W pewną księżycową pełnię Daniel A. Kałużycki, zalewając się nie tylko łzami, jął wspominać:
Wczoraj wieczorem zebrało mi sie na krótki wyskok. Do lasu.
Naraz wrzuciłem broń do samochodu i jazda... Po przyjeździe na miejsce
stwierdziłem, że A. Zapomniałem kapelusza. B. Zapomniałem lornetki. Wypuściłem
psa i zacząłem siem zastanawiać czy nie wrócic po te gadżety. Bo bez kapelusza
to żadne polowanie... Ale, że się już późnawo robiło to postanowiłem się
przejść, otropić, przysiąść gdzieś na papierosa, a potem, jak sie zacznie już
ściemniać, wrócić. Wziąłem więc karabin, plecak i naboje (tych nie zapomniałem)
i idę. Idziemy. Pies kawałek z przodu. Raptem widzę, że go zamurowało i robi
klasyczną stójkę – niczem wyżeł albo inny wajmar, tylko taki nisko zawieszony.
Stoi przed jeżynami porastającymi kawałek rozwalającego się płotu z siatki. No
i ogląda się na mnie. Podchodzę więc bliżej - w jeżynach coś szeleści. Patrzą na mnie dwa szopy, które ze stoickim spokojem, ignorując nas, zabierają
się do konsumpcji jeżyn. Z lewej i z prawej też ruch. Znaczy, że jest ich jak
mrówków. Zaczynam się zastanawiać czy strzał katyński do szopa - tj. po
przyłożeniu lufy do potylicy, jest właściwie etyczny… Jamnik musiał widocznie
opacznie zrozumieć moje drapanie się po głowie przy tych przemyśleniach, bo nie
czekał do ich końca, tylko wzion i wpierdolił się w te ostrężyny – od parteru
niejako. Potem zaczęła się Sodoma i Gomora. Skrzekot, harmider, wściekłe
piski... O rzesz ku... O rzesz ku...! Jeżyny się trzęsą, nic nie widać, gdy
próbuje rozchylić to badziewie prycha na mnie wściekle jeden a potem drugi
Zorro... Nic to. Udaje mi się kosztem ofiar w odzieży i zadrapań dotrzeć w
pobliże placu boju. Jamnik się ostro napierdala z jednym szopem, chyba ze dwa
albo trzy kibicują. Na szczęście wszystko młodzież. Staram się rozdzielić nogą
kłębek złożony z wściekle gryzących się nawzajem zwierzaków między pędami
kłującego jak cholera zielska. Z takim rezultatem, że szop łapie mnie za
nogawkę. A przy okazji ktoś mnie ugryzł też powyżej kostki. Jamnik się potem
przyznał, że to był on. Niechcący. I przeprosił. No więc jak ten szop mię za
nogawkę, to ja go za kark i targam z tych jeżyn. Razem z jamnikiem, który się
przyczepił jak rzep do szopiego ogona. Nie wiedziałem, że szopy mogą być takie
ciężkie. W końcu wylazłem z tych chaszczy. Jamnik odpadł, ale mu odbiło i
szalał, usiłując dorwać się do szopa. Też nigdy dotąd nie widziałem, coby taki
mały pies, na takich krótkich nogach, mógł tak wysoko skakać. Stoję więc jak
Parteigenosse NSDAP na zjeździe w Monachium w 1938 roku - z ramieniem
wyciągniętym do znanego pozdrowienia. I szopem w garści. Naturalnie nie ryczę
przy tym „hajhitla!", lecz staram się łagodnie wyperswadować jamnikowi,
żeby się wreszcie odpierdolił. I myślę sobie – szto dielac? Jak to kiedyś znany
klasyk też myślał. Tymczasem szop tylną łapą wczepił się w mój rękaw i robi coś
w rodzaju salta w zwolnionym tempie, drapiąc przy tym niemiłosiernie. No więc
spuszczam trochę z tonu i z poziomu, na co tylko czeka jamnik i znowu łapie
biednego, wrzeszczącego głośniej niż ja, szopa za ogon. No to ja jamnika za
obrożę. I tutaj robi się pat, ponieważ ewidentnie brakuje mnie jeszcze jednej
ręki. Albo dwóch. Udaje mi się jednak wyrwać ten szopi ogon z paszczy pchlarza pierdolnąć go z powrotem w te jeżyny. Razem z szopem. Który nawet nie
powiedział dowidzenia. Bilans spotkania nie był taki zły. Parę zadrapań, trochę
kolcy w skórze i nic więcej. Tzn. u jamnika. Reszta wyglądała gorzej.
Nic to. Na wszelki wypadek wsadziłem jamnika do plecaka i
idziemy. 200-250 metrów dalej, za laskiem, stoi parę saren. Różnej płci i
wieku. Dają się podejść na niecałe 100 metrów. Ale… broń niezaładowana... też
nic to. Idziemy na zwyżkę zapalić po jednym i trochę ochłonąć ze szopów. Znaczy
się pali tylko jeden, bo jamnikowi nie wolno. Nie ma jeszcze 18-stu lat. Po ok.
pół godzinie z rudelka saren, który przesunął się na bezpieczną odległość,
oddziela się jedna sztuka i powoli ciągnie w naszą stronę. Jednoznacznie siuta,
na które wolno polować od maja. W pierwszym momencie wziąłem ją za wyrośnięte
koźle. Po strzale zniknęła w lasku. Po następnym papierosku zeszliśmy ze zwyżki. Pies znalazł sarnę po kilku
minutach. Niezbyt dobrze strzeloną - na „blat" - komorę co prawda, jednak
kula uszkodziła również przeponę z nieciekawymi skutkami. Pies dostał swoje i
czekał. Po wypatroszeniu wziąłem patrochy i fotopułapkę. Patrochy się zakopuje
wg. przepisów na głębokości co najmniej 50 cm. Przed zakopaniem warto postawić
przy nich fotopułapkę, żeby wiedzieć kto się też sarniną w obwodzie interesuje.
Kiedy się przyjeżdża po 2-3 dniach, aby te patrochy zgodnie z przepisami zakopać,
to z reguły nie ma co zakopywać - nawet szpadla nie trzeba brać. A na
fotopułapce są zarejestrowane różne ciekawe rzeczy. Warto więc mieć ten sprzęt
przy sobie – i to raczej z najniższej półki cenowej, ponieważ obywatele
zbierający na przykład grzyby, często mylą owe urządzenia z prawdziwkami. Co
jest w przypadku sprzętu za kilka tysięcy złotych dość bolesnym. Jamnik w
czasie instalacji pilnował sarny i plecaka. Pojechaliśmy do chłodni. Tusze
wypadało dokładnie opłukać i powycinać silnie zabrudzone fragmenty. Dojechał kolega, ucięliśmy pogawędkę, pies czekał.
Wsiadam już do samochodu, ciesząc się perspektywą jakiegoś piwka, ale ten
samochód cuś brzydko pachnie… Jamnik udaje, że nic nie czuje. Dokładna
inspekcja jednak wykazuje, że jamnik – TA ŚWINIA – nażarł się pozostałości po
patroszeniu ze sporą ilością sarniej treści żołądkowej. I te pozostałości po
prostu wyrzygał w samochodzie. Nie na siedzenia czy podłogę... cotototonie...
lecz na kurtkę, która leżała na podłodze. Moją kurtkę.
Tak się nie robi... żeby przynajmniej jakiś kolega z nami
był...
A nie wchodzi w grę wydanie pozycji ,, Bucowskie opowiadania zebrane,,?
OdpowiedzUsuńŁatwo się śmiać post factum z ,,prania,, /w jeżynach/... ,
OdpowiedzUsuńa zwłaszcza wtedy gdy nas pozostałości z treści żołądkowej nie dotykają.../wystarczy treść postu/...
A piwko smakowało? ;) /pytam bez złośliwości/...
Dlaczego mialo nie smakowac ?
OdpowiedzUsuńpozdr
Daka
Ha, bo niektórzy pozostają nadal /myślami w przeszłości/np. przy treści żołądkowej, co psuje im smak chwili obecnej.../radość życia/ ;)
OdpowiedzUsuńTak to nie mozna bo jak sie myslami za daleko w przeszlosc wroci to mozna sie w chwili obecnej przeniesc glowa miedzy jakies uda. Damskie.
OdpowiedzUsuńpozdr
daka
Pytanie - co lepsze?...niech pozostanie tajemnicą myśliciela, a nie Poliszynela. ;)
Usuń