Chcielibyśmy, aby funkcjonowała ona również na poletku
łowieckim, o którego dobro tu przecież idzie. A skoro wspomnieni przeciwnicy
kreczują, nie pozostało nam nic innego jak na koniec roku zasiąść do
wigilijnego stołu z Witoldem Daniłowiczem, by w serdecznej atmosferze wymienić
kilka werbalnych ciosów. Dziękujemy naszemu koledze po piórze za obronę
łowiectwa, której podjął się zarówno na łamach Rzeczypospolitej jak i wrześniowej
Braci. Zaserwowane przez niego teksty skonsumowaliśmy niczym wigilijnego karpia.
A to głośno mlaszcząc z doznawanej przyjemności, a to klnąc na liczne ości.
Szczególnie dwie z nich utkwiły nam w gardłach. Pierwszą ość niezgody stanowi
określanie łowiectwa mianem sportu. Drugą – rozpływanie się nad jego zbawiennym
wpływem na obronność kraju. Tą wizją czterech pancernych w zielonych
kapelusikach z ogarem zajmiemy się jednak innym razem.
„Łowiectwo = sport” to frazes funkcjonujący zarówno wśród
polskich jak i zagranicznych myśliwych. Zauważyliśmy, że częściej pojawia się w
repertuarze starszych nemrodów. Do dziś dźwięczą nam w uszach słowa prokuratora
Wojciecha Sadrakuły, który występując przed Trybunałem Konstytucyjnym, kompromitował
się, tłumacząc pani sędzi, że „łowiectwo to też sport”. Oczywiście nie
zamierzamy ukrzyżować ani Witolda Daniłowicza, ani Wojciecha Sadrakuły za posługiwanie się tym lub podobnym, wyświechtanym
sformułowaniem. Nie tylko ze względu na to, że w przeciwieństwie do świąt
Wielkiej Nocy, nadchodzące święta Bożego Narodzenia niespecjalnie się do tego
nadają. Po prostu uważamy, parafrazując kultowego Kazimierza Pawlaka, iż to
żaden grzech. Tylko wstyd. Zwłaszcza w ustach myśliwego. Nie jest to wyłącznie
nasza prywatna opinia, dlatego, w pełni zgadzając się z Witoldem Daniłowiczem
co do potrzeby wewnętrznej dyskusji dotyczącej obrony współczesnego łowiectwa, zastanówmy
się czy sport jest właściwym słowem je opisującym. Pomyślmy również nad
konsekwencjami wynikającymi z utożsamiania tych dwóch pojęć.
W opinii socjologów „nie ulega wątpliwości, że aktywność
łowiecka ma wiele wspólnego ze sportem. Jednak wykazuje również cechy, które
ewidentnie odróżniają ją od zmagań sportowych i, jak się zdaje, to rozejście
się z czasem jest coraz bardziej wyraźne”. Analizując rozmaite definicje sportu
warto zwrócić uwagę przede wszystkim na ewolucję jego znaczenia na przestrzeni
wieków. Podobnie przeobraziło się pojęcie łowiectwa. Niedostrzeganie owych
zmian skutkuje uprawianiem infantylizmu, co ochoczo czynią np. ekologistyczni
aktywiści, którzy łowiectwo z czasów epoki kamienia łupanego przenoszą wprost w
krajobraz kulturowy XXI wieku, kwitując ten tandetny zabieg równie
„błyskotliwym” wnioskiem: polowania nie pasują do dzisiejszych czasów, w związku
z czym należy ich zakazać. A przecież kontekst jest niesłychanie ważny i nie
można nim bezmyślnie żonglować. Dlatego też wypada zauważyć, iż prawie 700 lat
temu sport oznaczał dowolną aktywność oferującą rozrywkę i relaks. Tak szeroko
rozumiany obejmował również zabijanie zwierząt, które w późniejszych czasach
pod postacią dyscyplin sportowych twórczo rozwijali oraz upowszechniali dzięki
imperialnym wpływom Anglicy. Witold Daniłowicz mógłby w tym miejscu zapewne
przedstawić szokujące przykłady krwawych perwersji, którym z lubością oddawali
się ówcześni mieszkańcy brytyjskiej potęgi. Wywodzący się zarówno z warstw arystokratycznych
, jak i z klas pracujących. Jednak wraz z upływem czasu nastąpił spadek
społecznej akceptacji dla owych drastycznych rozrywek, których stopniowo
zakazywano i o ile jeszcze podczas Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu w roku
1900 strzelano do żywych gołębi, to ostatecznie zabijanie oraz okaleczanie
zwierząt zostały całkowicie wyeliminowane ze współczesnego sportu. Dokonała się
zatem niebagatelna zmiana. I albo co poniektórzy ją przeoczyli, albo bezczelnie
udają Greka.
Można też ostentacyjnie ignorować fakt, że w przeciwieństwie do sportu,
łowiectwo posiada konkretne znaczenie użytkowe, wynikające z charakteru samego
polowania, którego cel – zabicie zwierzyny – jest niezmienny i ostateczny. Śmiertelny strzał umożliwia myśliwemu
spożytkowanie ofiary. Natomiast katalog celów akcji zaliczanych do sportu jest
właściwie nieskończony i wraz z licznymi korzyściami mają one przede wszystkim
wymiar symboliczny, niematerialny. Dlatego też określenie „polowanie dla
sportu” stanowi klasyczny akt oskarżenia pod adresem myśliwych. Formułują go
osoby, które m.in. nie dostrzegają elementu użytkowania w łowiectwie. Czy
ktokolwiek spotkał się z zarzutem „konsumowania dziczyzny dla sportu”? No
właśnie. Horyzont myślowy tych ludzi zawężony jest do śmierci zwierzęcia i
towarzyszących jej, wybranych okoliczności. Czyli tego, że jakiś buc w zielonym
kapelusiku z piórkiem zabił jelenia zupełnie dobrowolnie, na ochotnika, w
ramach spędzania wolnego czasu. A to już zalatuje rekreacją, sportem – inaczej
mówiąc fanaberią, pewnym rodzajem impotentnej gry uprawianej dla rozrywki. Bez
której przecież można żyć. Tak postrzegane polowanie nieuchronnie kojarzy się z
brakiem poszanowania przyrody i bezsensownym marnowaniem jej zasobów, wywołując
emocjonalny sprzeciw. My oczywiście doskonale wiemy, że to bzdury a zwierzęta
łowne były, są i będą zabijane. I ktoś musi je zabijać. Podobnie jak ktoś musi
gasić pożary. Czy o strażakach z OCHOTNICZEJ Straży Pożarnej Witold Daniłowicz
powiedziałby, że leją wodę dla sportu? W końcu jest to działalność „świadoma i
dobrowolna, podejmowana m.in. w celu doskonalenia własnych cech fizycznych i
umysłowych”, a więc posiadająca atrybuty sportu. Czy Witold Daniłowicz
określiłby zawodowych myśliwych mianem zawodowych sportowców? Szczerze wątpimy,
jednak dajmy się zaskoczyć.
Przeanalizujmy także szereg podobieństw między sportem i
łowiectwem, które, gdy bliżej im się przyjrzeć, stają się pozorne.
Nasz kolega po strzelbie i piórze, do którego pijemy,
broniąc łowiectwa, pisał o „tzw. instynkcie myśliwskim”. Otóż wyrażenie „tak
zwany” można sobie darować. Instynkt myśliwski jak najbardziej istnieje i tkwi
w każdym z nas. Odzywa się bowiem nie tylko wtedy, kiedy śmigamy z bronią do
lasu, ale również gdy idziemy na panienki lub chcemy pozbyć się konkurenta w
walce o stanowisko w pracy. O czym na łamach prasy niemieckiej mówił profesor
psychologii Dietmar Heubrock, który podjął badania nad psychologią myślistwa.
Łowy są zatem rodzajem zawodów, konkurencji. Zwierzyna określana jest mianem
przeciwnika. Wszystkie te terminy kojarzą się ze sportem. Tymczasem polowanie
charakteryzuje ścisła hierarchia. Myśliwy – postać aktywna, posiadająca
inicjatywę, zabija zwierzę - istotę pasywną, wyłącznie reagującą na działania
człowieka. Role te nie mogą ulec zmianie. W sporcie zaś rywalizują ze sobą co
najmniej dwa równorzędne podmioty – świadome obowiązujących zasad. Jak dotąd
nie słyszeliśmy, aby dziki z jeleniami studiowały Regulamin Polowań i potem
sygnalizowały np. faul. A co jeśli podczas naszego pobytu w łowisku nie
pojawiła się zwierzyna? Czy możemy powiedzieć, że polowaliśmy? Przecież gdy w
sporcie zabraknie rywala, zawody się nie odbywają. Cóż więc do cholery
robiliśmy w tym lesie?
Inny ciekawy element stanowi folklor polegający na
przyznawaniu odznaczeń w postaci króla polowania, wicekróla i króla pudlarzy na
„zbiorówkach”. Można to przyrównać do honorowania zwycięzców igrzysk sportowych.
Takie swoiste podium. Zaś tu i ówdzie zarzuca
się myśliwym traktowanie wspólnych łowów jak zawodów. Opartych na wyczynie. To
on w końcu liczy się w sporcie. Sęk w tym, że coś dziwnie ten wyczyn w
myśliwskim wydaniu wygląda. Na przykład królem polowania zostaje ten, kto
strzelił byka. Nie zaś lisa. A przecież ten drugi jest znacznie mniejszy i
trudniej go trafić, zwłaszcza kulą. Poza tym jeśli myśliwy strzelił tego byka,
to pozostali koledzy choćby wybili wszystkie łanie z dzikami, to i tak o królu
polowania mogą zapomnieć. Różnie to też wygląda. Żeby owe zmagania
zobiektywizować, trzeba byłoby wprowadzić jakiś przelicznik punktowy uwzględniający:
wielkość zwierza, liczbę oddanych strzałów, rodzaj użytego pocisku itd. Plus
jakiś dodatek za styl. No chyba, że nie na tym to wszystko powinno polegać. A
wtedy słowo sport znów nie przystaje do łowiectwa.
Takich pozornych podobieństw jest oczywiście znacznie
więcej. Moglibyśmy mówić np. o stosowanym przez myśliwych dopingu technologicznym.
Niemniej jednak, kończąc, chcielibyśmy w jeszcze innym świetle przedstawić
problem. Jeśli bowiem przyjąć, że się mylimy a łowiectwo jest sportem, to
dlaczego ten fakt nie działa na naszą korzyść? Czy Witold Daniłowicz słyszał
gdzieś o furiackich protestach organizacji pozarządowych przeciwko uprawianiu
sportu przez nieletnich? Domagających się pozbawienia rodziców prawa do
decydowania o wychowaniu fizycznym swoich pociech? Czy widział Rzecznika Praw
Dziecka i urzędników Ministerstwa Sportu forsujących zakaz wuefu oraz udziału
dzieci w imprezach sportowych? Bo sport jest potencjalnie szkodliwy?
Naszej pasji warto bronić z głową. Określanie jej mianem
sportu w gruncie rzeczy przypomina postępowanie lekarza, który stawianie
pacjenta na nogi zaczyna od… ich amputacji. Łamiąc się opłatkiem życzymy więc
Wszystkim, także sobie, aby „po pierwsze, nie szkodzić!”.
Tak sobie poczytałam...
OdpowiedzUsuńZauważam od czasu bliżej nieokreślonego
iż sport też się ,,na bogato,, rozwinął...
w łowiectwo:
pieniędzy, popularności, medali...
To taki bardziej niewigilijny leszcz...
Jak wszystko co daje sie przekuc na kase. Choc motyw materialny w "zmaganiach" sportowych towarzyszyl im juz od momentu wynalezienia tego zajecia. Faktycznie trza sie jednak np. spytac czy dzis w miszczostwach w taka pilke kopana jeszcze chodzi w ogole o pilke kopana. Takie czasy.....
OdpowiedzUsuńpozdr
daka