niedziela, 9 marca 2014

Profesjonalistki modela naszego.


Psze Państwa drogich trzech czytelników. Dywagując I i II i III - ci raz wreszcie nad tym profesjonalizmem buca w zielonym kapelusiku z piórkiem warto zahaczyć o nasz stan obecny. Częściowo błogosławiony. Pomijając wspomnianą potrzebę dyskusji o ciąży, czyli profesjonalizmie na przykładzie austriackim trza powiedzieć, iż Polacy nie gęsi a swoje profesjonalistki i profesjonalistów majom. Możemy się pochwalić na przykład profesjonalizmem cieszących się uznaniem w całym cywilizowanym świecie rodzimych profesjonalistek pracujących za waluty wymienne. Nie inaczej jest w dziedzinie najlepszego modelu łowiectwa w Europie. To się nie nazywa myślistwo zawodowe ale cuś z zawodowości ma.

To jest np.:

- personel “domów publicznych” naszego społecznego modelu łowiectwa, czyli pracownicy komercyjnych obwodów łowieckich zwanych nie wiadomo dlaczego (pruderia?) Ośrodkami Hodowli Zwierzyny – podstawowym celem których w większości przypadków nie jest Hodowla a właściwie Handel. Odstrzałami. Zatrudnieni na stale dozorcy tych “domów publicznych” spelniają jak najbardziej kryteria zawodowych myśliwych. Polują i żyją z polowania. Wykonywanego przez nich samych, bądź dojnych hobbystów w zielonych kapelusikach.

- dalej – płatni mordercy Bambi ze Świętych Gajów, czyli pracownicy Parków Narodowych posiadający uprawnienia do polowania i broń palną, uprawiający sami polowanie, które nie nazywa sie polowaniem lecz redukcją i działaniami na rzecz ochrony (znowu pruderia?) - polegającymi na ukatrupieniu paru zwierzątek ze statusem świętych, choć też łownych. Przez nich samych, bądź hobbystów pod ich nadzorem.

- jeszcze dalej się posuwając natkniemy siem na licznych prywatnych (choć nie tylko)  usługodawców z uprawnieniami, uprawiajacych rakarstwo - na zwierzynie łownej też – z reguły w obrębie aglomeracji miejskich. Gdzie hobby–mysliwy nie występuje ale zwierzyna owszem. A ci różnie się nazywający łowczy miejscy praktykują zawodowo i odpłatnie coś, co ma do czynienia z łowiectwem i polowaniem, choć najczęściej w formie zajęcia się zwierzakiem łownym i niełownym ale martwym bądź prawie martwym. Z daniem w czapę jakiemuś zdrowemu, jednak mieszczuchom przeszkadzającemu dzikowi włącznie. Po szeroko przez tych zawodowców praktykowany odłów żywych dzików w miastach i dostarczenie ich do OHZ–tów, gdzie niezawodowe sępy z PZŁ przerabiają je na kiełbasy. Na przykład.

- Na tej samej drodze również spotkać można gdzieniegdzie korpus Państwowej Straży Łowieckiej – zawodowej, płatnej – oraz tak samo zatrudniany i częściej powoływany korpus Panów Antków od latania po wódkę i napełniania paśników, czyli strażników łowieckich – według prawa przynależących do obwodu łowieckiego jak prostytutki do wojska. Czasem nawet płatnych, często posiadających uprawnienia do polowania. Formalny problem z zawodowstwem tej  grupy myśliwskiej milicji czy też ORMO polega na tym, że to nie muszą być myśliwi. I choć ustawotfurca drobiazgowo i szczegółowo rozwodzi sie jakie szkoły kandydaci pokończyć muszą a jeszcze szczegółowiej komu, kiedy, jak i czym mogą dać w ryja, żeby było po bożemu i zgodnie z prawem, to drobna kwestia tego czy to muszą być myśliwi, czyli czy muszą posiadać uprawnienia do polowania, pozostaje otwarta.

- Inni? Więcej bucozawodowstwa? Też by sie znalazło. Na dobrą sprawę. Jakby poszukać.

Powiedzmy, że faktycznie nie ma u nas specjalnego pociągu do dysputy nad zjawiskami socjalno – demograficznymi, które zachodzą w obrębie środowiska myśliwych i ich potencjalnymi reperkusjami. Trochę lamentów na temat profesjonalności jednak jest. Też na łamach organa naszego Łowca Polskiego, gdzie zupełnie niedawno Andrzej Brachmański zwrócił uwagę na to, że adwokatom, szewcom, lekarzom oraz informatykom prowadzącym gospodarkę łowiecką przydałoby się trochę więcej wiedzy. Nie tylko w zakresie przeprowadzania spraw rozwodowych i obcasów, pigułków tudzież kompów.

Halucynująca i niespokojna z popielcowego głodu koleżanka Dajrota popełniła była kobieco – praktyczno – pragmatyczny odzew na nasze wypociny. Słusznie zresztą. KASA. Konkludując, że jesteśmy narodowo za biedni i panuje u nas za duży bajzel byśmy sobie na zawodofstwo myśliwskie mogli pozwolić. Nie stać nas jako społeczeństwo (odwracając Dajrotową tezę wypada się w zasadzie zastanowić czy obecnie u nas praktykowany najlepszy model łowiectwa w Europie może funkcjonować tylko w biednym bajzlu? A co będzie jak się zrobi mniej biednie i mniej bajzlowato?).

Jak powyżej widać – stać nas miejscami, trochę, choć niepowszechnie. Niezależnie od tego kto płaci. I niezależnie od tego, że ani w świadomości społecznej pojęcie „zawodowy myśliwy” nie funkcjonuje, ani też większość zawodowstwem dotkniętych do tego się nie przyznaje. Często przypuszczalnie o tym fakcie nie wiedząc. A już o jakiejś grupowej tożsamości czy wizerunku to szkoda wspominać.

Austriacy (zresztą nie tylko oni) mają swoje tradycje. I my też.  Ze “satelitami” profesjonalno-usługowymi wokół myślistwa w postaci Pana Kazia – strażnika łowieckiego, który tępił koty, wrony i wałęsające się psy oraz  leśniczego ze sumiastym wąsem, który grzał pierzynę dla wesołej kompanii przyjeżdżającej na byki czy rogacze. Kompanii, która przyjeżdżała sobie postrzelać, wypić wódkę w botanice, postawić paśnik albo ambonę. I to jakoś funkcjonowało. Bez dyskusji o zawodofstwie. Trza było umieć strzelać, mieć tęgą głowę i mniej więcej wiedzieć do czego się strzela. Co w zupełności wystarczało. Dzisiaj oczekiwania i wymagania  się odrobinę zmieniły. Buc w zielonym kapelusiku z piórkiem musi nie tylko rozróżniać smak żytniówki od jałowcówki ale znać się na terminach i technikach agrotechnicznych, gospodarce leśnej i lesie. Inaczej nie jest kompetentnym partnerem ani dla rolnika, z którym się spiera o szkody, ani dla leśnika, z którym drze koty o wysokość odstrzału i pospałowaną daglezję. A za rogiem czeka weterynarz, który chciałby pogadać na temat potencjalnego zagrożenia epidemiologicznego ze strony zwierzątek rozmaitych. Gdzieś w pobliżu czai się stadko ekologów, żeby postraszyć wychuchołem pirenejskim, kawałek dalej, w szkole, czeka dziatwa na pogadankę o wilku i zielonym kapturku. Wypadałoby umieć odróżnić cyrankę od cyraneczki a ślady jałówki przeprowadzonej przez las na postronku od tropu kapitalnego odyńca - mając pojęcie o balistyce i bylinach na poletku łowieckim. No i naturalnie umieć przedrzeć się przez papierowy gąszcz coraz gęściejszych ustaw, rozporządzeń wytycznych i druków oraz kodeksów z wirtuazyjnym opanowaniem sporządzania rocznych i wieloletnich parodii łowieckich włącznie. Oraz umieć ułożyc psa. Albo dwa. I tak dalej, i tak dalej, itd…

Czy tutaj gdzieś nie kończy się hobby? A jak się skończy to co się zacznie?

That is the question.

3 komentarze:

  1. no cóż? jestem tym niby fiutkiem w kapelusiku z piórkiem. Fajnie napisane i można by było szydzić ale czy to aby nie można podciągnąć pod każdą dziedzinę życia nas wszystkich maluczkich? może łatwiej o myśliwych bo mało kto z gawiedzi ma o tym pojęcie, co? mamy w lesię wiatę stawik no i w ustronnym miejscu czyli 2 km od oczu gawiedzi. My sie tam bawimy, bawi się gawiedź jak my nie widzimy czyli młodzież rozprawiczająca się nawzajem z zachowaniem równouprawnienia płci, sołtysi okolicznych wsi wraz z wyborcami, burmistrzowie okolicznych gmin wraz z wyborcami, starostowie okolicznych Starostw z wyborcami, prezesi spółek zakładów urzędów skarbowych z ich pracownikami itp. niezależnie czy celujący mierzy w dzierlatkę, sąsiadkę, sekretarkę czy też inną butelczynę to wszyscy korzystają z tego samego sprzętu optycznego z przytoczonego wyżej rysunku. Niezależnie od celujacego przez cokolwiek i w kogokolwiek wydającym wyroki są rolnicy i leśnicy bowiem to oni zająwszy tereny pierwotnie należące do przyrody z florą i fauną im przypisana uważają ich czytaj fllorę i faune która nie przynosi im zysków a wręcz przeszkadzającą im w ich osiaganiu za byt do likwidacji i mocą dzisiejszego prawa zniewalaja łowców- mysliwych do wykonywania nadmierych planów odstrzałów wbrew im z logicznego punktu widzenia. Łowca chce mieć dużą liczbe "ofiar" aby było mu łatwiej je pozyskać i przez długi czas , to łowca ma więdzę dzięki setkom godzin przesiedzianych w dziczy na temat populacji ofiar. Nie fiutki uganiające sie po krzakach za du pami z biur które wyjechawszy z miasta uważaja że znaleźli się na końcu swiata gdzie nikt ich nie widzi, to oni zatwierdzaja plany odstrzału to oni nakładają na myśliwych kary pieniężne za niewykonanie planu i każą sobie płacić za koszty ochrony lasu. To nie myśliwi wydają wyroki! myśliwi są tylko katem i nie bezmyślnym tylko jak sama nazwa wskazuje myślącym wbrew fiutkom uganiajacym sie w głuszy za żonami urzędniczkami czyiś tam JELENI. POLOWANIE WIĘC CIĄGLE TRWA- nasza natura akto winny?? tak naprawdę??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mozesz podac blizsze namiary na te wiate ? Gdzie to jest, jak tam dojechac ?
      pozdr
      daka

      Usuń
    2. a chciałbyś wiedzieć ha ha a przecież takich miejsc jest pełno w całej Polsce gdzie ci co stoją na jakichkolwiek świecznikach zaszywają się przed gawiedzią aby się uchlać, koleżanke z pracy pijaną przelecieć itp itd spróbuj się dowiedzieć gdzie Twój wójt, burmistrz się "bawi" wojewoda też

      Usuń