Proszem
Parafii, proszem zamknąć oczy i se wyobrazić:
- z
jednej strony grupę myśliwych – coraz młodszych, piękniejszych, bogatszych,
grupę coraz liczniejszą z rosnącym udziałem żeńskiego pierwiastka i… coraz
bardziej oddalającą się od łowiectwa; żyjącą coraz szybciej, wyedukowaną ale
coraz uboższą w myśliwskie doświadczenia, powierzchowną w kontaktach z
przyrodą, coraz mniej fachową/kompetentną, traktującą łowy zaledwie jako jedno
z wielu hobby, coraz bardziej zredukowaną do roli – tylko i aż – strzelacza;
- z drugiej zaś opinię publiczną - pod postacią rodzinki.pl, która, urzeczona widokiem miejskich dzików (dopóki te nie wejdą w bratki), bynajmniej nie kwestionuje zasadności polowania. Jednak nie bardzo rozumie, dlaczego te świnie traktowane są ołowiem przez amatorów. Cała ta zrytualizowana zabawa w taplanie się we krwi jest co najmniej egzotyczna. Radosne podnoszenie kotary, za którą kryje się śmierć budzi niesmak. Przecież wszędzie dookoła takie sprawy załatwiają profesjonaliści. Po cichu. W końcu mamy XXI wiek. A podobnie przeświadczonych rodzinek, które nie omieszkają przy nadarzającej się okazji wyrazić swoją dezaprobatę, przybywa.
No właśnie.
Mniej więcej taki obraz maluje się po lekturze wyników naukowych badań i
prognoz, o których pisaliśmy na łamach własnych i nie tylko (zachęcamy do czytania Braci Łowieckiej nr 1/2014, nr 3/2014). Jakby nie patrzeć, tak
nakreślone kierunki zmian prowadzą do powstawania coraz większej przestrzeni
między powyższymi punktami, którą prędzej czy później trzeba będzie czymś, a
raczej kimś wypełnić. Na przykład kimś na kształt zawodowego myśliwego.
Jeno…
czy przypadkiem tenże nie jest reliktem minionej epoki?
Raczej
nie sposób ocenić tego z perspektywy rodzimego podwórka. Warto więc, po raz
wtóry, zapoznać się z efektem prac prof. dr Werner’a Beutelmeyer’a z Instytutu
Badania Rynku, który w kooperacji z Biurem ds. Zarządzania Dzikimi Zwierzętami
przeprowadził na terenach Austrii i Niemiec szeroko zakrojone studium dotyczące
zawodowych myśliwych oraz ich wizerunku. Porównanie wyników z obydwu krajów
dało jednorodny obraz. Dlatego w zupełności wystarczy skupić się na badaniach
obejmujących ojczyznę Mozarta i Arnolda Schwarzenegger’a też. Wynika z nich, że
przed 50-cioma laty funkcjonowało tam ponad 800-set profesjonalnych łowców. Dziś
ostała się mniej niż połowa. W dodatku statystyczni zawodowcy mają 45 wiosen na
karku, co na pierwszy rzut oka wskazywałoby na erozję środowiska. Czy oznacza
to, że niebawem będą podziwiani co najwyżej w muzeum figur woskowych Madame
Tussauds? Czy też, o dziwo, zawód ten czeka prawdziwy renesans?
Jakby
na przekór liczbom, wszelkie znaki na niebie i w kniei wskazują, że coraz częściej
słyszalne będą głosy traktujące o potrzebie profesjonalizacji łowiectwa. W
końcu któż inny jak nie ewentualny, cieszący się nienaganną reputacją zawodowiec
byłby w stanie zharmonizować rozmaite interesy, manewrując między zwierzyną, gospodarką
leśną, rolną, turystami i opinią publiczną?
Choć na
pierwszy rzut oka wspomniany wiek typowego austriackiego profesjonalisty zdaje
się stosunkowo wysoki, należy wziąć pod uwagę, że odsetek osób niepracujących w
wyuczonym fachu jest równie znaczny. Zawodowcy stanowią zaledwie 0,4%
wszystkich posiadaczy kart łowieckich, ale pod ich pieczą pozostaje łącznie aż milion
hektarów z haczykiem (12,3% całkowitej powierzchni tamtejszych łowisk).
Zdecydowana większość (85%) zatrudniona jest przez dzierżawców obwodów
łowieckich, pozostali znajdują pracę u ziemskich właścicieli. Oczywiście, jako
odpowiedzialni za powierzone im tereny, spełniają kluczową rolę w
gospodarowaniu populacjami zwierząt, dbając o ich rozwój oraz traktując ołowiem
nie tylko problematyczne osobniki. Opiekują się również zaproszonymi na łowy
gośćmi. Z jednej strony można uznać za kuriozalne pisanie, że zdecydowana
większość profesjonalistów dysponuje psami. Jednak z drugiej strony, mając na
uwadze, iż utrzymywanie myśliwskich czworonogów jest i raczej będzie w
odwrocie, zaś problemy związane z wykonywaniem odstrzału przybierają na sile –
co skutkuje również żądaniami legalizacji nowych metod polowania – ów psi
aspekt wydaje się, także na przyszłość, istotnym atutem zawodowców.
Nie zaskakuje więc ich główny pogląd, który streszcza się do słów: dzisiejsze łowiectwo potrzebuje więcej profesjonalizmu.
Cdn.
Co do psów to faktycznie jest ich co raz mniej, ale jednocześnie jest też grupa pasjonatów, która utrzymuje nawet kilka psów w domu. Na razie nie mam takich warunków, w przyszłości chciałbym mieć kilka psów, bo umożliwiają one odnalezienie postrzałków, a już w szczególności ptactwa strzelonego.
OdpowiedzUsuńA co do specjalizacji łowiectwa, to moim zdaniem może to pójść w dwóch kierunkach. Albo zawodowego myślistwa, albo dokształcenie członków PZŁ tak by reprezentowali wysoki poziom wiedzy umiejętności.
Dla mnie łowiectwo jest arcyważne w życiu i stanowi jego sporą część. Jako że jeszcze nie strzelam to czytam-książki, prasę, grupy myśliwych na fejsie, Twojego bloga. Teraz postanowiłem to trochę ograniczyć, by skupić się na maturze, ale po egzaminie dojrzałości przeczytam wszystkie zaległe gazety, a po nad to che przeczytać trochę książek, i to nie tylko łowieckich.
@Anonimowy
OdpowiedzUsuńCytuje:
"Albo zawodowego myślistwa, albo dokształcenie członków PZŁ tak by reprezentowali wysoki poziom wiedzy umiejętności."
Tutaj jest pewnien problem z wiedza i umiejetnosciami - nawet nalepsze nie pomoga jesli delikwent
je posiadajacy nie bedzie mial CZASU na ich uzycie. Nie przy komuterze czy w gronie kolegow,
lecz w lowisku. To jest dylemat ktorego nie rozwiaze na dobra sprawe nawet zrobienie lowieckiej Alfy
i Omegi z kazdego mysliwego. Jesli ow mysliwy bedzie dwa razy w sezonie w obwodzie, bo na
czestsza obecnosc nie pozwala brak czasu, odleglosc od obwodu, inne pasje etc.
Problem pozostaje.
( istotna role odgrywaja tez uwarunkowania finansowe/status prawny )
pozdr
daka