Upłynęło już całkiem sporo wody
w Wiśle, odkąd na łamach ŁP (10/2012) Maciej Łogin poruszył temat trudnych
pytań kierowanych pod adresem buców w zielonych kapelusikach z piórkami. Te
pytania, o które chodziło dziennikarskiemu wydze, nie są trudne. Po prostu –
wynikają z ducha czasów, w jakich przyszło nam żyć i polować. Dotycząc bowiem życia,
śmierci i zabijania – a więc kwestii traktowanych w społeczeństwie jako coraz bardziej intymne, wstydliwe, werbalnie starannie kamuflowane – sprawiają,
iż problematyczne może być wyłącznie udzielenie na nie odpowiedzi. Sugerowana
przez dziennikarza,
określającego siebie mianem “kutego na cztery nogi w
temacie”, ucieczka przed tymi pytaniami tudzież ich ignorowanie stanowi w gruncie rzeczy kapitulację – przyznanie racji pytającym,
kwestionującym sens współczesnego łowiectwa. Niestety, brak
odpowiedzi też jest odpowiedzią. Znakomitymi przykładami obrazującymi skutki
zalecanej przez wspomnianego felietonistę postawy, polegającej na chowaniu
zakutej części w piasek, są batalie dotyczące zakazu polowań na ptactwo lub
innej maści drobnicę. „Po co zabijać ptaszki? Po co zabijać zajączki?“ – te
pytania pojawiają się w różnych częściach globu, zaś w ostatnim czasie coraz
bardziej natarczywie są formułowane również w Polsce (akcja „Niech żyją“,
rozkręcana przez Pracownię, pardon, Rozróbnię na Rzecz Niektórych Cfaniaków i
ex-buca Zenona Kruczyńskiego). Efekty wprowadzenia takowych ograniczeń można
prześledzić na przykładzie niektórych krajów Zachodniej Europy, gdzie koledzy
Pracowni & Co. odnieśli „sukces“ w postaci zastąpienia ołowiu gazem a
myśliwych zawodowymi killer‘ami – oczywiście w ramach praktykowania ochrony
przyrody. Powyższe warto skonfrontować z aktywną postawą innych nosicieli zielonych kapelusików z piórkami, którzy
dzięki umiejętnej argumentacji, popartej odpowiednimi działaniami, potrafili
oddalić widmo ograniczenia bądź zakazu łowów na zwierzynę drobną. Jednak panta rhei, współczesne łowiectwo wymaga
nieustannej pielęgnacji. Nietrudno zatem wykoncypować, że sterczący znad piachu
kuper felietonisty nie jest adekwatną odpowiedzią na objazdowy cyrk Pracowni z
animatorem Kruczyńskim w roli głównej.
Nasz
tekst nie jest próbą znalezienia złotych ripost na owe „trudne pytania“,
postaramy się jednak zasygnalizować pewne zjawiska, proponując niejako kierunek
podejścia do problemu.
Na
początek zastanówmy się nad podstawową kwestią, czyli czego właściwie dotyczy
krytyka współczesnego łowiectwa? Szukając odpowiedzi na powyższe pytanie, po
raz wtóry warto przypomnieć o dobrodziejstwach socjologii, a konkretnie gałęzi
zajmującej się ochroną środowiska. To m.in. dzięki niej możemy poznawać
złożoność zjawiska określanego przez naukowców mianem fenomenu/syndromu bambi
(BŁ „Zdaniem myśliwego“ 10/2011, 1/2014, blog). Owo zróżnicowanie
pozwala bowiem wyodrębnić wśród krytyków łowiectwa pewne grupy. I tak część z
nich jest zdeklarowanymi przeciwnikami zabijania w ogóle, a zwierząt dzikich w
szczególności. Grupa ta - prezentująca często infantylny stosunek do przyrody
połączony z postrzeganiem Homo sapiens
sapiens jako złowrogiego przybysza z obcej planety – kładzie silny nacisk
na aspekty moralne (przykazanie „nie zabijaj“), traktując dzikie zwierzęta jako
istoty słabe, bezbronne, zasługujące na nadzwyczajną opiekę. Pewną rolę odgrywa
tu również kompensacja archaicznego strachu przed śmiercią, potęgowanego –
zwłaszcza u kobiet – wczuwaniem się w myśliwskie ofiary. Jednak ów bambistyczny
radykalizm stanowi margines. Znacznie częściej artykułowana - a przez to
znacznie bardziej istotna z punktu widzenia naszego środowiska – jest krytyka formy współczesnego łowiectwa. Przedstawiciele
tego odłamu bambizmu, uznając zasadność regulacji pogłowia dzikich zwierząt,
koncentrują się na tym kto, na co, i jak poluje. Wyrażają więc sprzeciw wobec
zabijania w ramach spędzania wolnego czasu, uważając myślistwo rekreacyjne za
amoralne i odmawiają temu zajęciu racjonalności. Racjonalnym zaś jest dla nich
„bezemocjonalne“ zastrzelenie zwierzęcia przez zimnego profesjonalistę
wykonującego obowiązki służbowe. Tym samym zachodzi „cudowna“ przemiana -
morderca w zielonym kapelusiku z piórkiem przestaje być mordercą, stając się w
gruncie rzeczy kimś pożytecznym – podobnie jak rakarz. Niezbyt symapatyczny,
lecz akceptowalny. Grupa ta operuje również zarzutami niemoralnego postępowania
myśliwych, wskazując na „brak dawania szans zwierzynie“, stosowanie podstępu
(nęcisko, rykowisko, jak na dzika to tylko z rohatyną a zająca najlepiej ścigać
na piechtę itd.). Ponadto, często można spotkać
się z negacją sensu polowań na niektóre „neutralne“ gatunki. Co wręcz jaskrawie
zostało uwypuklone w dyskusjach dotyczących łowów na ptactwo a od niedawna
również na borsuki.
Powiedzmy
sobie szczerze – współcześni hobby-myśliwi nie bardzo potrafią w całym tym
galimatiasie się odnaleźć. Osaczeni w mateczniku strzelają drobnym śrutem we
wszystkie strony. Wystarczy zapoznać się z treścią internetowych bojów. Tymczasem
warto sobie uzmysłowić, że nie każdy „zielony“ jest przeciwnikiem polowań. O
ile ekolodzy są generalnie środowisku myśliwskiemu niechętni, to zdecydowanie
antyłowieckie postawy prezentuje jedynie dość głośna mniejszość. Reszta
doskonale zdaje sobie sprawę z racjonalności i konieczności regulacji populacji
dzikich zwierząt. Choć – jak wyżej napisano – nie zawsze podziela zdanie na
temat formy łowiectwa. Nawet wśród zdeklarowanych i praktykujących wegetarian
zwolennicy absolutnego zakazu polowań nie stanowią większości.
Oczywiście
granica między opisanymi postawami i związanymi z nimi poglądami jest płynna. Zarówno
ortodoksyjni jak i mocniej stąpający po ziemi bambiści mogą korzystać z
identycznej argumentacji, co sprawia wrażenie mówienia jednym głosem i jeszcze
bardziej komplikuje sytuację. Najlepszy przykład stanowią często podnoszone
zarzuty „zabijania dla przyjemności“ czy „polowania z żądzy mordu“, które stały
się sztandarowymi hasłami i zarazem jednym z najważniejszych oręży w krytyce
współczesnego łowiectwa. Warto w tym miejscu przytoczyć wypowiedź rzecznika
Królewskiego Holenderskiego Związku Łowieckiego:
„przeciwnicy łowiectwa w Holandii od dawna opierają się w swoich atakach na rekreacyjnym aspekcie łowiectwa. Ich podstawowym zarzutem jest całkowity sprzeciw wobec sytuacji, w której ktokolwiek czerpie jakąkolwiek przyjemność z polowania“.Oczywiście nie jest to wyłącznie pomarańczowa przypadłość. Do zajęcia się tą problematyką powołano np. w Niemczech z inicjatywy DJV zespół z udziałem specjalistów z dziedzin nauk społecznych. Nawet nie będziemy pytać co na tym polu robią władze PZŁ. Nie wypada znęcać się nad ludźmi, których zasoby wyobraźni są odwrotnie proporcjonalne do powierzonych im zasobów finansowych.
Tylko…
jak z powyższym poradzić ma sobie osierocona dziatwa Zrzeszenia, czyli MY, statystyczni
buce w zielonych kapelusikach z piórkami?
Właśnie.
Dlaczego polujemy? Dlaczego zabijamy? Czy czerpiemy z tego radość? Proste
pytania, na które w naturalny sposób oczekuje się od nas prostych, kontretnych
i wiarygodnych odpowiedzi. Tymczasem myślistwo to niebywale złożona materia. Na
tyle złożona, że przyciśnięty tymi pytaniami do muru myśliwy w pierwszej chwili
się zatyka, w drugiej prosi o ich powtórzenie, w trzeciej zaczyna dukać –
bynajmniej nie o tym dlaczego on poluje, lecz o tym dlaczego się
poluje. Opowiada więc o konieczności ochrony zwierzyny i regulacji jej
pogłowia, strasząc astronomicznymi liczbami dzików i jeleni, których mlaskanie roznosi
się z pól aż po centra wielkich miast. Jednak często nie takiej odpowiedzi
oczekuje ów rozmówca. On pyta o motywy osobiste. To jest symptomatyczne
pomieszanie z poplątaniem w sferze argumentacji.
Z
czego może wynikać? Hmm… sprawa jest dość zniuansowana.
Wg.
Florian‘a Asche, niemieckiego adwokata, myśliwego i autora sensacyjnej książki „Polowanie, seks i jedzenie zwierząt“
przyczyną jest strach:
„myślistwo, tak jak wszystko co ze wsią związane, znajduje się pod silnym naciskiem miejskiej cywilizacji. Zarówno politycznym jak i medialnym. Publikowane są niepochlebne opinie o polowaniach i myśliwych. A ponieważ owa presja jest tak wielka, my, myśliwi boimi się powiedzieć o co tak naprawdę chodzi, co nas emocjonalnie napędza. Próbujemy zyskać sympatię poprzez opowiadanie o opiece itd. jednak to działa w ograniczonym stopniu, ponieważ nie stanowi całej prawdy. Oczywiście, w tym wszystkim jest też motyw ochrony, ale rozstrzyga wyłącznie instynkt drapieżcy. Potrzeba nam odwagi, aby to wyznać“.
Trudno
nie zgodzić się z powyższą wypowiedzią. Jednak mamy do niej małe zastrzeżenie.
Aby odpowiedzieć na pytanie „dlaczego poluję?“ – czyli znaleźć, nazwać i
wyrazić to co nas napędza, konieczne jest podjęcie jakiejkolwiek próby
zajrzenia w samego siebie. Większość myśliwych takiej próby nie podejmowało i nie
podejmie. Czują, że coś pcha ich w knieję, ale nie potrafią i nie potrzebują tego
zdefiniować. Bo i po co? Na codzień, w swoim środowisku rozumieją się ze
wszystkimi bez słów. Stąd też wynika podstawowa trudność gdy przychodzi odpowiedzieć
na owe krótkie, pozornie proste pytanie. Asche, zmęczony ciągłym
usprawiedliwaniem się, podjął taką próbą. Zaś efektem jego rozważań jest książka,
w której dokonuje licznych paralel między polowaniem a seksem, albowiem zarówno
jedno jak i drugie mają do czynienia z instynktem, który nikomu nie musi się
tłumaczyć. Dziś mówi otwarcie:
„[…] poluję z pasji, z żądzy, dla zmysłowej przyjemności. Dlatego, że można bez żadnego filtra doświadczać przyrody. I najważniejsze: można coś upolować/zabić“.
Przy czym nie akceptuje typowych
myśliwskich zapewnień o łowach z pobudek ekologicznych, altruistycznych itp.:
„to po prostu nie pasuje do sposobu w jaki myśliwi zachowują się między sobą. Ta niebywała radość, to „Darz Bór!”, ta wrzawa myśliwskich rogów, ta duma z trofeum – jeśli mając to wszystko na uwadze potrząsasz głową i utrzymujesz, że polujesz wyłącznie z pobudek ekologicznych, to jest to nonsens, który każdy przejrzy. W końcu nikt nie twierdzi, że uprawia seks w celu zapewnienia istnienia ludzkości“.CDN.
Poluję dla zdrowego białka zwierzęcego, to jest wystarczający argument żeby polować. A te wasze wypociny w tym miejscu to psu na budę, łowiectwo było, jest i będzie bo jest potrzebne żeby ograniczyć ilościowo stan zwierzyny który zagraża funkcjonowaniu przede wszystkim rolnictwa ale i leśnictwa. Jestem rolnikiem, znam temat aż nad to z perspektywy właśnie rolnika, wiem też co potrafią chmary jeleni zniszczyć w lesie więc nie straszne mi są szczekania ekoidiotów i podobnych prostaków które, żeby się spełnić i zaistnieć plują jadem bo nic więcej nie potrafią.
OdpowiedzUsuńNie wiem czy kumasz ale sam właśnie plujesz jadem...pokazując jakim prostakiem jesteś...
UsuńBylo i jest. To kazdy widzi. Czy musi byc ?. Czy musi byc w takiej formie ?. Czy do tepienia szkodnikow
OdpowiedzUsuńzagrazajacych gospodarce rolnej i lesnej potrzeba rzeczywiscie bucow w zielonych kapelusikach z
piorkami, w weekendy zajmujacych sie deratyzacja i pozyskiwaniem zdrowego bialka zwierzecego ?
Jak dalece zagraza funkcjonowaniu przede wszystkim rolnictwa i lesnictwa taka slonka
na przyklad (to jest taki maly brazowy ptaszek - tez ilosciowo ograniczany) ????