piątek, 18 grudnia 2015

Pretensje do Heraklesa.


„Dawniej polowanie stanowiło podstawę ludzkiej egzystencji. Dziś, wyzute z tej roli, pozbawione całkowicie znaczenia gospodarczego – dlaczego wciąż jest podtrzymywane?“
 
...można przeczytać na stronie internetowej naszego ulubionego „projektupolowanie“ (KLIK), mówiącego co prawda niewiele o polowaniu, ale dużo o projektantkach.

Dawniej – czyli kiedy? Wypada odpowiedzieć pytaniem na końcowy znak zapytania. Odpowiedź jest prosta – polowanie stanowiło podstawę ludzkiej egzystencji do momentu kiedy człowiek przestawił się na uprawę roślin i hodowlę zwierząt, zarzucając gonitwy za dzikimi jeleniami i królikami oraz zbieranie jagód. Dla około 40 000 pokoleń (jeśli przyjac 30 lat jako okres jednej generacji) naszych przodków, od momentu kiedy Homo sapiens wkroczył na arenę dziejów, polowanie i zbieractwo było elementarnym sposobem na życie. Od ostatnich 600 generacji podstawą ludzkiego bytu na Ziemi stało się rolnictwo, od którego ludzkość jest obecnie uzależniona jak alkoholik od wódki. Co się stało z łowiectwem, gdy ludzki byt zaczął się kręcić w kregu zasiewów, zbiorów, wycieleń, oproszeń i uboju, którym zawdzięczamy materialne podstawy czegoś, co nazywamy cywilizacją? Szukając tej odpowiedzi można na przykład sięgnąć do kolebki naszej kultury. Do mitologii greckiej i mitu o dwunastu pracach Heraklesa. Heros, w ramach pokuty za zabicie własnej rodziny w obłędzie zesłanym przez nienawidzącą go Herę, miał wykonać jako niewolnik 12 zadań dla tiryńskiego i mykeńskiego króla Eurysteusza. Apollo, nakładający na niego tę klątwę, spodziewał się, iż znany ze swej tchórzliwosci i wrednego charakteru władca wymyśli najtrudniejsze, wręcz niewykonalne zadania. Jedna trzecia heraklesowych prac rzuca światło na nasze rozważania. Obejmowały bowiem między innymi:
  • zabicie lwa nemejskiego,
  • schwytanie łani kerynejskiej,
  • schwytanie dzika erymantejskiego,
  • przepędzenie ptaków stymfalijskich.
Czym są akurat powyższe prace Heraklesa? Jak je odnieść do myśliwskiej teraźniejszości?

Bardzo prosto - wystarczy zerknąć do ustawy prawo łowieckie ogłoszonej w dzienniku urzędowym w Rzeczpospolitej Polskiej w 1995 roku. Heraklesowe prace zawierają w gruncie rzeczy tę samą treść.  Heros, wypełniając powierzone mu zadania realizował w antycznej Grecji coś, co się dziś nazywa łowiectwem i polowaniem. Zabicie lwa występującego wtedy jeszcze na terenie Grecji nie było niczym innym jak działaniem na rzecz ochrony stad zwierząt domowych, życia i zdrowia ludzi zagrożonych obecnością dużych drapieżników w krajobrazie kulturowym. Dzisiejszy Erysteusz znad Wisły nazywa się Michał Kielsznia, króluje w Generalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska i wydaje zgodę na zabijanie wilków (a i niedźwiedzia też). Z dokładnie tych samych motywów co jego grecki poprzednik. Dobrze, że przynajmniej lwy nemejskie u nas nie występują. Teraźniejszym odpowiednikiem niezbyt odważnego króla mykeńskiego może być też Główny Konserwator Przyrody, Piotr Otawski. Jeśli sobie wyobrazimy ciężarną lochę jako współczesnego dzika erymantejskiego oraz wnikliwiej przyjrzymy się zadaniom jakie stawiają myśliwym bojący się rolników minister i jego zastępca. Podobnie jest z łanią kerynejska, która kiedyś zjadała plantację oliwek a dziś plantacje desek, co budzi aktualnie poważne zastrzeżenia Janusza Eurysteusza Zaleskiego i nie tylko. Zaś stada dzikich gęsi bądź kormoranów, niektórzy rolnicy oraz rybacy bez tytułów królewskich postrzegają już od dawna gorzej niż ich greccy koledzy ptaki stymfalijskie. Trzeba co prawda bardzo, bardzo, ale to bardzo dużo fantazji, żeby sobie wyobrazić Heraklesa w mundurze galowym Polskiego Związku Łowieckiego (tyle fantazji to nawet my nie mamy), ale jak widać zasada jest od wieków ta sama. Nawet Hera by się u nas znalazła. I to niejedna, otwarcie pisząca, że nienawidzi myśliwych. Mimo tego, że dziś może mieć na imię Adam i nikt nie popada w obłęd z powodu klątw rzucanych przez nią z łamów Wybiórczych. Niezależnie od różnic w formie, treść polowania uprawianego wczoraj i dziś jest identyczna. Łowiectwo przejęło wraz z „rewolucją agrarną” dodatkową rolę na styku natury „dzikiej” i natury „kultywowanej”, nie tracąc funkcji jaką jest użytkowanie zasobu przyrodniczego w postaci dziko żyjących zwierząt. W tym kontekście interesujący jest również fragment mitu o 12 pracach, kiedy  Herakles, po odłowieniu łani kerynejskiej, w drodze do zleceniodawcy, napotyka boginię łowów Artemidę. Pełniąca wówczas funkcję odpowiadającą mniej więcej skrzyżowaniu dzisiejszego Rzecznika Dyscyplinarnego PZŁ z jakimś skąpo odzianym funkcjonariuszem Państwowej Straży Łowieckiej, która podejrzewa herosa o kłusownictwo i zabór mienia. Zamierzając natychmiast, na miejscu, bez rozprawy przed złożonym z dyletantów sądem łowieckim PZŁ dokonać egzekucji podejrzanego przy pomocy służbowego łuku i strzał. Na szczęście herosowi udaje się wyjaśnić nieporozumienie po okazaniu bogini zielonego formularza odstrzału wystawionego przez ówczesnego łowczego krajowego Erysteusza. Herakles solennie obiecał też, iż odłowione zwierzę wypuści po okazaniu go zleceniodawcy. Nie wiadomo jak sprawa by się skończyła, gdyby na miejscu władcy mykeńskiego zasiadał np. pan Janusz Zaleski – czy dopuściłby do wypuszczenia szkodnika do lasu? Lecz  w micie incydent kończy się happy end’em, ku zadowoleniu wszystkich aktorów. A morał z powyższego fragmentu wynika taki, iż już w antyku niektóre dzikie zwierzęta podlegały ochronie, ich użytkowanie – czyli polowanie na nie – zarezerwowane było wówczas dla określonych grup, które w baśniowej narracji legendy o Heraklesie symbolizuje bogini Artemida. Z pewnością ta forma ochrony –czyli prawo do wyłączności użytkowania – podyktowana była interesami wąskich kręgów społecznych, powiązanych przede wszystkim z władzą i elitami (choć nie zawsze). Spotkanie Heraklesa z Artemidą jest jednak wyrazem tego, iż już u zarania dziejów z polowaniem związane były pewne formy  „zrównoważonego rozwoju” oraz idea zachowania eksploatowanego zasobu „dzikiej przyrody”. Zasobu – niezależnie od motywów jego ochrony – nie traktowanego wyłącznie w kategoriach „szkodnika”. Niestety grecka bogini nie zawsze była na miejscu, gdy na przestrzeni tysiącleci, dzielących nas od czasów  antycznych, w toku coraz intensywniejszej kultywacji krajobrazów, doszło do „przeeksploatowania” i eliminacji niektórych gatunków w Europie, po których pozostała pamięć wyłącznie w muzeach i w opowieściach o „silnych jak tury” bohaterach legend z czasów zaprzeszłych.

Twierdzenie o całkowitym zaniku znaczenia gospodarczego  współczesnego łowiectwa jest właściwie wyrazem całkowitego zaniku poczucia naszych egzystencjonalnych realiów.

Wspomniana powyżej „rewolucja agrarna” to nic innego jak „udomowienie” części przyrody – niektórych roślin i zwierząt. Elementy środowiska, czyli przodkowie żyta, owsa, krów i koni zaczęły być około 10 000 lat temu świadomie oraz wyjątkowo intensywnie użytkowane, przyjmując pod wpływem ludzkiej ingerencji dzisiejsze formy i stając się podstawą naszej egzystencji na tym padole. Tymczasem owa „kultywowana natura” znaduje się w permanentnej konkurencji z „dziką naturą”, nieudomowioną. Zboża konkurują z innymi roślinami – zwanymi chwastami – o światło, wodę i czerpane z gleby, nieodzowne do ich rozwoju składniki mineralne. Będąc jednocześnie przedmiotem zainteresowania „dzikich” grzybów, bakterii, ptaków, dzików tudzież jeleni, które nie maja żadnych podstaw, aby swoje potrzeby pokrywać pasożytnictwem czy też zjadaniem wyłącznie przyrody arbitralnie zdefiniowanej jako dzika. Bydło domowe, zdane na trawę i pastwiska na ograniczonych areałach konkuruje z dzikiem, który na tych samych areałach – a priori przeznaczonych dla krów – znajduje nie tyle trawę co smaczne dżdżownice i  pędraki. Kosztem zniszczenia szaty roślinnej potrzebnej  bydłu. Smakującemu z kolei ludziom lepiej niż glizdy. Jest to też konflikt i konkurencja w wielorakich formach o przestrzeń – krajobraz. „Udomowiona” przyroda nie byłaby w stanie zaspokoić naszych potrzeb, gdyby nie jej kultywacja i ludzka ingerencja – czy to w postaci posypania stonki azotoksem, czy też w postaci „kontroli” populacji zwierząt łownych przy pomocy trującego ołowiu bądź przeobrażeń krajobrazu. Na przykład w formie wycięcia drzew lub osuszenia bagien, by posadzić kartofle. W użytkowanie przyrody, niezależnie od tego czy ją arbitralnie zdefiniować jako „dziką“ albo „domową“, wpisane jest też łowiectwo jako ewoluujacy element naszych relacji ze środowiskiem. Bezpośrednie „znaczenie gospodarcze“ polowania – jeśli je ograniczyć wyłącznie do potrzeb naszego gatunku w zakresie zapotrzebowania na żywność – jest dziś adekwatne do relacji ilościowych między 7 miliardową populacją ludzką i ilością zwierząt łownych. Nie możemy wrócić do czasów biblijnego ogrodu Eden, kiedy to polowanie stanowiło podstawę ludzkiej egzystencji a człowiek był integralną częścią przyrody. Bo jest nas po prostu za dużo. Czy to stanowi racjonalny powód do zaprzestania polowań? Utopijnym jest wyobrażenie totalnej separacji przyrody dzikiej i tej udomowionej, z której rezultowałby brak konieczności jakiejkolwiek ludzkiej ingerencji w naturę. Ta ingerencja zawsze będzie miała miejsce. Łowiectwo jako element kompleksowych relacji ludzkich ze środowiskiem przyrodniczym miało, ma i będzie mieć swoje miejsce – niezależnie od jego formy i priorytetów. Właśnie dlatego jest „podtrzymywane“. Niezależnie od aktualnej kulturowej percepcji polowania, ograniczonej  często do postrzegania uganiających się po polach i lasach ludzi z dwururkami wyłącznie jako archaizmu rodem z paleolitu. Z czego rezultują pytania takie jak na wstępie. Dzisiaj żaden  Herakles nie miałby problemów z realizacją zadań związanych z obecnością mniej lub bardziej konfliktowych gatunków zwierząt łownych w krajobrazie kulturowym. Ale do kategorii współczesnych „prac Herkulesowych“ należałoby zaliczyć na przykład edukację w zakresie tego, iż choć forma naszych relacji z przyrodą od czasów epoki kamienia łupanego się nieco zmieniła, to ich treść pozostaje niezmienna. Być może dlatego wypada się zastanowić nad wprowadzeniem zajęć z mitologii greckiej na kursach dla nowowstępujących do PZŁ. Bo na Uniwersytecie Jagiellońskim, którego studentki stawiają tezy zawarte w pierwszym zdaniu niniejszego tekstu, tematyka ta traktowana jest zdaje się po macoszemu.

5 komentarzy:

  1. Lepszy pobyt w terenie, niż na zajęciach z mitologii...siedzenie.;)

    OdpowiedzUsuń
  2. To juz jest temat na opowiesc o wszy i pluskwie, ktore pewnego pieknego niedzielnego poranka opuscily cieple zakamarki i wyszly "w teren". Oraz co z tego wyjscia wynika. Snujac te opowiesc wypada rowniez nawiazac do czasow antycznych ale to jest bajka na inne wieczory.....:)))
    pozdr
    daka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Poczekam, a potem pójdę grzecznie spać... ;)

      Usuń
  3. Ale te wszy i pluskwy (nie lowne) to dopiero w Nowym Roku....:((((...
    bendom......
    pozdr
    daka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To drzymnę pod drzewem...w międzyczasie... ;)

      Usuń