Lupara, Lupara proszę wszystkich trzech Drogich Czytelników to instrument dobrze znany rodzimym konsumentom filmów o mafii włoskiej. Ten przyrząd do rozwiązywania konfliktów u naszych dalszych sąsiadów z dalszego południa ma postać krótkiej dubeltówki z obciętymi lufami. Jego nazwa ma pochodzenie przyrodnicze: wywodzi się od wilka – czyli lupusa Canisa. I slużył ów instrument ongiś do ochrony stad owiec i kóz wypasanych w Apeninach przed cztero-, a czasami dwunożnymi drapieżnikami, spełniając w rękach mafijnych kilerów raczej funkcje uboczne.
Scena, którą
mieszkańcy położonego w malowniczej Toskanii miasteczka Scansano ujrzeli w bożonarodzeniowy
poranek Roku Pańskiego 2013 jako żywo przypominała kadr z filmu “Ojciec
chrzestny” z Marlonem Brando. Jednak tym razem główny bohater tego
przedstawienia leżał martwy na rynku, między urzędem miejskim a kinem. W nocy ktoś podrzucił na Piazza
zabitego, zakrwawionego wilka. Nie wiadomo kto. Tak samo jak nie wiadomo kto
położył kilkanaście dni wcześniej na środku ruchliwej drogi prowadzącej do pobliskiego
Saturnia truchło zastrzelonej lub otrutej, dwuletniej wilczycy. Prezes włoskiej
WWF, Dante Caserta, bije na alarm: do początku stycznia br. w Toskanie,
Umbrii i innych regionach słonecznej Italii zostało zabitych i ostentacyjnie
wystawionych na widok publiczny co najmniej 10 wilków - zwierząt objętych w tym
kraju ścisłą ochroną gatunkową, za których uśmiercenie grożą surowe kary.
Niemiecka Frankfurter Rundschau, która
tej wilczej story poświęciła cały artykuł, pisze o wojnie.
Bo to jest wojna. Między “ekologami” - fanatycznymi
zwolennikami ścisłej, bezkompromisowej ochrony gatunkowej tych drapieżników,
urzędnikami i interesami lokalnej ludności,
żyjącej z hodowli owiec, której ofiarami są wilki.
W sierpniu ubiegłego roku Mario Mori,
hodowca owiec z Palazzone w prowincji Siena ogłosił publicznie: “przyprowadźcie
mi wilka, żywego lub martwego!”, oferując 1000 Euro premii i zachowanie pełnej
dyskrecji i anonimowości. Deklarując jednocześnie, że ewentualne konsekwencje z
powodu publicznego namawiania do popełniania przestępstw są mu obojętne,
ponieważ nie ma nic do stracenia - podstawy jego egzystencji podgryzły wilki i
zostały mu tylko ruiny z dobrze prosperującej hodowli owiec. Godne Francisa
Forda Coppoli sceny z wilkiem w roli głównej w toskańskiej oprawie są z
pewnością wynikiem miejscowych uwarunkowań – ewentualnych wad systemu rekompensat
za szkody od wilków, braku akceptacji dla obecności drapieżników wśród lokalnej
ludności, być może również paru innych o charakterze lokalnym. Niezależnie od
tego wilk, który sięgnął bruku na rynku miasteczka w północnych Włoszech symbolizuje
generalny problem z zarządzaniem populacjami tego drapieżnika – spontaniczne
sięgnięcie po instrument w postaci Lupary nie jest przewidziane w planach
ochrony wilków (i innych gatunków zresztą też). Czy pomoże tutaj oddelegowanie
do ochrony każdego wilka wędrującego po Apeninach patrolu Carabinieri? Albo
woluntariuszy z Greenpeace czy innego WeWeeFu?
Można powiedzieć
– OK. to są południowcy, mają taki temperament, a poza tym są potomkami Lukrecji Borgii,
która wiadomo… na trutkach znała się lepiej niż reszta Europy. Ale wybierzmy
się wobec tego trochę dalej, na trochę dalszą północ. Do kraju, który wziął
swoją nazwę od preferowanej przez autorów tego bloga wódki. Czyli Finlandii.
Takiego zadupia
Europy, że można tam uprawiać tylko Fishing and Fucking. Jak wódki braknie. Ale
wilki tam tez są. Tylko coraz mniej. Do szanownego rządu fińskiego dotarło niedawno - via
szanowna Komisja Europejska – zapytanie: jak to kurwa jest, że w ciągu jednej
zimy tamtejsza populacja wilków zmniejszyła się o połowę? Poszły do Rosji, bo
im Stolicznaja lepiej smakuje niż miejscowe wyroby? Rzuciły się przez morze na
nasze polskie Pomorze - jak Czarniecki swego czasu? Tylko w drugą stronę? Niezależnie
od tego, co tam wtedy szanowny rząd fiński dał w odpowiedzi, skala kłusownictwa,
nielegalnego zabijania wilków, która jest przyczyną regresu fińskiej populacji wilka –
objętej naturalnie ścisłą ochroną – zaczęła niepokoić nawet samych,
flegmatycznych z natury, Finów i Finki też. Którzy dochodzą do wniosku, że w sumie
źle się dzieje w państwie fińskim. Przynajmniej
z wilkiem. Nie z powodu baranów lecz raczej reniferów, dyrygowania ochroną tego
gatunku z Brukseli i paru innych przyczyn także. Które doprowadziły do tego, że
dziś dużo za dużo Finów traktuje szarego drapieżnika jak ciepłą wódkę czy zimną
saunę. Czyli po prostu nienawidzi.
Mechanizm zjawisk obrazowanych powyżej
na przykładzie jednego wilka i dwóch krajów, da się sprowadzić do tego, że
rozchodzi się o kolizję. Konflikt interesów: po jednej stronie barykady
urzęduje urzędowa i nieurzędowa ochrona przyrody - z jej celami i naiwnym, często
wręcz infantylnym, wyidealizowanym postrzeganiem chronionych objektów, z drugiej
strony stoi część społeczeństwa, która z przedmiotem ochrony musi na co dzień żyć,
pracować, zarabiać na kawałek chleba czy kieliszek wódki. Niekoniecznie się z
celami tej ochrony przyrody identyfikujaca, czasem zmuszona owe objekty wręcz
utrzymywać - kosztem mniej lub bardziej wymiernych zrzeczeń i wyrzeczeń. Na
dodatek ta część społeczeństwa
praktycznie nie partycypuje w procesach decyzyjnych dotyczących regulacji
prawnych czy też celów ochrony tego lub innego bydlęcia, zdominowanych przez –
TKM – lobby nazywane ekologicznym.
Bardzo fajny artykuł – dużo o tym jak zarabiać posiadając pasję do zwierząt tu https://jakzarabiacjakoszczedzac.blogspot.com
OdpowiedzUsuń