poniedziałek, 3 lutego 2014

Quo vadis Canis lupus?


Lupara, Lupara proszę wszystkich trzech Drogich Czytelników to instrument dobrze znany rodzimym konsumentom filmów o mafii włoskiej. Ten przyrząd do rozwiązywania konfliktów u naszych dalszych sąsiadów z dalszego południa ma postać krótkiej dubeltówki z obciętymi lufami. Jego nazwa ma pochodzenie przyrodnicze: wywodzi się od wilka – czyli lupusa Canisa. I slużył ów instrument ongiś do ochrony stad owiec i kóz wypasanych w Apeninach przed cztero-, a czasami dwunożnymi drapieżnikami, spełniając w rękach mafijnych kilerów raczej funkcje uboczne.

Scena, którą mieszkańcy położonego w malowniczej Toskanii miasteczka Scansano ujrzeli w bożonarodzeniowy poranek Roku Pańskiego 2013 jako żywo przypominała kadr z filmu “Ojciec chrzestny” z Marlonem Brando. Jednak tym razem główny bohater tego przedstawienia leżał martwy na rynku, między urzędem miejskim a kinem. W nocy ktoś podrzucił na Piazza zabitego, zakrwawionego wilka. Nie wiadomo kto. Tak samo jak nie wiadomo kto położył kilkanaście dni wcześniej na środku ruchliwej drogi prowadzącej do pobliskiego Saturnia truchło zastrzelonej lub otrutej, dwuletniej wilczycy. Prezes włoskiej WWF, Dante Caserta, bije na alarm: do początku stycznia br. w Toskanie, Umbrii i innych regionach słonecznej Italii zostało zabitych i ostentacyjnie wystawionych na widok publiczny co najmniej 10 wilków - zwierząt objętych w tym kraju ścisłą ochroną gatunkową, za których uśmiercenie grożą surowe kary. Niemiecka Frankfurter Rundschau,  która tej wilczej story poświęciła cały artykuł, pisze o wojnie.


Bo to jest wojna. Między “ekologami” - fanatycznymi zwolennikami ścisłej, bezkompromisowej ochrony gatunkowej tych drapieżników, urzędnikami  i interesami lokalnej ludności, żyjącej z hodowli owiec, której ofiarami są wilki.

W sierpniu ubiegłego roku Mario Mori, hodowca owiec z Palazzone w prowincji Siena ogłosił publicznie: “przyprowadźcie mi wilka, żywego lub martwego!”, oferując 1000 Euro premii i zachowanie pełnej dyskrecji i anonimowości. Deklarując jednocześnie, że ewentualne konsekwencje z powodu publicznego namawiania do popełniania przestępstw są mu obojętne, ponieważ nie ma nic do stracenia - podstawy jego egzystencji podgryzły wilki i zostały mu tylko ruiny z dobrze prosperującej hodowli owiec. Godne Francisa Forda Coppoli sceny z wilkiem w roli głównej w toskańskiej oprawie są z pewnością wynikiem miejscowych uwarunkowań – ewentualnych wad systemu rekompensat za szkody od wilków, braku akceptacji dla obecności drapieżników wśród lokalnej ludności, być może również paru innych o charakterze lokalnym. Niezależnie od tego wilk, który sięgnął bruku na rynku miasteczka w północnych Włoszech symbolizuje generalny problem z zarządzaniem populacjami tego drapieżnika – spontaniczne sięgnięcie po instrument w postaci Lupary nie jest przewidziane w planach ochrony wilków (i innych gatunków zresztą też). Czy pomoże tutaj oddelegowanie do ochrony każdego wilka wędrującego po Apeninach patrolu Carabinieri? Albo woluntariuszy z Greenpeace czy innego WeWeeFu?
               
Można powiedzieć – OK. to są południowcy, mają taki temperament, a poza tym są potomkami Lukrecji Borgii, która wiadomo… na trutkach znała się lepiej niż reszta Europy. Ale wybierzmy się wobec tego trochę dalej, na trochę dalszą północ. Do kraju, który wziął swoją nazwę od preferowanej przez autorów tego bloga wódki. Czyli Finlandii. Takiego zadupia Europy, że można tam uprawiać tylko Fishing and Fucking. Jak wódki braknie. Ale wilki tam tez są. Tylko coraz mniej. Do szanownego rządu fińskiego dotarło niedawno - via szanowna Komisja Europejska – zapytanie: jak to kurwa jest, że w ciągu jednej zimy tamtejsza populacja wilków zmniejszyła się o połowę? Poszły do Rosji, bo im Stolicznaja lepiej smakuje niż miejscowe wyroby? Rzuciły się przez morze na nasze polskie Pomorze - jak Czarniecki swego czasu? Tylko w drugą stronę? Niezależnie od tego, co tam wtedy szanowny rząd fiński dał w odpowiedzi, skala kłusownictwa, nielegalnego zabijania wilków, która jest przyczyną regresu fińskiej populacji wilka – objętej naturalnie ścisłą ochroną – zaczęła niepokoić nawet samych, flegmatycznych z natury, Finów i Finki też. Którzy dochodzą do wniosku, że w sumie źle się dzieje w państwie fińskim. Przynajmniej z wilkiem. Nie z powodu baranów lecz raczej reniferów, dyrygowania ochroną tego gatunku z Brukseli i paru innych przyczyn także. Które doprowadziły do tego, że dziś dużo za dużo Finów traktuje szarego drapieżnika jak ciepłą wódkę czy zimną saunę. Czyli po prostu nienawidzi.
               
Mechanizm zjawisk obrazowanych powyżej na przykładzie jednego wilka i dwóch krajów, da się sprowadzić do tego, że rozchodzi się o kolizję. Konflikt interesów: po jednej stronie barykady urzęduje urzędowa i nieurzędowa ochrona przyrody - z jej celami i naiwnym, często wręcz infantylnym, wyidealizowanym postrzeganiem chronionych objektów, z drugiej strony stoi część społeczeństwa, która z przedmiotem ochrony musi na co dzień żyć, pracować, zarabiać na kawałek chleba czy kieliszek wódki. Niekoniecznie się z celami tej ochrony przyrody identyfikujaca, czasem zmuszona owe objekty wręcz utrzymywać - kosztem mniej lub bardziej wymiernych zrzeczeń i wyrzeczeń. Na dodatek ta część społeczeństwa  praktycznie nie partycypuje w procesach decyzyjnych dotyczących regulacji prawnych czy też celów ochrony tego lub innego bydlęcia, zdominowanych przez – TKM – lobby nazywane ekologicznym.

Warto w tym kontekście kiedyś – jak się cieplej zrobi – wziąść flaszkę Finlandii, trochę Pecorino toscano na zakąskę i usiąść pod wierzbą płaczącą , by z tej perspektywy popatrzeć na to, co się gdzieś w połowie drogi między Karelią i Toskanią – czyli w Polsce – nazywa ochroną wilka szarego europejskiego.

1 komentarz:

  1. Bardzo fajny artykuł – dużo o tym jak zarabiać posiadając pasję do zwierząt tu https://jakzarabiacjakoszczedzac.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń