środa, 22 stycznia 2014

Schabowy na szlaku. Cz. II


A patrząc trzeźwo na to co się dzieje, to… te zwierzęco – ludzkie drogi zaczynają, zdaje siem, rozchodzić. Pozory niekiedy mylą.

Jeszcze nigdy w historii ludzkości człowiek nie zabijał tylu zwierząt co obecnie. Miliony, miliardy stworzeń są zabijane i konsumowane albo i nie. Zwierzęta maksymalnie zredukowane do roli producentów mięsa, jaj i mleka, ze zmodyfikowanymi cześciami ciała - piersiami, udami, wymionami,  które mają za zadanie zoptymalizować masę produkowanego towaru. Zwierzęta nie mające możliwości poruszania się, zobaczenia słońca, szans na prokreację czy zabawę. Perwersja idzie dalej, w kierunku wyhodowania zwierząt, które nie odczuwają bólu, by wykluczyć ostatnie moralne obiekcje przed jeszcze intensywniejszym wykorzystaniem - bo „etyczniejszym“ - istot deklarowanych przez innych współczesnych jako Bracia Mniejsi. W hordzie łowców przed kilkoma tysiącami lat celebrowano rytuał “żałobny” z okazji odebrania życia jednemu zwierzęciu. A dziś nikt nie chodzi w kirze po miliardach zabitych w fabrykach mięsa.

Za to dużo więcej ludzi dopierdala siem do buca w zielonym kapelusiku z piórkiem, że zaszczeli jedną albo dwie sarenki. Dlaczego właściwie?

Głównie z powodu skłonności i umiejętności Homo SS do ukrywania przed samym sobą niewygodnych, nieprzyjemnych faktów, do których należą śmierć i cierpienia – zwierząt też. Co współczesne społeczeństwo opanowało do perfekcji. Dziś udało się tę śmierć w dużym stopniu wydelegować i ukryć w zamkniętych rzeźniach, tuczarniach, hodowlach zwierząt futerkowych. Ubój większości zwierząt ma miejsce gdzieś daleko, a czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Przeciętny konsument nie chce wiedzieć i nie chce widzieć. Świadomość, że z kotletem związane są śmierć i cierpienie zwierząt  prowadzi/może prowadzić do zaburzeń w trawieniu. Nic prostszego jak ten fakt wyretuszować z własnej świadomości – zawiesić “kotarę”, za którą ukryte zostają “nieprzyjemne” aspekty związane z konsumpcją czegoś co miało wielkie, łagodne oczęta i delektować się samym kotletem.

Oburzenie i odrazę budzi odchylenie owej kotary, podniesienie zasłony i „upublicznienie“ - wizualizacja  śmierci zwierząt i teatralność „rytuałów“. A buce w zielonych kapelusikach starają się z całych sił – myślą, mową i uczynkiem - podsuwać widzowi pod nos obrazki, których ten nie bardzo chce widzieć ani o nich wiedzieć. Z powodu potencjalnych zaburzeń w trawieniu. Trawieniu kotletów ze zwierząt domowych też. Reakcje publiczki są oczywiste, aczkolwiek czasami całkowicie irracjonalne – zamiast zabijać biedne sarenki te sk…syny z piórkami w dupciach mogłyby pójść do supermarketu i kupić se elegancko zapakowany kotlet… Co, wcale nierzadko, można usłyszeć. Choć na dobrą sprawę do końca nie wiadomo czy wiekszą odrazę budzi sam fakt śmierci zwierząt z rąk buców w zielonych kapelusikach (bo konsument kotleta nie jest do końca idiotą i zdaje sobie sprawę z tego, że kotlet nie pochodzi z fabryki a jego dostarczyciel nie umarł śmiercią naturalną) czy też negacja dotyczy bardziej samej  inscenizacji i celebrowania rytuału pozyskiwania kotleta ze sarny lub innego dzika. Własciwie ubierania w rytuał. W każdym bądź razie nie wypada się dziwić, że jeśli niektóre współczesne dzieweczki z laseczką mowią o daniu myśliwemu, to coraz cześciej mają na myśli danie w mordę. Przeważnie na szczęście wirtualnie.

Innym kotletowym aspektem jest oczywista oczywistość hierarchii na polowaniu. Jednoznacznej hierarchii – jest myśliwy i zwierzyna – polujący i obiekt polowania. Zabijający i obiekt zabijania. Inaczej polowanie nie byłoby polowaniem a wojną. Można co prawda mieć czasami wrażenie, że niektóre towarzystwo wzajemnej adoracji, odziane w kamuflaże i wyposażone w militarne gadżety to oddział emerytowanych komandosów, który sie wyrwał z wydziału geriatrycznego w szpitalu powiatowym, by stoczyć jakąś bitwę. Ale postronny obserwator tej inscenizacji doskonale zdaje sobie sprawę, że nie chodzi o pokonanie jakiegoś groźnego przeciwnika tylko o zajonczka. Ten zaś, jako istota słabsza, “niewinna”, niżej w hierarchii stojąca, wzbudza współczucie. Naturalne, choć w stosunku do zwierząt – ich postrzegania - od stosunkowo niedawna się rozpowszechniające. Nie dotyczące zresztą wyłączne relacji myśliwsko- zwierzątkowych.

Niezależnie od licznych paradoksów związanych z przylepiona zwierzętom etykietką “niewinności”, moda na empatię wobec bydlątek gatunków rozmaitych ma z pewnością nie najlepszy wpływ - zarówno na delektowanie się kotletem z „niewinnej“ ofiary, jak i postrzeganie jej „zabójców“ czy “dręczycieli”. Tych w zielonych kapelusikach z piórkami też. Oczywista oczywistość istnienia pewnych hierarchii uchodzi uwadze publiczki.

Jak sobie z tym ma radzić nosiciel zielonego kapelusika, na którego pomstują konsumenci kotletów za zabijanie dostarczycieli kotletów a zakochani w niewinnych zwierzątkach chcą zlinczować za mord?

Jedną opcję - czyli pierdolnąć dwururkę w pokrzywy - zapodał patron Zenon. Komu się ta opcja nie podoba, powinien całość odrobinę przemyśleć. I pomyśleć. Bo przecież myśliwy pochodzi podobno od słowa myśleć. Najlepiej po trzeźwemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz