środa, 4 maja 2016

Bucowspomnień czar. Czyli jak tego nie robić z psem w lesie.


Redachtor Starszy, biorąc udział w uczonej dyspucie z leśną śmietaną na temat spacerów z psami po lesie, która skupiła się wokół doboru optymalnej długości smyczy, wypalił był historią opartą na autentycznych faktach (prawdziwy cymes, bo rzadko zdarza mu się nie konfabulować):  

No wienc mnie siem historia przypomina. Z linką i długością. Oraz psem. Siedziałem kiedyś na ambonie i strzeliłem do lisa. Lis zrobił salto i uciekł. No… były jakieś znaki na niebie i więcej na ziemi, że lis tego salta nie zrobił mnie na złość. Wziąłem więc i wyciągnąłem psa osobistego z plecaka oraz linkę 10 metrową. Pies ruszył jak w dym. To znaczy najpierw się wpierdolił w wodę zamiast w dym. W środek szerokiego rowu już rozmarzającego. Poszedłem jego przykładem ze skutkiem takim, że ja się przez rów przedostałem jak sarenka, ale jeden z moich gumofilców nie bardzo. Udało mi się jednak go wyłowić i opróżnić z wody i szlamu. Bo głupio tak po lesie w jednym bucie chodzić… Po krótkich perypetiach udaliśmy się wreszcie z psem śladami lisa oraz Trwale Zrównoważonej Wielofunkcyjnej Gospodarki Leśnej. Czyli przez wiatrołom na bagnistym siedlisku, gdzie leśnicy zostawili kupę martwych drzew. Jako żer dla różnych robali. Wysoce ekologicznie przyznać trzeba – tym bardziej, że żaden traktor zrywkowy tam nie wjechał a kunie mało się nie potopiły. Czyli taka Puszcza Białowieska – mająca gdzieś ze 4 hektary. W każdym razie lis szedł dołem, pies też szedł dołem a ja – górą. Pod tymi leżącymi kłodami świerkowymi nie dało się przecisnąć. Mnie przynajmniej. Może jaka szczuplejsza posiadaczka psa by dała radę. Naturalnie, przy lekko oblodzonej powierzchni tych pni to musiało skończyć się źle i skończyło się zaraz jak się zaczęło. Ja pierdolnąłem a szczekająca sznurówka poszła w las jak w dym. Na 10 metrowej lince. Zaczynało się właśnie ściemniać. Tak więc część drugą wypełniły prace syzyfowo-detektywistyczne po resztkach śniegu śladami śladów małych psowatych oraz linki w świetle latarki. Już po kilkuset metrach, może kilometrze uwieńczone sukcesem. Linka się znalazła. Znaczy siem gdzieś metrowy kawałek, który wystawał z lisiej nory. Reszta tkwiła w tejże i zawzięcie ujadała. Próba wydobycia linki z nory powiodła się tylko częściowo. Udało się wyciągnąć jakieś 2 metry. Potem luz. To znaczy ściągnąłem ją psu i wraz z obrożą wydobyłem na powierzchnię Matki Ziemi. Pies został pod powierzchnią. Jeszcze przez 4-5 godzin. Nic strasznego. Tylko ten gumofilc. No i temperatury. Zaczął przemarzać. Przy użyciu wszelkich zbędnych części garderoby spodniej, zabezpieczyłem stopę przed różnicami w temperaturze i cierpliwie czekałem. Rozmyślając między innymi nad tym, na którym drzewie powieszę przy użyciu 10 metrowej linki tego pierdolonego psa jak wyjdzie z tej pierdolonej nory. I czy go zastrzelić przedtem czy potem. Oraz na inne tematy. Przemyślenia przerwał szelest przy drugim wyjściu z lisiego mieszkania koło godziny 22/23. Patrzył na mnie lis. Który potem błyskawicznie szurnął w las. Sekundę a może 5 później pokazał się tam pies. Który następnie po łagodnej perswazji o mocy najwyżej 200 decybeli zdecydował się zaprzestać pogoni. Potem wróciliśmy z polowania do domu. Morał z tej historii? Długość jest ważna. Ale nie decydująca. Jeśli chodzi o linkę dla psa, czyli otok.

9 komentarzy:

  1. Nikt nie powiedział, że na polowaniach nie będzie lekko? ;-)
    Maciek ze "Żbika"

    OdpowiedzUsuń
  2. Tlumaczylem to jamnikowi jak byl maly - tzn. mlodszy, bo maly to on caly czas byl - ale za cholere nie chcial przyjac do wiadomosci....:((( Tak samo jak tego, ze polowania czasami sie zle koncza. Przewaznie dla zwierzyny. Tez nie pomoglo.....
    pozdr
    DAKA

    OdpowiedzUsuń
  3. Hehe, miło się czytało. Pozdrawiam z Opola.

    OdpowiedzUsuń
  4. Szczekająca sznurówka? ...Może druga by się przydała - jako tłumacz- pośrednik...
    Nie będę ciągnąć za język w sprawie nocnych przemyśleń, ale wyobraziłam sobie moment odkopania przez zajadłego,,metrowca,, - słuchawek zabezpieczających przed hałasem /o różnej częstotliwości/, dobiegającym ze strony...tropiciela...psa.
    A co do otoka... ma wielofunkcyjne znaczenie... ;)

    OdpowiedzUsuń
  5. No coz niektory pies jak czlowiek czasami. Jak poczuje pociag do jakiejs dziurki to zadne slowa pomoga. Niezaleznie od tonacji i decybeli. Smazony boczek czasami skutkuje. W przypadku psa. Jest jednak juz inna historia.....:))). Tez prawdziwa.
    daka

    OdpowiedzUsuń
  6. Będąc ,, Daleko od... kuchni,, i bezmięsnym smakoszem, zapytam: czy smażony boczek sam czy dla/pod jaj/a? ;)

    OdpowiedzUsuń
  7. To wyjasnimy w jednej z nastepnych opwiesci z mchu i paproci.
    pozdr
    daka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żwirek...to TY?
      To ja ...Muchomorek... ;)
      Będę czekać...

      Usuń
  8. Znalazłam cosik....http://wojciechgotkiewicz.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń