W
sercu Europy Zachodniej? Czy to jest w ogóle możliwe? Przeciwnicy polowań nie
mają wątpliwości. Dumnie pokazując środkowy palec bucom w zielonych
kapelusikach z piórkami, twierdzą, iż genewskiej faunie powodzi się dobrze bez częstowania
jej ołowiem. Ba, troszczy się o nią profesjonalna policja środowiskowa! To „delikatne,
przyjazne zarządzanie zwierzostanami” ma w skali roku kosztować statystycznego
obywatela Genewy zaledwie równowartość filiżanki kawy. Do takiego wniosku
doszła przynajmniej stacja ZDF w wyemitowanym przez siebie programie
dokumentalnym pt. „Myśliwy w potrzasku”, którym rozpętała piekło – zarówno wśród
jak i wokół buców w zielonych kapelusikach z piórkami. Do tego stopnia, że ci, rozsierdzeni,
postanowili wziąć szable w dłoń i zaprotestować. W trzy tygodnie ponad
51 000 osób podpisało petycję, wyrażając swój sprzeciw wobec tendencyjnej
TV. Hmm… Ciekawe ilu potencjalnie oburzonych skorzystałoby z podobnej okazji
nad Wisłą? I dlaczego tak niewielu?
Na tym
jednak nie poprzestano. Niemiecki Związek Łowiecki (DJV) postanowił sprawdzić
cóż takiego kryje się za owymi przyjemnie pobrzmiewającymi frazesami. W tym
celu wszczęto wnikliwe, godne porucznika Columbo śledztwo. Na kozetkę
zaproszono Eric’a Schweizer’a – prezesa Genewskiego Związku Myśliwych „La St.
Hubert”, by zasięgnąć wiedzy o rzekomym, wolnym od polowań kantonie Genewa.
DJV: W
dokumencie ZDF stwierdzono: wiele gatunków dzikich zwierząt zostało przed
40-stu laty niemal wytępionych. Zające, bażanty, kuropatwy występowały w
niewielkich ilościach a polowania sztucznie i na ogromną skalę naruszały
naturalną równowagę. Dzisiaj zaś wszystkim gatunkom powodzi się lepiej. Czy to
prawda?
Eric
Schweizer: z pewnością nie można pozostawić tego bez odpowiedzi! Po wstrzymaniu
prywatnych polowań w 1974, stany zajęcy, bażantów i kuropatw faktycznie
wykazywały delikatny trend zwyżkowy. Ale potem wszystko spadło na łeb na szyję,
zwierzątka niemal całkowicie zniknęły. Weźmy na przykład kuropatwy: na początku
lat 80-tych było ich w kantonie 400, zaś 25 lat później pozostały jedynie pojedyncze
osobniki. Między rokiem 2009 a 2013 dokonano kosztownego „ulepszenia” siedlisk
i wypuszczono łącznie 3300 kuropatw. Wynik? Otrzeźwiający: obecnie na terenie
kantonu bytuje mniej niż 100 kuropatw. Zaś wystawny program został w
międzyczasie przerwany.
Za to
lisy, wrogowie kuropatw i innych ptaków gniazdujących na ziemi, korzystając z motywowanego
ideologicznie zakazu polowań oraz pokonania wścieklizny, wręcz wspaniale
rozmnażały się od lat 80-tych. Aż po 90-te, kiedy w południowo-wschodniej części
kantonu wybuchła epidemia świerzbu, który zredukował lisie stany do… zera. Co z
kolei wpłynęło na populację zajęcy - ta odbudowała się tak dobrze, że na polach
zaczęły wzrastać szkody. Genewa zarządziła przymusowe przesiedlenie: w latach
2007-2008 schwytano ponad 200 osobników, które zostały wydelegowane do kantonu
Wallis i Francji. Jednak ze względu na wciąż pojawiające się szkody, państwowi
łowczowie w końcu otrzymali stałą zgodę na odstrzał. Odtąd – choć również w
latach 80-tych i 90-tych – tysiące zajęcy i ponad 1600 królików zostało
zabitych przy pomocy pieniędzy podatników. Stanowiło to jedną z przyczyn
wytępienia królika w genewskim kantonie.
DJV: Dzięki
zakazowi prywatnych polowań powróciła zwierzyna płowa i czarna. Jak ocenia Pan
tę wypowiedź ZDF?
To
jest porównywanie jabłek z gruszkami. Zakaz prywatnych polowań ma tyle
wspólnego ze wzrostem liczebności jeleni, saren i dzików co bocian z
pojawianiem się dzieci. Te gatunki (nie licząc bociana) zarówno do roku 1974
jak i potem, po wprowadzeniu zakazu prywatnych polowań, występowały bardzo
nielicznie na obszarze genewskiego kantonu (jeleni nie było wcale, zaś dzików
przed 1974 strzelano maksymalnie 10 rocznie). Obecnie państwowi myśliwi zabijają
znacznie więcej kabanów: aż 469 w roku 2012! Wzrost pogłowia parzystokopytnych
jest trendem, który obserwujemy w całej Europie, niezależnie od systemu
łowiectwa.
Zwiększenie
liczebności ptactwa wodnego również nie ma nic wspólnego z zakazem prywatnych
łowów: w znacznej mierze tendencji tej sprzyja rozprzestrzenianie się
racicznicy zmiennej, stanowiącej główne źródło pokarmu. Jeszcze przed 1974
rokiem polowania nad Rodanem zostały mocno ograniczone, a w genewskiej części
Jeziora Lemańskiego całkowicie zabronione.
DJV:
wg ZDF ostatnie 40 lat pokazało, że większość gatunków w Genewie nie wymaga
„regulacji” i świetnie im się powodzi, gdy nie można na nie polować. Czy Genewa
jest kantonem, który radzi sobie bez myśliwych?
Z całą
pewnością nie i hipokryzją jest twierdzenie, że dzik to jedyny, podlegający
„regulacji” gatunek. Zarówno opłacani przez państwo myśliwi jak i prywaciarze z
państwowym błogosławieństwem, od 1974 roku po dziś dzień zabili ponad 31 000
różnych ptaków: dzikich gołębi, kaczek, szpaków, krukowatych, nawet czapli oraz
tysiące ssaków: królików, zajęcy, dzików, parchatych lisów a w ostatnich latach
również saren.
W roku 2012 rolnicy przedłożyli petycje, w której domagali się oficjalnego powrotu polowań na jelenie. Przy czym należy wspomnieć, że już w 2002, niezmiernie niezadowoleni z państwowej obsługi szkód czynionych przez dzikie zwierzęta, w wysłanym do kantonalnej rady piśmie postulowali ponowne wprowadzenie polowań.
W
porównaniu z sąsiadującym, 10-cio krotnie większym, wiejskim kantonem Vaud, w
Genewie zabija się nawet więcej szpaków, krukowatych, dzikich gołębi i dzików.
To jest bardziej zintensyfikowane polowanie, tyle tylko, że tak się nie nazywa
i jest finansowane z kieszeni podatników.
DJV:
Cóż więc kryje się pod hasłem „zarządzanie zwierzostanami na wzorzec genewski”?
Krótko
mówiąc: polowanie – czyli zabijanie dzikich zwierząt, które nigdy nie zostało w
kantonie zlikwidowane. Nawet jeśli przeciwnicy łowiectwa wolą myśleć i mówić co
innego. W obliczu ogromnego wzrostu zasobów fauny i wyrządzanych przez nią
szkód, wkrótce pod lufy sztucerów państwowych myśliwych na stałe trafią sarny i
jelenie. Jak więc można na poważnie twierdzić, że w tak małym i gęsto
zaludnionym kantonie jak Genewa, gdzie rocznie zabijanych jest tysiące ptaków,
dzików, zajęcy, królików, zaś niebawem pozbawiane życia będą sarny i jelenie, zniesiono
myślistwo? Mamy do czynienia z niebywale kosztowną hipokryzją i biurokratycznym
nonsensem! Gdyby przenieść ten system na inne, mniej zaludnione i większe
tereny, mielibyśmy do czynienia z prawdziwą katastrofą! Potrzebowalibyśmy armii
zawodowych myśliwych, aby móc zapanować nad szkodami w gospodarce rolnej,
leśnej oraz epidemiami i wypadkami drogowymi.
Kosztowna hipokryzja? Przecież ZDF wraz z przeciwnikami polowań twierdzą, że utrzymanie genewskiego systemu wymaga od pojedynczego mieszkańca kantonu wydatku o równowartości filiżanki kawy.
Już w roku 2003 kilku polityków, w celu oszczędności i odciążenia profesjonalnych myśliwych domagało się umożliwienia „prywaciarzom” polowania. Jednak przeciwnicy się nie zgodzili. System jest drogi i widocznie w wielu kręgach panuje niezadowolenie z obecnej sytuacji. Pewien poseł chciał wykreślić z budżetu na rok 2009 prawie 330 000 Euro przeznaczonych na nocny odstrzał dzików i powierzyć to zadanie „prywatnym regulatorom”. Przy czym ci musieliby zapłacić ponad 400 Euro za państwową licencję, co jest zgodne z obowiązującą ustawą.
Starczy
więc wspomnieć o jednym aspekcie tego systemu: każdy z genewskich łowczych
kosztuje podatnika blisko 98 200 Euro rocznie, co przy 12 posadach czyni
ok. 1,2 miliona Euro. To dość drogo za zabicie 500 dzików, nawet jeśli myśliwi
poświęcają tylko część swojego czasu pracy na polowanie. Zgodnie z tymi danymi podobny
system w Niemczech - czyli prewencja przed szkodami i epidemiami zwierzęcymi w
państwowym wydaniu – kosztowałaby 3,6 miliarda Euro, jako że rocznie zabija się
tam ok. 1,8 miliona dzików, jeleni i saren.
Poza
tym Genewa straciła niemałą sumkę pieniędzy: do 1974 roku 400 myśliwych wpłaciło
do kantonowej skarbonki ogółem 262 000 Euro z tytułu wykupu odstrzałów.
Nasz komentarz
w tej sprawie: powstaje pytanie jak doszło do tego, że dziurawy jak szwajcarski
ser genewski wzorzec zarządzania dzikimi bydlątkami kończy właśnie 40-lat i... wciąż ma
się nieźle?
Odpowiedź jest prosta - ten kanton ma powierzchnie nieco większą niż 50% powierzchni Warszawy. Czy model genewski lub ewentualnie warszawki - o ile doszłoby to przyjęcia rozwiązań Helwetów w stolicy Polski - zdawałby rezultat na wielokrotnie większym terenie nisko-zurbanizowanym z lasami i uprawami? Odpowiedź jest chyba jasna.
OdpowiedzUsuńTo nie jest w zasadzie opowiedz na zasadnicza kwestie.....:))
OdpowiedzUsuńOwa brzmi : dlaczego mieszkancy Genewy preferuja horendalnie drogi i pelny sprzecznosci
model majac jako alternatywe tansza - przynoszaca zyski zamiat nakladow - opcje w postaci
powrotu do hobbystycznego modelu. ?
Dlaczego Genewa pozostaje z uporem godnym lepszej sprawy przy tym - rracjonanym z punktu widzenia ekonomiki - rozwiazaniu . I to juz od 40 lat ?
?????????
daka
Popatrz na to oczami mieszkańca Genewy, który wyproacowuje GDP o 30% większy od Szwajcarów mieszkających w innych kantonach oraz ma najwyższe średnie zarobki w całym kraju. Geneva to miasto rentierów-miliarderów w białych kołnierzykach i "robotników" w niebieskich koszulach pracujących w bankach, filiach organizacji międzynarodowych, europejskich centralach wielkich korporacji. Te wielkie dla nas koszty to wyłącznie kwestia perspektywy. Przy naszej sile nabywczej i zarobkach wydaje się to rozrzutnością, ale dla statystycznego genewczyka to nie jest wielka suma. To tak jakby w genewskim salonie Aston Martina szukać ulotek z ofertą sprzedaży ratalnej.
UsuńPoza kwestią finansową dochodzi jeszcze kwestia mentalna mieszkańców takich miast-baniek jak Genewa czy Nowy Jork - największym kapitałem dla nich i ich firm jest wizerunek, który musi się wpisywać w modne trendy, aby nie zniechęcać potencjalnych kontrahentów i ich klientów. Genewa jest eko friendly! Genewa to miejsce, gdzie trafia brudna kasa z całego świata, by po chwili stać się czysta niczym łza roniona przez naszego ukochanego jelonka Bambi. Wiesz, jak źle jest odbierany człowiek, który zajmuje się handlem krwawymi diamentami? No bardzo źle, ale można to jeszcze jakoś usprawiedliwić, ale gdyby tej informacji towarzyszyła inna - że lubi również polować na kochane Bambi to publiczność przed telewizorami nie zniosłaby tego i jednoznacznie potępiła takie indywiduum.
No i jest jeszcze trzeci aspekt tego pozornego paradoksu, ale w sumie świetnie wpisujący się w całą filozofię eko-bamizmu. Gdy panowie bankierzy siedzą do późnych godzin w biurach ich partnerki po ciężkim dniu złożonym medytacji, partii squasha, wizycie u kosmetyczki i na zakupach, mogą się spotkać w większej grupie i przy butelce wina za 1000 Euro zając się ratowaniem zagrożonych gatunków i głodem w Afryce. Do tego nie trzeba mieć specjalnej wiedzy, wystarczy umiejętność podpisania czeku podczas kolejnej gali, połączonej ze zbiórką datków na głodujące delfiny i zabijane dzieci w Afryce (albo odwrotnie). Może jest jeszcze inny powód, ale nie przychodzi mi on w tej chwili do głowy.
Ooooo....totototo.....
UsuńOdpowiedz streszcza sie do tego ze ......genewki i genewianie toleruja ten ekonomiczny paradoks bo:
CHCOM....MOGOM......I STAC ICH NA TO......proste.
Ale czy do konca.....ciekawe rzeczy wyjada jak sie porowna sytuacje w Genewie Szwajcarskiej z ta, ktora ma miejsce na przyklad w poblizu Szwajcarii Kaszubskiej.....
Ale to juz innym razem....
pozdr
daka
Zmieńcie tą czcionkę w komentarzach bo nie da rady tego czytać ;/
OdpowiedzUsuńPan/i se życzy, Pan/i ma. Wszak komfort czytelników jest prawie najważniejszy. Prawie... ;)
UsuńZaproszono Prezesa Związku Myśliwych?Zdziwiłbym się gdyby przychylnie wypowiedział się co do zakazu.Ciekawe czemu nie zaproszono kogoś z Greenpeasu?Lepiej jakby wypowiedzial sie jakis naukowiec nauk przyrodniczych a nie mysliwy.
OdpowiedzUsuńKto zadbałby o porządek w lasach jeśli nie myśliwi? Oni nie wybierają się tylko na polowania, dzikie zwierzęta nie raz potrzebują pomocy i to właśnie myśliwi się tym zajmują.
OdpowiedzUsuń