piątek, 23 maja 2014

Przyjemność zabijania. Cz I


Upłynęło już całkiem sporo wody w Wiśle, odkąd na łamach ŁP (10/2012) Maciej Łogin poruszył temat trudnych pytań kierowanych pod adresem buców w zielonych kapelusikach z piórkami. Te pytania, o które chodziło dziennikarskiemu wydze, nie są trudne. Po prostu – wynikają z ducha czasów, w jakich przyszło nam żyć i polować. Dotycząc bowiem życia, śmierci i zabijania – a więc kwestii traktowanych w społeczeństwie jako coraz bardziej intymne, wstydliwe, werbalnie starannie kamuflowane – sprawiają, iż problematyczne może być wyłącznie udzielenie na nie odpowiedzi. Sugerowana przez dziennikarza, określającego siebie mianem “kutego na cztery nogi w temacie”, ucieczka przed tymi pytaniami tudzież ich ignorowanie stanowi w gruncie rzeczy kapitulację – przyznanie racji pytającym, kwestionującym sens współczesnego łowiectwa. Niestety, brak odpowiedzi też jest odpowiedzią. Znakomitymi przykładami obrazującymi skutki zalecanej przez wspomnianego felietonistę postawy, polegającej na chowaniu zakutej części w piasek, są batalie dotyczące zakazu polowań na ptactwo lub innej maści drobnicę. „Po co zabijać ptaszki? Po co zabijać zajączki?“ – te pytania pojawiają się w różnych częściach globu, zaś w ostatnim czasie coraz bardziej natarczywie są formułowane również w Polsce (akcja „Niech żyją“, rozkręcana przez Pracownię, pardon, Rozróbnię na Rzecz Niektórych Cfaniaków i ex-buca Zenona Kruczyńskiego). Efekty wprowadzenia takowych ograniczeń można prześledzić na przykładzie niektórych krajów Zachodniej Europy, gdzie koledzy Pracowni & Co. odnieśli „sukces“ w postaci zastąpienia ołowiu gazem a myśliwych zawodowymi killer‘ami – oczywiście w ramach praktykowania ochrony przyrody. Powyższe warto skonfrontować z aktywną postawą innych nosicieli zielonych kapelusików z piórkami, którzy dzięki umiejętnej argumentacji, popartej odpowiednimi działaniami, potrafili oddalić widmo ograniczenia bądź zakazu łowów na zwierzynę drobną. Jednak panta rhei, współczesne łowiectwo wymaga nieustannej pielęgnacji. Nietrudno zatem wykoncypować, że sterczący znad piachu kuper felietonisty nie jest adekwatną odpowiedzią na objazdowy cyrk Pracowni z animatorem Kruczyńskim w roli głównej.

Nasz tekst nie jest próbą znalezienia złotych ripost na owe „trudne pytania“, postaramy się jednak zasygnalizować pewne zjawiska, proponując niejako kierunek podejścia do problemu.

Na początek zastanówmy się nad podstawową kwestią, czyli czego właściwie dotyczy krytyka współczesnego łowiectwa? Szukając odpowiedzi na powyższe pytanie, po raz wtóry warto przypomnieć o dobrodziejstwach socjologii, a konkretnie gałęzi zajmującej się ochroną środowiska. To m.in. dzięki niej możemy poznawać złożoność zjawiska określanego przez naukowców mianem fenomenu/syndromu bambi (BŁ „Zdaniem myśliwego“ 10/2011, 1/2014, blog). Owo zróżnicowanie pozwala bowiem wyodrębnić wśród krytyków łowiectwa pewne grupy. I tak część z nich jest zdeklarowanymi przeciwnikami zabijania w ogóle, a zwierząt dzikich w szczególności. Grupa ta - prezentująca często infantylny stosunek do przyrody połączony z postrzeganiem Homo sapiens sapiens jako złowrogiego przybysza z obcej planety – kładzie silny nacisk na aspekty moralne (przykazanie „nie zabijaj“), traktując dzikie zwierzęta jako istoty słabe, bezbronne, zasługujące na nadzwyczajną opiekę. Pewną rolę odgrywa tu również kompensacja archaicznego strachu przed śmiercią, potęgowanego – zwłaszcza u kobiet – wczuwaniem się w myśliwskie ofiary. Jednak ów bambistyczny radykalizm stanowi margines. Znacznie częściej artykułowana - a przez to znacznie bardziej istotna z punktu widzenia naszego środowiska – jest krytyka formy współczesnego łowiectwa. Przedstawiciele tego odłamu bambizmu, uznając zasadność regulacji pogłowia dzikich zwierząt, koncentrują się na tym kto, na co, i jak poluje. Wyrażają więc sprzeciw wobec zabijania w ramach spędzania wolnego czasu, uważając myślistwo rekreacyjne za amoralne i odmawiają temu zajęciu racjonalności. Racjonalnym zaś jest dla nich „bezemocjonalne“ zastrzelenie zwierzęcia przez zimnego profesjonalistę wykonującego obowiązki służbowe. Tym samym zachodzi „cudowna“ przemiana - morderca w zielonym kapelusiku z piórkiem przestaje być mordercą, stając się w gruncie rzeczy kimś pożytecznym – podobnie jak rakarz. Niezbyt symapatyczny, lecz akceptowalny. Grupa ta operuje również zarzutami niemoralnego postępowania myśliwych, wskazując na „brak dawania szans zwierzynie“, stosowanie podstępu (nęcisko, rykowisko, jak na dzika to tylko z rohatyną a zająca najlepiej ścigać na piechtę itd.). Ponadto, często można spotkać się z negacją sensu polowań na niektóre „neutralne“ gatunki. Co wręcz jaskrawie zostało uwypuklone w dyskusjach dotyczących łowów na ptactwo a od niedawna również na borsuki.  

Powiedzmy sobie szczerze – współcześni hobby-myśliwi nie bardzo potrafią w całym tym galimatiasie się odnaleźć. Osaczeni w mateczniku strzelają drobnym śrutem we wszystkie strony. Wystarczy zapoznać się z treścią internetowych bojów. Tymczasem warto sobie uzmysłowić, że nie każdy „zielony“ jest przeciwnikiem polowań. O ile ekolodzy są generalnie środowisku myśliwskiemu niechętni, to zdecydowanie antyłowieckie postawy prezentuje jedynie dość głośna mniejszość. Reszta doskonale zdaje sobie sprawę z racjonalności i konieczności regulacji populacji dzikich zwierząt. Choć – jak wyżej napisano – nie zawsze podziela zdanie na temat formy łowiectwa. Nawet wśród zdeklarowanych i praktykujących wegetarian zwolennicy absolutnego zakazu polowań nie stanowią większości.

Oczywiście granica między opisanymi postawami i związanymi z nimi poglądami jest płynna. Zarówno ortodoksyjni jak i mocniej stąpający po ziemi bambiści mogą korzystać z identycznej argumentacji, co sprawia wrażenie mówienia jednym głosem i jeszcze bardziej komplikuje sytuację. Najlepszy przykład stanowią często podnoszone zarzuty „zabijania dla przyjemności“ czy „polowania z żądzy mordu“, które stały się sztandarowymi hasłami i zarazem jednym z najważniejszych oręży w krytyce współczesnego łowiectwa. Warto w tym miejscu przytoczyć wypowiedź rzecznika Królewskiego Holenderskiego Związku Łowieckiego: 
„przeciwnicy łowiectwa w Holandii od dawna opierają się w swoich atakach na rekreacyjnym aspekcie łowiectwa. Ich podstawowym zarzutem jest całkowity sprzeciw wobec sytuacji, w której ktokolwiek czerpie jakąkolwiek przyjemność z polowania“. 
Oczywiście nie jest to wyłącznie pomarańczowa przypadłość. Do zajęcia się tą problematyką powołano np. w Niemczech z inicjatywy DJV zespół z udziałem specjalistów z dziedzin nauk społecznych. Nawet nie będziemy pytać co na tym polu robią władze PZŁ. Nie wypada znęcać się nad ludźmi, których zasoby wyobraźni są odwrotnie proporcjonalne do powierzonych im zasobów finansowych.

Tylko… jak z powyższym poradzić ma sobie osierocona dziatwa Zrzeszenia, czyli MY, statystyczni buce w zielonych kapelusikach z piórkami?

Właśnie. Dlaczego polujemy? Dlaczego zabijamy? Czy czerpiemy z tego radość? Proste pytania, na które w naturalny sposób oczekuje się od nas prostych, kontretnych i wiarygodnych odpowiedzi. Tymczasem myślistwo to niebywale złożona materia. Na tyle złożona, że przyciśnięty tymi pytaniami do muru myśliwy w pierwszej chwili się zatyka, w drugiej prosi o ich powtórzenie, w trzeciej zaczyna dukać – bynajmniej nie o tym dlaczego on poluje, lecz o tym dlaczego się poluje. Opowiada więc o konieczności ochrony zwierzyny i regulacji jej pogłowia, strasząc astronomicznymi liczbami dzików i jeleni, których mlaskanie roznosi się z pól aż po centra wielkich miast. Jednak często nie takiej odpowiedzi oczekuje ów rozmówca. On pyta o motywy osobiste. To jest symptomatyczne pomieszanie z poplątaniem w sferze argumentacji.

Z czego może wynikać? Hmm… sprawa jest dość zniuansowana.

Wg. Florian‘a Asche, niemieckiego adwokata, myśliwego i autora sensacyjnej książki „Polowanie, seks i jedzenie zwierząt“ przyczyną jest strach: 
„myślistwo, tak jak wszystko co ze wsią związane, znajduje się pod silnym naciskiem miejskiej cywilizacji. Zarówno politycznym jak i medialnym. Publikowane są niepochlebne opinie o polowaniach i myśliwych. A ponieważ owa presja jest tak wielka, my, myśliwi boimi się powiedzieć o co tak naprawdę chodzi, co nas emocjonalnie napędza. Próbujemy zyskać sympatię poprzez opowiadanie o opiece itd. jednak to działa w ograniczonym stopniu, ponieważ nie stanowi całej prawdy. Oczywiście, w tym wszystkim jest też motyw ochrony, ale rozstrzyga wyłącznie instynkt drapieżcy. Potrzeba nam odwagi, aby to wyznać“.
Trudno nie zgodzić się z powyższą wypowiedzią. Jednak mamy do niej małe zastrzeżenie. Aby odpowiedzieć na pytanie „dlaczego poluję?“ – czyli znaleźć, nazwać i wyrazić to co nas napędza, konieczne jest podjęcie jakiejkolwiek próby zajrzenia w samego siebie. Większość myśliwych takiej próby nie podejmowało i nie podejmie. Czują, że coś pcha ich w knieję, ale nie potrafią i nie potrzebują tego zdefiniować. Bo i po co? Na codzień, w swoim środowisku rozumieją się ze wszystkimi bez słów. Stąd też wynika podstawowa trudność gdy przychodzi odpowiedzieć na owe krótkie, pozornie proste pytanie. Asche, zmęczony ciągłym usprawiedliwaniem się, podjął taką próbą. Zaś efektem jego rozważań jest książka, w której dokonuje licznych paralel między polowaniem a seksem, albowiem zarówno jedno jak i drugie mają do czynienia z instynktem, który nikomu nie musi się tłumaczyć. Dziś mówi otwarcie: 
[…] poluję z pasji, z żądzy, dla zmysłowej przyjemności. Dlatego, że można bez żadnego filtra doświadczać przyrody. I najważniejsze: można coś upolować/zabić“. 
Przy czym nie akceptuje typowych myśliwskich zapewnień o łowach z pobudek ekologicznych, altruistycznych itp.: 
to po prostu nie pasuje do sposobu w jaki myśliwi zachowują się między sobą. Ta niebywała radość, to „Darz Bór!”, ta wrzawa myśliwskich rogów, ta duma z trofeum – jeśli mając to wszystko na uwadze potrząsasz głową i utrzymujesz, że polujesz wyłącznie z pobudek ekologicznych, to jest to nonsens, który każdy przejrzy. W końcu nikt nie twierdzi, że uprawia seks w celu zapewnienia istnienia ludzkości“.  
 CDN.

3 komentarze:

  1. Poluję dla zdrowego białka zwierzęcego, to jest wystarczający argument żeby polować. A te wasze wypociny w tym miejscu to psu na budę, łowiectwo było, jest i będzie bo jest potrzebne żeby ograniczyć ilościowo stan zwierzyny który zagraża funkcjonowaniu przede wszystkim rolnictwa ale i leśnictwa. Jestem rolnikiem, znam temat aż nad to z perspektywy właśnie rolnika, wiem też co potrafią chmary jeleni zniszczyć w lesie więc nie straszne mi są szczekania ekoidiotów i podobnych prostaków które, żeby się spełnić i zaistnieć plują jadem bo nic więcej nie potrafią.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy kumasz ale sam właśnie plujesz jadem...pokazując jakim prostakiem jesteś...

      Usuń
  2. Bylo i jest. To kazdy widzi. Czy musi byc ?. Czy musi byc w takiej formie ?. Czy do tepienia szkodnikow
    zagrazajacych gospodarce rolnej i lesnej potrzeba rzeczywiscie bucow w zielonych kapelusikach z
    piorkami, w weekendy zajmujacych sie deratyzacja i pozyskiwaniem zdrowego bialka zwierzecego ?
    Jak dalece zagraza funkcjonowaniu przede wszystkim rolnictwa i lesnictwa taka slonka
    na przyklad (to jest taki maly brazowy ptaszek - tez ilosciowo ograniczany) ????

    OdpowiedzUsuń