Zainspirował nas
Pan. Naprawdę. Gdyby nie Pan, ten tekst najprawdopodobniej by nie powstał. A
temat jest wielce ciekawy, zdecydowanie wart naświetlenia i dyskusji. Skąd
zatem pochodzi owa inspiracja?
Otóż z Pańskiego wpisu na fejsbukowym profilu, w którym to, linczując wciąż aktualnie „miłościwie nam panującego” Prezydenta RP Bronisława Komorowskiego, podzielił się Pan własnymi refleksjami na temat łowiectwa. Tego współczesnego i polskiego też. Warto więc przytoczyć fragmenty tych przemyśleń:
"Nie mam nic przeciwko zabijaniu zwierząt [...] Ale co innego zadawanie śmierci tam, gdzie to uzasadnione ludzkimi potrzebami, a co innego niepotrzebne przysparzanie żywym stworzeniom cierpień albo zabijanie dla przyjemności. To barbarzyństwo. Łowiectwo było szlachetnym sportem, kiedy wiązało się z tropieniem, pojedynkiem między człowiekiem a zwierzyną, niosło element ryzyka dla myśliwego i wymagało sprawności. Dziś łowiectwo to właściwie rodzaj rzeźnictwa - zjeżdżają się panowie postrzelać z bezpiecznych stanowisk do nagonionej zwierzyny jak do tarcz i popodniecać się krwią. Może i bywa to uzasadnione koniecznością regulowania populacji (naturalnie ekosystem już tego nie zrobi, bo jest zbyt zaburzony), ale widzieć w tym "miłe chwile" to co najmniej dziwne. Zresztą, rozrywka, która przed wojną była sportem "panów" w PRL stała się zabawą małupującego ich partyjanictwa i ubectwa, co samo w sobie wystarczy, by już oddać dubeltówki, kapelusze z piórkiem, rogi i inne tradycyjne utensylia do muzeum.”
Przyznajemy szczerze, że do krytyki myśliwskiego środowiska, do którego
należymy, przywykliśmy i powyższa wypowiedzieć niespecjalnie nas podnieca. W
takim razie, spyta Pan, po jaką cholerę, smarujemy ten list? Odpowiedź jest banalna:
nie tyle interesuje nas treść, do której też się odniesiemy, ale przede
wszystkim to KTO jest jej autorem. Dlaczego? Od pewnego czasu myśliwi obserwują
stopniowo narastającą krytykę pod swoim adresem. To nie jest oczywiście żadna
nowość, jednak atmosfera gęstnieje a wyraźną czkawką wśród nosicieli zielonych
kapelusików odbiła się polityczna decyzja Bronisława Komorowskiego o jego
łowieckiej wstrzemięźliwości z kampanii prezydenckiej w roku 2010, która
została odczytana w środowisku jako gest Kozakiewicza. Choć niektórzy
wiwatowali. W końcu jeszcze nigdy fotograf z Polskiego Związku Łowieckiego nie
był prezydentem. To też może być powód do chwały. Jednak przypadek
Komorowskiego był wyraźnym, politycznym sygnałem, że mordowanie niewinnych
zwierzątek Pierwszemu Obywatelowi Najjaśniejszej raczej nie przystoi. Już nie.
Aktualnie, myśliwi, po dłuższym okresie oburzenia i strzelania fochów,
stanowiących reakcję na regularnie serwowane im przez media zimne prysznice,
zaczynają oswajać się z sytuacją i próbować definiować „wroga”. I tak, obserwując
dyskusję na różnych forach czy w mediach społecznościowych, coraz częściej
można spotkać się z opinią, iż krytyka myślistwa jest celem i zasługą
„lewactwa”. Przy czym pod tym terminem może kryć się dosłownie wszystko: od lewych
sprzątaczek w Regionalnych Dyrekcjach Ochrony Środowiska, przez ruchy
społeczne, organizacje z przedrostkiem „eko”, lewicowe partie polityczne po
lewicowe media itd. Do rangi symbolów wylewania pomyj na współczesnego „buca w
zielonym kapelusiku z piórkiem” urosły Radio TOK FM, TVN i Gazeta Wyborcza z
niepodważalnym „autorytetem” Pańskiego „ulubieńca” Adama Michnika na czele. No
bo wiadomo: lewica to ludzie bez wartości, wywrotowcy, chcący decydować za
wszystkich i uszczęśliwiać wszystkich na siłę. Oczywiście w jedyny słuszny
sposób, czyli po swojemu. A prawica to oaza wolności, konserwatyzm itepe itede…
Jasne, możemy dyskutować nad sensem czy raczej bezsensem takiego podziału
politycznego, światopoglądowego, ale nie oszukujmy się – i tak od niego nie
uciekniemy. Zbyt mocno jest on zakorzeniony w debacie publicznej.
Wniosek? Prawa opcja powinna rozumieć racje myśliwych, stanowić nadzieję
i wsparcie dla polskiego łowiectwa. Teoretycznie.
Zaś praktycznie wyskakuje Redaktor Rafał Ziemkiewicz w nieprzypadkowym
czasie ze swoimi przemyśleniami i wywraca powyższe do góry nogami. Efekt robi
tym większe wrażenie, iż przytoczony wpis nie pochodzi z głów spin doktorów
Jarosława Kaczyńskiego, którzy w ostatniej kampanii prezydenckiej próbowali
podlizać się społeczeństwu mówiąc, że prezes kocha kotki a kontrkandydat morduje zwierzątka z niskich pobudek. Nie
pochodzi też z bloga byłego europosła Marka Migalskiego, który w stereotypowy
sposób nabijał się z myśliwych, po czym w ramach przeprosin zaśmiał się im raz
jeszcze w twarz. Więc dlaczego ci myśliwi, którzy zrzucają całe zło na
lewactwo, marginalizują te wypowiedzi? Być może dlatego, że nie traktują PiSu
ani żadnej z obecnych partii parlamentarnych jako prawicy. Wręcz przeciwnie.
Prawica jest poza Sejmem.
Ale Pan, Panie Rafale! Pan tą prawicą zaiste jesteś! Przecież przytoczony
wpis pochodzi spod pióra IKONY prawicowego dziennikarstwa w Polsce! To Pan
odwołuje się do tradycji narodowo-demokratycznej, koncepcji Romana Dmowskiego,
to Pan aspiruje do bycia przywódcą ideowym „nowej Endecji”, to Pan jest autorem
bestsellerów takich jak „Myśli nowoczesnego Endeka”.
Dlatego dziękujemy Panu za wspomniany wpis. Otwiera, a przynajmniej
powinien otworzyć niektórym oczy. Pokazuje,
że problem z akceptacją współczesnego myślistwa istnieje niezależnie od tego
czy ktoś jest „lewakiem”, czy też „prawakiem”. Nosiciel zielonego
kapelusika może tak samo dostać kopa w krocze zarówno z jednej jak i z drugiej
strony. Więc zamiast rozglądać się nerwowo dookoła, raczej powinien zacząć... myśleć.
A jest nad czym. Czytając Pańskie wynurzenia i będąc świeżo po lekturze „Myśli nowoczesnego Endeka”, nieodparcie nasuwały nam się pewne analogie. Po pierwsze, moglibyśmy porównać poziom Pańskiego wpisu do tekstu Kuby Wojewódzkiego, w którym ten krytykując prawicę, stwierdził, że Roman Dmowski w „Myślach nowoczesnego Polaka” analizował fenomen Adolfa Hitlera. Sęk w tym, że, jak Pan słusznie zauważył wytykając celebrycie nieuctwo, książka ta została wydana w roku 1903 (w gazetach artykuły ukazywały się od 1902), a więc pi razy drzwi 30 lat przed dojściem Hitlera do władzy. W każdym razie Wojewódzki dostał od Ziemkiewicza werbalnie po mordzie, a gdy próbował się potem nieudolnie bronić, otrzymał drugi cios i padł jak długi. A długi to on jest.
W zasadzie mieliśmy
ochotę zrobić z Panem to samo. Tylko bardziej po myśliwsku. Czyli wygarnąć
socjologiczno-psychologiczno-filozoficzno-ekologiczną amunicją, wypatroszyć, a
przed wstawieniem do piekarnika przyprawić sporą dawką ironii i humoru. Ale nie
zamierzamy wydawać Panu żadnej „bitwy”. Dlaczego? Bo widzimy, że po prostu jest
z KIM rozmawiać: człowiekiem inteligentnym, potrafiącym myśleć krytycznie,
potrafiącym wyciągać wnioski, ewoluować światopoglądowo, będącym świetnym
obserwatorem życia – choć niekoniecznie wszystkich jego aspektów. Powodów jest
więcej, ale o nich wspomnimy w dalszej części listu.
Z naszego punktu widzenia w Pańskim przypadku nakładają się dwie rzeczy:
wypominane przez Pana Wojewódzkiemu nieuctwo oraz błędne postrzeganie
rzeczywistości. Tej „cywilizacyjno-przyrodnicznej”. Jedno też wynika z
drugiego, gdyż idziemy o zakład, że nawet nie próbował Pan zrozumieć podstaw, czyli
tego czym jest współczesne łowiectwo. Pisał Pan „na czuja”, na bazie którego
zbudował Pan pewien obraz i wyraził względem niego własne emocje.
Przyjrzyjmy się na przykład poniższemu zdaniu:
Ale co innego zadawanie śmierci tam, gdzie to uzasadnione ludzkimi potrzebami, a co innego niepotrzebne przysparzanie żywym stworzeniom cierpień albo zabijanie dla przyjemności. To barbarzyństwo.
Czyżby Ziemkiewicz uważał, że śmierć zwierząt łownych jest
nieuzasadniona ludzkimi potrzebami? Na jakiej podstawie? Myśli Pan, że
zwierzyna ginie od ołowiu tylko dlatego, że jakiś odsetek psychopatycznego
społeczeństwa ma taką fantazję? Że „może
to i bywa uzasadnione koniecznością regulowania populacji”?
No to śpieszymy Panu z odpowiedzią: te zwierzęta były, są i będą zabijane
z pełną premedytacją i na zlecenie. Kogo? Konkretnie Ziemkiewicza. Konkretnie
nas. Konkretnie społeczeństwa. Może Pan unieść w zdziwieniu brew i spytać: „ale
co ja mam do tego? Przecież nie zabijam.” Zabija Pan, oczywiście nie
własnoręcznie – Pan jest sprawcą na stanowisku kierowniczym. A to nie czyni
Pana ani lepszym, ani też gorszym od nas. Dlaczego owa śmierć jest zlecana?
Bowiem życie zwierząt koliduje z naszą cywilizacją. Nie żyjemy na Czukotce,
lecz w środku dość gęsto zaludnionej Europy, w tzw. krajobrazie kulturowym.
Każdy metr ziemi ma swojego właściciela a każdy właściciel ma swoje interesy.
To generowało, generuje i będzie generować konflikty na styku człowiek-przyroda.
Niezależnie od głęboko-ekologiczno-filozoficznych wywodów, na które, mamy
nadzieję, jest Pan odporny. Powstaje więc pytanie: jak wykombinować, żeby
zwierzętom było dobrze i ze zwierzętami było dobrze? Ano możemy na przykład wyłączyć spod użytkowania
gospodarczego ogromne obszary kraju – co jest niemożliwe. Możemy też wyciąć w
pień większość konfliktowych gatunków – na co nie będzie zgody społeczeństwa. W
końcu możemy dążyć do utrzymania populacji zwierząt WBREW presji cywilizacyjnej
(ochrona), jednocześnie zabijając ich CZĘŚĆ (gospodarowanie). I właśnie
realizacją tego ostatniego scenariusza zajmuje się łowiectwo. Myśliwi mają za
zadanie utrzymać odnawialne zasoby przyrody i prawo z nich korzystać (np. wrzucając
potem na ruszt – czym była wielce zdziwiona dziennikarka programu Dzień Dobry
TVN Dorota Wellman). No ale dlaczego akurat myśliwi? Przecież mogłyby się tym
zająć np. organizacje ekologiczne? Jednak znowu odwołujemy się do życia, do
praktyki: myśliwy nie będzie żałował trudu i własnych pieniędzy, by utrzymać
zwierzynę, bo w przeciwnym razie nie będzie miał na co polować. I dwururka
pójdzie w kąt. I właśnie w tym tkwi siła i piękno łowiectwa: bazuje na
życiowych mechanizmach, odwołuje się do natury, nie próbuje niczego
komplikować. Zwłaszcza ideologicznymi bzdetami.
Jeszcze parę słów odnośnie przyjemności zabijania. Nie zamierzamy o niej
rozprawiać w kontekście czerpania orgazmicznych doznań z samego faktu odbierania
życia zwierzynie. Napiszemy tylko tyle: Pańskie przekonania są błędne. Dlatego
zapraszamy do lektury: CZĘŚĆ I, CZĘŚĆ II.
Skupmy się na drugiej stronie medalu. Czy uważa Pan, że zwierzęta ze
sklepowych półek zabija się wyłącznie z konieczności? Nie idzie za tym
przypadkiem, poza prostą potrzebą zapchania kiszek, również chęć popieszczenia
kubków smakowych? Spróbowania czegoś nowego, innego? Po jaką cholerę w takim
razie całe to bogactwo produktów zwierzęcych? Po co nam tyle gatunków mięsa, ptaków,
ryb, owoców morza? Przecież np. wystarczą dwie ryby na krzyż, kurczak,
ewentualnie wieprzowina i wsio. A reszta? Niech sobie żyje. Włącznie ze
świętymi zwierzętami leśnymi w Świętych Gajach.
Podążając tym tokiem rozumowania powinno zakazać się produkcji np. aut
luksusowych. Wystarczą nam li tylko „kompakty”.
Tak, Panie Rafale, rzeczywistość jest brutalna: Polacy zabijają mnóstwo
zwierząt i to dla własnej przyjemności. Czynienie zarzutów myśliwym jest zatem
niepoważne. Nie są oni ani lepsi, ani gorsi. Za to zdecydowanie częściej
bardziej świadomi tego co robią.
Mając powyższe na uwadze, rodzą się kolejne pytania: do czego miałoby prowadzić
takie sztuczne samoograniczenie? Komu służyć? I z czego wynika? Z moralnych
imperatywów? Jakich?
Nie tak dawno temu niejaki prof. Jan Hartman, pierwszy etyk TVN, zaczął,
jak to ma w zwyczaju, filozofować na temat śmierci, stwierdzając, że zjedzenie
większego zwierzęcia jest bardziej moralne niż skonsumowanie dwóch mniejszych.
I on zgodnie z tym przykazaniem stara się postępować. Można się spodziewać, że
niebawem ten ekspert z UJ wskoczy na najwyższy poziom etyczny i już nikt mu w
kwestii żarcia nie podskoczy. Bo dobierze się do wielorybów… Dlaczego o tym
piszemy? Ponieważ przypomina nam to dzielenie zwierząt przeznaczonych do gara
na te „lepsze” i „gorsze” według mętnych kryteriów moralnych, którymi próbuje
się Pan posługiwać. Tymczasem, patrząc obiektywnie, to czy Pan zabije i zje
taki czy inny wycinek fauny, to jest wsio rybka. Proszę zrozumieć Panie Rafale,
że łowiectwo jest kwestią wyboru. Tak samo jak wyboru dokonuje Pan w sklepie.
Dorabianie do tego ideologii trąci absurdem.
Wróćmy więc do pytania: z czego takie postrzeganie wynika?
Wróćmy więc do pytania: z czego takie postrzeganie wynika?
I w tym miejscu zaczerpnijmy z twórczości Romana Dmowskiego, który na początku „,Myśli nowoczesnego Polaka” napisał był:
„Nierzadko spotykamy się ze zdaniem, że nowoczesny Polak powinien być jak najmniej Polakiem”.
Czy nie przypomina to Panu czegoś? Gdyby tylko zastąpić wyraz „Polak”
wyrazem „człowiek”, rysuje nam się obecnie bardzo modna wizja bytu człowieka na
tym padole, zgodnie z którą powinien być on w coraz mniejszym stopniu
człowiekiem – czytaj: częścią przyrody. Brawo Dmowski! Staruszek wiecznie żywy!
To z kolei jest pokłosiem m.in. nachalnej zielonej propagandy, wbijającej
ludziom do głów hasło „człowiek to najgorszy wróg przyrody”, wynikającej z
kompleksów. Kompleksów na punkcie własnego gatunku i nie tylko. W efekcie nie
mówi się o odpowiedzialności człowieka za przyrodę, lecz coraz częściej
widoczne są działania zmierzające do moralnego samowykluczenia Homo ss. z tejże.
Cacy staje się więc jej nabożne kontemplowanie, najlepiej na kolanach, natomiast
racjonalne korzystanie z jej odnawialnych zasobów jest kwestionowane. Cóż
jednak ma to wspólnego z rzeczywistością, funkcjonowaniem Matki Natury?
Obiektywnie rzecz biorąc - nic.
Wreszcie, pragnę podzielić się z Panem pewnym odkryciem, którego
dokonaliśmy właśnie dzięki lekturze „Myśli nowoczesnego Endeka”. Otóż wyznał
Pan, że zakochał się w pewnym zdaniu Romana Dmowskiego, stanowiącym istotę
endeckiej tradycji i skrót odpowiedzi na wszystkie stojące przed nami (Polakami)
pytania. Brzmi ono następująco:
„Wciąż mamy w Polsce milionowe rzesze analfabetów – i w nich nasza nadzieja!”
Podobnie jak Dmowskiemu, myśliwym wcale nie chodzi o pochwałę
analfabetyzmu. Wręcz przeciwnie. Środowisko nosicieli zielonych kapelusików
cechuje coraz głębsza świadomość, że przyszłość współczesnego łowiectwa zależy
od pozytywistycznej (na miarę XXI wieku) pracy u podstaw prowadzonej wśród
społeczeństwa. Od uświadamiania ludzi dorosłych, ich potomstwa, kolejnych
pokoleń. O tym może Pan przeczytać w każdym dostępnym łowieckim periodyku
tudzież Internecie.
Panie Rafale! Pan jest właśnie takim analfabetą. Przyrodniczym,
łowieckim. I w takich ludziach jak Pan myśliwi pokładają nadzieję!
Wyobrażamy sobie, że może być Pan nieźle zdziwiony, dowiadując się jak
wiele dzisiejsze polskie łowiectwo może czerpać z tradycji endeckiej, pracy
Romana Dmowskiego i spółki. A gdy dodamy, że owa działalność – abstrahując od
jej słabości – jest prowadzona przez eks-towarzyszy z TW Kazimierzem dr Lechem
Blochem i wiceministrem spraw wewnętrznych za czasów Kiszczaka Andrzejem Gdulą
na czele, to chyba dostanie Pan zawału. Dlatego życzymy zdrowia.
Podsumowując, pragniemy wyrazić rozczarowanie, że Pan, jako ikona
prawicowego dziennikarstwa w Polsce, nie popisał się tym razem narodową
kreatywnością prezentując swoje argumenty przeciw myśliwym. Można by nawet pomyśleć,
iż zerżnął je Pan wprost od Michnika tudzież innego Hartmana. Proszę również
mieć na uwadze, że rzucając słoikiem z antyłowieckimi fekaliami w obecnego
prezydenta, dostaje się również osobom postronnym ze skłonnościami do
narodowego konserwowania.
P.S. W PRL też wielu dziennikarzy szmaciło się dla systemu. Ale to chyba
nie powód, by Pan rzucił teraz piórem?
Z wyrazami
szacunku,
zdrowa (potwierdzone psychiatrycznie) tkanka narodowa,
Wojciech Bołoz, Daniel A. Kałużycki
Świetne. Gratulacje!
OdpowiedzUsuńBrawo Buce w Z....
OdpowiedzUsuńArushi.
Ps. Dawajta przez Facebuka
To juz poszlo na fejsa w grupach zwiazanych z lowiectwem i nie tylko. Pozdr.
Usuń