Wracając do polowania i seksu:
w Pańskiej książce pojawiają się paralele do prostytucji.
Oczywiście.
Prostytucja w erotyce jest czymś co ułatwia osiągnięcie sukcesu. To znamy
również w łowiectwie: jeśli zaproszę Pana do ogrodzonego rewiru z setkami
dzików i jeśli uda się Panu coś zabić to mamy do czynienia właśnie z prostytucją.
Łowisko spełnia funkcję myśliwskiego burdelu.
Co – jak Pan pisze – krótkotrwale
może mieć pewien urok i dawać satysfakcję.
Należy
podkreślić: nie osądzam, tylko diagnozuje. Ale myśliwy, który zbyt często
poluje w zagrodzie, obchodzi się haniebnie z własną duszą, ponieważ piękno
łowów polega również na ich nieprzewidywalności i tajemniczości.
Idzie Pan nawet tak daleko, że
zestawia polowanie z perwersyjnymi formami – jak np. seks-zabawki.
Proszę
się rozejrzeć, wielu myśliwych w coraz mniejszym stopniu opanowuje podstawowe,
rzemieślnicze umiejętności, za to są coraz lepiej wyposażeni i zabierają ze
sobą rzeczy, które są im do niczego niepotrzebne. Nie jest sztuką polować,
kiedy noszę ze sobą filtr zapachu – wtedy nie muszę wiedzieć skąd wieje wiatr.
Nie muszę również dowiadywać się gdzie jest zwierzyna, gdyż poluje przy użyciu
zegarów i kamerek. Wreszcie nie muszę określać odległości, bowiem dysponuje
dalmierzem.
Myśliwy czerpie urok z tajemniczości.
Rzeczywiście:
człek archaiczny żył w granicach pewnej, zdrowej powściągliwości. Poza tym ta
nadpodaż narzędzi pomocniczych doprowadziła do, jak to nazwał Manfried Spitzer,
cyfrowej demencji, która objawia się np. tym, że dostępność nowoczesnych urządzeń
nawigacyjnych wypiera umiejętność czytania papierowych map.
A gdzie leży granica? Choćby na
przykładzie celowników optycznych?
Granice
są oczywiście płynne. Ale osobiście nie jestem w stanie pojąć jak ktoś może iść
na łowy w normalnym, równinnym obwodzie z lunetą o ponad ośmiokrotnym
powiększeniu.
Archaiczny fundamentalista
również mógłby powiedzieć: zrezygnujmy z celowników optycznych, strzelajmy przy
użyciu muszki i szczerbinki.
Będzie
Pan zdziwiony, ale tak właśnie czynię, nawet regularnie. Choć oczywiście
wygląda to u nas, w północnych Niemczech, przy licznych polowaniach pędzonych
inaczej niż w terenach górskich.
A więc ciężko jest wyznaczyć
granicę w korzystaniu z technologicznej pomocy.
Bardzo
ciężko. Ale gdy widzimy, że rzemieślnicze umiejętności po prostu zanikają, że
ktoś nie potrafi rozróżnić tropów
jeleniowatych od zwierzyny czarnej, wtedy zaczyna wkraczać technika, aby
wszystkim pokierować. Zaś niezbędne dawniej uzdolnienia zostaną wyeliminowane.
Z jednej strony obstaje Pan za
archaicznymi aspektami myślistwa. Z drugiej strony podlega ono urzędowej
administracji i regulacji. Czy owe kwestie można pogodzić?
No
tak, to jest europejska, a przede wszystkim niemiecko-austriacka specyfika. W
innych krajach jeszcze nie tak silnie odczuwalna.
Ale czy przypadkiem
archaiczność nie ma czegoś wspólnego z anarchią?
Poruszył
Pan piękny aspekt. Trzeba jednak powiedzieć, że plany odstrzału i system
rewirowy mają swoje uzasadnienie. Bo to, co określa Pan jako
archaistyczno-anarchistyczne doprowadziło w 1848/49 pod postacią nowego systemu
swobodnych łowów niemalże do załamania stanów zwierzyny. Dlatego szukano
struktury zapobiegającej takim nadużyciom.
A co Pan powie na temat
ochrony? Krytycy zarzucają myśliwym m.in. prowadzenie intensywnej ochrony
wyłącznie w celu odniesienia łowieckich korzyści.
Troszeczkę
prawdy w tym jest. Patrząc strukturalnie, ochrona i polowanie do siebie nie
pasują. Ochrona jest związana z miłością, polowanie z żądzą. Przyjrzyjmy się
ludziom epoki kamienia łupanego, którzy nie chronili a jednak byli
perfekcyjnymi myśliwymi. Tak więc znów można znaleźć paralelę z miłością i
seksem: najpiękniej gdy występują razem, ale osobno też funkcjonują.
Kończąc, zahaczmy jeszcze o
przyszłość. W swojej książce pije Pan do Heideggerowskiego pojęcia „błysku”.
Heidegger
w swojej rozprawie „Technika i zwrot” odniósł się do słów Hölderlin’a, który
powiedział: „tam gdzie jest niebezpieczeństwo, wzrasta również to, co ocala”.
Kiedy ucisk, który odczuwamy i stałe okłamywanie samych siebie staną się zbyt
silne, doznajemy olśnienia (błysk) i odkrywamy w jak bardzo nie do wytrzymania
sytuacji się znaleźliśmy. Wtedy następuje zwrot.
Jakie są więc myśliwskie
„błyski”?
Proszę
się rozejrzeć, coraz więcej inteligentnych ludzi odkrywa archaiczną przyjemność
pichcenia. Coraz więcej mieszkańców miast poszukuje i znajduje nowe formy
dostępu do przyrody. Jestem przekonany, że są to znaki czasów, w których
żyjemy. Wg mnie prędzej czy później stanie się modne polowanie w bardziej
pierwotnym kształcie, pozbawione całej tej wybujałej techniki. Jeszcze chwilę
lub dwie będziemy brnąć w ten absurd, ale myślę, że jesteśmy o krok od łowieckiego
renesansu. A wtedy myśliwi zrozumieją jak ważne jest opanowanie rzemiosła i ile
przyjemności daje to co można dzięki niemu osiągnąć.
I kiedy to nastąpi?
Sama
okoliczność, że o tym rozmawiamy wyraźnie pokazuje, iż to już się rodzi, już
zaczyna błyskać.
To nie koniec Florkowych herezji. Dla tych z Was, którzy uważają, że gorzej być już nie może, mamy optymistyczną wiadomość: MOŻE
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz