A patrząc trzeźwo na to co się dzieje, to… te zwierzęco – ludzkie drogi zaczynają, zdaje siem, rozchodzić. Pozory niekiedy mylą.
Jeszcze nigdy w historii ludzkości
człowiek nie zabijał tylu zwierząt co obecnie. Miliony, miliardy stworzeń są zabijane
i konsumowane albo i nie. Zwierzęta maksymalnie zredukowane do roli producentów
mięsa, jaj i mleka, ze zmodyfikowanymi cześciami ciała - piersiami, udami,
wymionami, które mają za zadanie
zoptymalizować masę produkowanego towaru. Zwierzęta nie mające możliwości poruszania
się, zobaczenia słońca, szans na prokreację czy zabawę. Perwersja idzie dalej,
w kierunku wyhodowania zwierząt, które nie odczuwają bólu, by wykluczyć
ostatnie moralne obiekcje przed jeszcze intensywniejszym wykorzystaniem - bo
„etyczniejszym“ - istot deklarowanych przez innych współczesnych jako Bracia
Mniejsi. W hordzie łowców przed kilkoma tysiącami lat celebrowano rytuał
“żałobny” z okazji odebrania życia jednemu zwierzęciu. A dziś nikt nie chodzi w
kirze po miliardach zabitych w fabrykach mięsa.
Za to dużo więcej
ludzi dopierdala siem do buca w zielonym kapelusiku z piórkiem, że zaszczeli
jedną albo dwie sarenki. Dlaczego właściwie?
Głównie z powodu
skłonności i umiejętności Homo SS do ukrywania przed samym sobą niewygodnych, nieprzyjemnych
faktów, do których należą śmierć i cierpienia – zwierząt też. Co współczesne
społeczeństwo opanowało do perfekcji. Dziś udało się tę śmierć w dużym stopniu wydelegować
i ukryć w zamkniętych rzeźniach, tuczarniach, hodowlach zwierząt futerkowych.
Ubój większości zwierząt ma miejsce gdzieś daleko, a czego oczy nie widzą, tego
sercu nie żal. Przeciętny konsument nie chce wiedzieć i nie chce widzieć. Świadomość,
że z kotletem związane są śmierć i cierpienie zwierząt prowadzi/może prowadzić do zaburzeń w trawieniu.
Nic prostszego jak ten fakt wyretuszować z własnej świadomości – zawiesić
“kotarę”, za którą ukryte zostają “nieprzyjemne” aspekty związane z konsumpcją
czegoś co miało wielkie, łagodne oczęta i delektować się samym kotletem.
Oburzenie i
odrazę budzi odchylenie owej kotary, podniesienie zasłony i „upublicznienie“ -
wizualizacja śmierci zwierząt i
teatralność „rytuałów“. A
buce w zielonych kapelusikach starają się z całych sił – myślą, mową i
uczynkiem - podsuwać widzowi pod nos obrazki, których ten nie bardzo chce
widzieć ani o nich wiedzieć. Z powodu potencjalnych zaburzeń w trawieniu.
Trawieniu kotletów ze zwierząt domowych też. Reakcje publiczki są oczywiste,
aczkolwiek czasami całkowicie irracjonalne – zamiast zabijać biedne sarenki te
sk…syny z piórkami w dupciach mogłyby pójść do supermarketu i kupić se elegancko
zapakowany kotlet… Co, wcale nierzadko, można usłyszeć. Choć na dobrą sprawę do
końca nie wiadomo czy wiekszą odrazę budzi sam fakt śmierci zwierząt z rąk buców
w zielonych kapelusikach (bo konsument kotleta nie jest do końca idiotą i zdaje
sobie sprawę z tego, że kotlet nie pochodzi z fabryki a jego dostarczyciel nie
umarł śmiercią naturalną) czy też negacja dotyczy bardziej samej inscenizacji i celebrowania rytuału pozyskiwania
kotleta ze sarny lub innego dzika. Własciwie ubierania w rytuał. W każdym bądź
razie nie wypada się dziwić, że jeśli niektóre współczesne dzieweczki z
laseczką mowią o daniu myśliwemu, to coraz cześciej mają na myśli danie w mordę.
Przeważnie na szczęście wirtualnie.
Innym kotletowym aspektem jest
oczywista oczywistość hierarchii na polowaniu. Jednoznacznej hierarchii – jest
myśliwy i zwierzyna – polujący i obiekt polowania. Zabijający i
obiekt zabijania. Inaczej polowanie nie
byłoby polowaniem a wojną. Można co prawda mieć czasami wrażenie, że niektóre towarzystwo
wzajemnej adoracji, odziane w kamuflaże i wyposażone w militarne gadżety to oddział
emerytowanych komandosów, który sie wyrwał z wydziału geriatrycznego w szpitalu powiatowym, by stoczyć
jakąś bitwę. Ale postronny obserwator tej inscenizacji doskonale zdaje sobie
sprawę, że nie chodzi o pokonanie jakiegoś groźnego przeciwnika tylko o zajonczka.
Ten zaś, jako istota słabsza, “niewinna”, niżej w hierarchii stojąca, wzbudza
współczucie. Naturalne, choć w stosunku do zwierząt – ich postrzegania - od
stosunkowo niedawna się rozpowszechniające. Nie dotyczące zresztą wyłączne
relacji myśliwsko- zwierzątkowych.
Niezależnie od
licznych paradoksów związanych z przylepiona zwierzętom etykietką “niewinności”,
moda na empatię wobec bydlątek gatunków rozmaitych ma z pewnością nie najlepszy
wpływ - zarówno na delektowanie się kotletem z „niewinnej“ ofiary, jak i
postrzeganie jej „zabójców“ czy “dręczycieli”. Tych w zielonych kapelusikach z
piórkami też. Oczywista oczywistość istnienia pewnych hierarchii uchodzi uwadze
publiczki.
Jak sobie z tym
ma radzić nosiciel zielonego kapelusika, na którego pomstują konsumenci kotletów
za zabijanie dostarczycieli kotletów a zakochani w niewinnych zwierzątkach chcą
zlinczować za mord?
Jedną opcję -
czyli pierdolnąć dwururkę w pokrzywy - zapodał patron Zenon. Komu się ta opcja
nie podoba, powinien całość odrobinę przemyśleć. I pomyśleć. Bo przecież myśliwy
pochodzi podobno od słowa myśleć. Najlepiej po trzeźwemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz