest w naturalny sposób omijany. Dlatego też różnie wypadły badania, według których:

-   2/3 do 3/4 publiczki było ogólnie krytycznie nastawione do polowania, względnie wyraziło dezaprobatę; w przypadku mordowania młodych zwierzątek odsetek rósł do 90%,
-   ok. 1/3 pytanych opowiadała się za zniesieniem polowań – z pewnymi wyjątkami,
-   1/10 zdecydowanie poparła całkowitą likwidację polowań – celowali w tym zwłaszcza gówniarze, kobiety, mieszkańcy miast i – uwaga - 1/3 wegetarian,
-   jeszcze mniejszy, na przeciwnym biegunie, był odsetek zdecydowanych przeciwników zakazów polowania,
-   mimo wszystko, 2/3 do 3/4 ankietowanych uważała polowania za konieczne, zaś w szczególnych przypadkach (choroby, nadmierny wzrost populacji) liczby te nawet rosły.

Krótko mówiąc: dla większości ludzi polowanie to ZŁO KONIECZNE.

TABU ZABIJANIA.

Głównym powodem owej ambiwalentnej postawy jest nierozerwalnie związany z łowami akt zabijania. Ma on szczególne znaczenie dla małolatów, według których zwierzęta posiadają duszę. Niemal połowa z nich nie waha się więc nazywać polowanie morderstwem.

Kumulacja nieprzyjemnych uczuć i skojarzeń związanych z polowaniami, zwłaszcza przy braku usprawiedliwienia dla nich, prowadzą do dezaprobaty. Jednak tylko 1/7 do 1/4 badanych przypisuje myśliwym zabijanie z czystej żądzy mordu, względnie kolekcjonowanie trofeów. 3/4 uważa zaś polowanie w ramach hobby za niemoralne i domaga się profesjonalizacji łowiectwa, wyobrażając sobie myśliwego jako bezemocjonalnego strzelca, który wykonuje służbowe obowiązki. Oczywiście, publiczka najchętniej w tej roli obsadza leśników.

Jako szczególnie okrutne postrzegane są łowy z wykorzystaniem pułapek i psów, na zwierzęta pozbawione szans ucieczki, ptactwo wędrowne, zwierzęta młode (bambi). Do tego dochodzi empatyczne wczuwanie się w rolę niewinnych, prześladowanych braci mniejszych. Zwłaszcza płeć piękna przejawia tendencję do wizualizowania wymierzonej prosto w siebie lufy. Jeśli na to wszystko nałoży się własny strach przed śmiercią – przenoszony na inne Boże stworzenia – powstaje wybuchowa antyłowiecka mieszanka, która w swej istocie polega na zaklinaniu śmierci.

POSTAWA OPIEKUNA.

Pewnym, pragmatycznym wyjściem z powyższej sytuacji jest przypisanie polowaniom funkcji opiekuńczych. 2/3 publiczki popiera łowy na stare, chore i słabe zwierzęta, nie rzadko mówiąc w tym kontekście o „wybawieniu”. 1/3 bachorów uważa, że w ogóle powinno zabijać się tylko chore zwierzęta. Z kolei większość dorosłych przyznaje, iż z pomocą polowań można zapobiegać chorobom oraz utrzymywać populacje dzikich zwierząt w dobrej kondycji.

Z jednej strony wizja myśliwego jako przyjaciela i opiekuna zwierząt wpisuje się w „logikę” Syndromu Bambi, zgodnie z którą Święta Przyroda wymaga pomocy wszystkich ludzi dobrej woli. Z drugiej zaś buce w zielonych kapelutkach padają ofiarą własnej katechizacji. Wtłaczając gówniarzom do głów, że przyroda potrzebuje spokoju, sami jednocześnie jawią się jako ci, którzy często sieją zamęt.

Z wizerunkiem opiekuna szeroko kojarzona jest opinia, iż w trakcie polowań uwzględnione są aspekty etycznego podejścia do zwierząt. Czynione w tym punkcie zarzuty ze strony obrońców ich praw, częściowo agresywnie formułowane, wydają się nie znajdować posłuchu. Jednak publiczka również nie do końca daje wiary zapewnieniom myśliwych o ich zaangażowaniu w ochronę gatunkową. 

Niestety, nawet przy sporych nakładach czasu, portret „obrońcy przyrody w zielonym kapelusiku z piórkiem” można wcisnąć jedynie mniejszości małolatów i dorosłych.

I niestety ciężko też będzie podczepić się bucom pod polujących leśników, którzy w pierwszej kolejności postrzegani są właśnie jako opiekunowie zwierzyny – mimo że polowania zasadniczo wiążą się z gospodarką leśną i mimo że wątek łowiecki w ankietach dotyczących lasu oraz gospodarki leśnej wypływa niezwykle rzadko. Jednak 2/3 publiczki wyraźnie rozgranicza myśliwych od leśników.

Po równie wyboistym terenie jedzie wózek z obrazem polowania jako elementu koniecznej konieczności regulowania liczebności zwierzyny w obliczu czynionych przez nią szkód. 3/4 publiczki kupuje ten bohomaz. Natomiast dodatkowy argument o kompensowaniu przez myśliwych braku drapieżników redukujących populacje łownych bydlątek, akceptowany jest jedynie przez mniejszość. Człowiek jako fikcyjny predator? To byłoby trudne do pogodzenia z nowoczesną, ucywilizowaną perspektywą.

DOŚWIADCZENIA Z MYŚLIWYMI.


Współczesny wizerunek myśliwego wypada znacznie lepiej w porównaniu z polowaniami. Zdecydowana większość pytanych przypisuje myśliwym dobre cechy, tylko 10% uważa ich za nieprzyjaznych i niebezpiecznych. Choć jedynie kilka procent ogółu buców w zielonych kapelusikach stanowią kobiety, większość małolatów pozytywnie zapatruje się na łowy w wykonaniu płci pięknej. Tutaj otwierają się obiecujące możliwości poprawy wizerunku w przypadku, gdy gówniarze poczują się gotowi na łowiecką przygodę. Chętnych jednak jest zaledwie 15%, dla większości polowanie nie wchodzi w rachubę. 10 lat temu zainteresowanie mordowaniem dzikich bydlątek było wyższe o ok. 10%. Jednak od tamtego czasu Syndrom Bambi zrobił swoje.


Kiedy zapytano młodzież o dobre i złe doświadczenia wiążące się z myślistwem, mniej niż połowa przypomniała sobie pozytywne wydarzenia, które w przeważającej części dotyczyły opisanego wyżej wizerunku myśliwego-opiekuna. W większości nie były one wynikiem własnych doświadczeń, lecz pochodziły z  najbliższego otoczenia. Natomiast 30% stanowiły doniesienia medialne. Oczywiście złe newsy przekazywano 4-krotnie częściej niż dobre. Na przeciwnym biegunie małolaty opisywały mniej lub bardziej prawdopodobne przypadki bezprawnego użycia broni (najczęściej  strzały „na sucho” do ludzi oraz odstrzał zwierząt domowych). Igraszek tych doświadczyła 1/7, podczas gdy reszta znała temat z mediów lub opowieści.


Myśliwska katechizacja gówniarzy, polegająca na wbijaniu do głów przykazań typu „bądź cicho”, „trzymaj się szklaku”, „nie łap zwierząt” również przyczynia się do niezbyt przyjemnego odbioru buców w zielonych kapelusikach. Niektóre sierście odnoszą nawet wrażenie jakoby myśliwi dysponowali czymś na kształt policyjnych uprawnień. Mimo wkurwu na hałaśliwe grupy, należy jednak zdawać sobie sprawę jak ważne jest, by współczesne pokolenie Hightech zbierało możliwie najwięcej naturalnych, samodzielnych doświadczeń w kontaktach z Mamusią Przyrodą.

PODSUMOWUJĄC...

Pewna pani socjolog stwierdziła, że w łowiectwie jak w soczewce skupiają się dylematy współczesnego człowieka. Najwyraźniej miała rację. Jeszcze nie raz będziemy do nich wracać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz