Ale co ze wspomnianym Eustachym? Może, patrząc w przyszłość,
należałoby zawczasu odkopać go z odmętów przeszłości, zrzucając z piedestału
niepolitycznego Huberta? Dbając oczywiście o sojusz myśliwsko-katolicki, trza
wziąć pod uwagę niesłychanie delikatną naturę całego przedsięwzięcia.
Po pierwsze, co drugi nawiedzony pasjonat w zielonym
kapelusiku z piórkiem daje swojej pociesze na imię Hubert... O Hubercie – jako żeńskim odpowiedniku -
raczej nikt nie słyszał. Aczkolwiek nie można niczego wykluczyć. Z kolei Eustachy
i Eustachia brzmią deczko burżujsko ale całkiem znośnie.
Po drugie, z samym Św. Eustachym już na wstępie jest mały
problem. Otóż nie wiadomo czy w ogóle żył...
Ale od czego są dyplomatyka i łowy? Od czego jest niezmierzona myśliwska fantazja? Jeśli tylko założymy, że Święty żył (a kto nam zabroni?), otworzą się przed bucami w zielonych kapelusikach wrota do niemal edenowskiego PiRaju.
Domniemany żywot Placka, znaczy siem Placyda, jest iście spektakularny.
Wyobraźcie sobie drodzy Parafianie oficera rzymskich legionów stacjonujących w
Azji Mniejszej, który miał tę całą przyjemność z jeleniem, w wyniku czego siem
ochrzcił, przyjął imię Eustachy i… oczywiście jego życie legło w gruzach. Okres
próby – tak po chrześcijańsku ładnie określa się nieszczęścia popierd…ce
chmarami.
Na sajm przód zaraza wcięła całą świtę Eustachego a rabusie
zadbali, by jego rodzina ostała się goła i raczej niewesoła. Próba przedostania
się do Egiptu szła po wodzie jak po grudzie, gdyż główny bohater odmówił
zapłacenia żoną za przewóz. No to siup i chlup – wyrzucony wraz z synami za
burtę, dotarł wpław do brzegu, gdzie z przyjęciem powitalnym na dziatwę czekali
lew z wilkiem. Przypadkowy rolnik z przypadkowym pasterzem odbili okrutnym
drapieżcom synów E., biorąc ich do siebie na wychowanie. Wkrótce wybuchła
wojna, a nasz kandydat na świętego wrócił do służby na ratunek zagrożonemu
Rzymowi. Wynik? Bingo droga Parafio! Zwycięstwo. Na domiar dobrego rodzina E.
odnalazła się w cudownych okolicznościach, lecz on sam jako chrześcijanin
zdystansował się od składania bożkom dziękczynnych ofiar. Z synami i żoną
został więc rzucony dzikim bestiom na pożarcie, jednak te… hmm… straciły apetyt.
W każdym razie, ostatecznie zapuszkowano wszystkich w beczce, by mogli zaznać prawdziwego,
domowego ogniska. Dosłownie.
Trąci Hiobem? Trąci. Hioba zna każdy, ale Hiob to pikuś.
Znacznie lepszym pomysłem na wypromowanie Eustachego byłoby
porównanie go do Maximus’a Decimus’a Meridius’a – kultowego bohatera filmu
„Gladiator”, którego żywot – mówiąc łagodnie - też był przejebany. Niech
parafia puści zatem wodze fantazji i zobaczy oczami wyobraźni sztandary z
podobizną Russell’a Crowe’a zamiast hubertusowego czerepu jelenia. Przesłanie?
Każdy dopowie sobie sam – wszak staje przed nim/nią bohater przez duże Be:
wzorowy łowca, twardziel, kochający ojciec, patriota. Parafianki będą sikać po
nogach. Te młodsze. Starsze chodzą z cewnikami. Nawiasem obsmarowując, pic z
lelonkiem zaczął się dość późno, bo dopiero w VIII wieku – mniej więcej 300
wiosen po kanonizowaniu E. Nawet dobrze się składa - lżej będzie z dziesiontaka
zrezygnować.
(W
średniowiecznym Paryżu postawiono potężny, do dziś jeden z największych w
mieście kościołów Eglise Saint-Eustache)
Pozostaje pytanie: komu odstąpić Św. Huberta? Deczko przypomina Ekscelencję z „Seksmisji” – ma przyprawione cycki, znaczy jelenia i udaje kogoś kim nie jest (nie ze swojej winy), ale w końcu to chłop – czytaj: patron.
Pozostaje pytanie: komu odstąpić Św. Huberta? Deczko przypomina Ekscelencję z „Seksmisji” – ma przyprawione cycki, znaczy jelenia i udaje kogoś kim nie jest (nie ze swojej winy), ale w końcu to chłop – czytaj: patron.
Może kłusownikom? Chyba jeszcze nie dysponują własnym
świętym „na wyłączność”? To jest jednak duża luka. Proszę wyobrazić sobie
konfliktową sytuację, w której – o zgrozo - myśliwy i kłusownik zwracają się o
pomoc do tego samego patrona.
A może w ogóle nie warto odstawiać cyrku z historycznymi
świętymi? W końcu przekazy są niepełne, niespójne itp. a, na domiar złego,
obchody dnia Św. Eustachego, zainicjowane przez Towarzystwo Łowieckie Ziem
Wschodnich (które ma rozdwojenie jaźni – walczy z… germańskimi wpływami na rodzimą
kulturę łowiecką z czasów zaborów), są wyznaczone mniej więcej na połowę
września/początek października. Do kitu. Żadnej specjalnej zbiorówki się nie
urządzi. Powinno być bardziej elastycznie.
Potrzebna jest alternatywa, która w dzisiejszym świecie
miałaby rację bytu i widoki na przyszłość. A więc kto?
ZENON, proszę drogiej Parafii. ZENON KRUCZYŃSKI:
- był grzesznikiem mordującym zwierzontka,
- nawrócił siem,
- jest autorem katechizmu o myślistwie,
- prowadzi aktywną działalność misyjną,
- jest swojski – nie żaden makaroniarz , Belg czy inny
Niemiec, o Św. Iwanie nie wspominając.
Nikt lepiej nie będzie nadawał się na patrona nadwiślańskich buców
w zielonych kapelusikach z piórkami jak powyższa postać. Współczesny, z krwi i kości, o
życiorysie z komponentami tradycyjnego kultu świętych. Choć do nich nie należy. Ale to żaden problem.
Daniel A. Kałużycki chętnie podjąłby się opracowania żywotu
Zenka na użytek przyszłych pokoleń polskich myśliwych.