poniedziałek, 16 maja 2016

O szopie, czyli jamniku tej świni... Bucowspomnień czar II.

W pewną księżycową pełnię Daniel A. Kałużycki, zalewając się nie tylko łzami, jął wspominać:
Wczoraj wieczorem zebrało mi sie na krótki wyskok. Do lasu. Naraz wrzuciłem broń do samochodu i jazda... Po przyjeździe na miejsce stwierdziłem, że A. Zapomniałem kapelusza. B. Zapomniałem lornetki. Wypuściłem psa i zacząłem siem zastanawiać czy nie wrócic po te gadżety. Bo bez kapelusza to żadne polowanie... Ale, że się już późnawo robiło to postanowiłem się przejść, otropić, przysiąść gdzieś na papierosa, a potem, jak sie zacznie już ściemniać, wrócić. Wziąłem więc karabin, plecak i naboje (tych nie zapomniałem) i idę. Idziemy. Pies kawałek z przodu. Raptem widzę, że go zamurowało i robi klasyczną stójkę – niczem wyżeł albo inny wajmar, tylko taki nisko zawieszony. Stoi przed jeżynami porastającymi kawałek rozwalającego się płotu z siatki. No i ogląda się na mnie. Podchodzę więc bliżej - w jeżynach coś szeleści. Patrzą na mnie dwa szopy, które ze stoickim spokojem, ignorując nas, zabierają się do konsumpcji jeżyn. Z lewej i z prawej też ruch. Znaczy, że jest ich jak mrówków. Zaczynam się zastanawiać czy strzał katyński do szopa - tj. po przyłożeniu lufy do potylicy, jest właściwie etyczny… Jamnik musiał widocznie opacznie zrozumieć moje drapanie się po głowie przy tych przemyśleniach, bo nie czekał do ich końca, tylko wzion i wpierdolił się w te ostrężyny – od parteru niejako. Potem zaczęła się Sodoma i Gomora. Skrzekot, harmider, wściekłe piski... O rzesz ku... O rzesz ku...! Jeżyny się trzęsą, nic nie widać, gdy próbuje rozchylić to badziewie prycha na mnie wściekle jeden a potem drugi Zorro... Nic to. Udaje mi się kosztem ofiar w odzieży i zadrapań dotrzeć w pobliże placu boju. Jamnik się ostro napierdala z jednym szopem, chyba ze dwa albo trzy kibicują. Na szczęście wszystko młodzież. Staram się rozdzielić nogą kłębek złożony z wściekle gryzących się nawzajem zwierzaków między pędami kłującego jak cholera zielska. Z takim rezultatem, że szop łapie mnie za nogawkę. A przy okazji ktoś mnie ugryzł też powyżej kostki. Jamnik się potem przyznał, że to był on. Niechcący. I przeprosił. No więc jak ten szop mię za nogawkę, to ja go za kark i targam z tych jeżyn. Razem z jamnikiem, który się przyczepił jak rzep do szopiego ogona. Nie wiedziałem, że szopy mogą być takie ciężkie. W końcu wylazłem z tych chaszczy. Jamnik odpadł, ale mu odbiło i szalał, usiłując dorwać się do szopa. Też nigdy dotąd nie widziałem, coby taki mały pies, na takich krótkich nogach, mógł tak wysoko skakać. Stoję więc jak Parteigenosse NSDAP na zjeździe w Monachium w 1938 roku - z ramieniem wyciągniętym do znanego pozdrowienia. I szopem w garści. Naturalnie nie ryczę przy tym „hajhitla!", lecz staram się łagodnie wyperswadować jamnikowi, żeby się wreszcie odpierdolił. I myślę sobie – szto dielac? Jak to kiedyś znany klasyk też myślał. Tymczasem szop tylną łapą wczepił się w mój rękaw i robi coś w rodzaju salta w zwolnionym tempie, drapiąc przy tym niemiłosiernie. No więc spuszczam trochę z tonu i z poziomu, na co tylko czeka jamnik i znowu łapie biednego, wrzeszczącego głośniej niż ja, szopa za ogon. No to ja jamnika za obrożę. I tutaj robi się pat, ponieważ ewidentnie brakuje mnie jeszcze jednej ręki. Albo dwóch. Udaje mi się jednak wyrwać ten szopi ogon z paszczy pchlarza pierdolnąć go z powrotem w te jeżyny. Razem z szopem. Który nawet nie powiedział dowidzenia. Bilans spotkania nie był taki zły. Parę zadrapań, trochę kolcy w skórze i nic więcej. Tzn. u jamnika. Reszta wyglądała gorzej.
Nic to. Na wszelki wypadek wsadziłem jamnika do plecaka i idziemy. 200-250 metrów dalej, za laskiem, stoi parę saren. Różnej płci i wieku. Dają się podejść na niecałe 100 metrów. Ale… broń niezaładowana... też nic to. Idziemy na zwyżkę zapalić po jednym i trochę ochłonąć ze szopów. Znaczy się pali tylko jeden, bo jamnikowi nie wolno. Nie ma jeszcze 18-stu lat. Po ok. pół godzinie z rudelka saren, który przesunął się na bezpieczną odległość, oddziela się jedna sztuka i powoli ciągnie w naszą stronę. Jednoznacznie siuta, na które wolno polować od maja. W pierwszym momencie wziąłem ją za wyrośnięte koźle. Po strzale zniknęła w lasku. Po następnym papierosku zeszliśmy ze zwyżki. Pies znalazł sarnę po kilku minutach. Niezbyt dobrze strzeloną - na „blat" - komorę co prawda, jednak kula uszkodziła również przeponę z nieciekawymi skutkami. Pies dostał swoje i czekał. Po wypatroszeniu wziąłem patrochy i fotopułapkę. Patrochy się zakopuje wg. przepisów na głębokości co najmniej 50 cm. Przed zakopaniem warto postawić przy nich fotopułapkę, żeby wiedzieć kto się też sarniną w obwodzie interesuje. Kiedy się przyjeżdża po 2-3 dniach, aby te patrochy zgodnie z przepisami zakopać, to z reguły nie ma co zakopywać - nawet szpadla nie trzeba brać. A na fotopułapce są zarejestrowane różne ciekawe rzeczy. Warto więc mieć ten sprzęt przy sobie – i to raczej z najniższej półki cenowej, ponieważ obywatele zbierający na przykład grzyby, często mylą owe urządzenia z prawdziwkami. Co jest w przypadku sprzętu za kilka tysięcy złotych dość bolesnym. Jamnik w czasie instalacji pilnował sarny i plecaka. Pojechaliśmy do chłodni. Tusze wypadało dokładnie opłukać i powycinać silnie zabrudzone fragmenty. Dojechał kolega, ucięliśmy pogawędkę, pies czekał. Wsiadam już do samochodu, ciesząc się perspektywą jakiegoś piwka, ale ten samochód cuś brzydko pachnie… Jamnik udaje, że nic nie czuje. Dokładna inspekcja jednak wykazuje, że jamnik – TA ŚWINIA – nażarł się pozostałości po patroszeniu ze sporą ilością sarniej treści żołądkowej. I te pozostałości po prostu wyrzygał w samochodzie. Nie na siedzenia czy podłogę... cotototonie... lecz na kurtkę, która leżała na podłodze. Moją kurtkę.
Tak się nie robi... żeby przynajmniej jakiś kolega z nami był...

6 komentarzy:

  1. A nie wchodzi w grę wydanie pozycji ,, Bucowskie opowiadania zebrane,,?

    OdpowiedzUsuń
  2. Łatwo się śmiać post factum z ,,prania,, /w jeżynach/... ,
    a zwłaszcza wtedy gdy nas pozostałości z treści żołądkowej nie dotykają.../wystarczy treść postu/...
    A piwko smakowało? ;) /pytam bez złośliwości/...

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego mialo nie smakowac ?
    pozdr
    Daka

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, bo niektórzy pozostają nadal /myślami w przeszłości/np. przy treści żołądkowej, co psuje im smak chwili obecnej.../radość życia/ ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak to nie mozna bo jak sie myslami za daleko w przeszlosc wroci to mozna sie w chwili obecnej przeniesc glowa miedzy jakies uda. Damskie.
    pozdr
    daka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pytanie - co lepsze?...niech pozostanie tajemnicą myśliciela, a nie Poliszynela. ;)

      Usuń