wtorek, 2 lutego 2016

Zakaz zbiorowego pjerydolenia o zbiorówkach. Cz. I


W listopadzie ub. roku szereg organizacji ekologistycznych wystosowało apel do Ministra Środowiska i parlamentarzystów VIII Kadencji Sejmu o jak najszybsze wprowadzenie całkowitego zakazu prowadzenia polowań zbiorowych w Polsce. Inicjatorem i motorem powyższego postulatu był WWF Polska – filia  międzynarodowego koncernu o tej samej nazwie, do którego dołączył plankton złożony z przedstawicieli animalistów i ekologistów rodzimego chowu. Obserwując dyskusję toczoną wokół polowań zbiorowych, duet bucowskich blogerów zastanawia się czy nie zorganizować grupy wsparcia dla… całej grupy polskich myśliwych. Być może na Stadionie Narodowym. W kraju nad Wisłą co roku kilka tysięcy osób popełnia samobójstwo. Najwyraźniej tę statystykę zamierzają wzbogacić również członkowie PZŁ, dokonujący efektownego, zbiorowego seppuku na oczach publiki w mass-mediach. 

Celem polowania ludzkiego i nieludzkiego jest złowienie lub zabicie innego zwierzęcia. Gdzieś półtora miliona lat temu łupem naszych przodków, którzy wtedy jeszcze nie paradowali w mundurach galowych Zrzeszenia, zaczęły padać zwierzęta większe od nich samych. Wobec braków w wyposażeniu prałowców w drapieżnicze atrybuty (do dzisiaj zresztą dające o sobie znać – o czym warto się przekonać, próbując wzorem tygrysa albo lwa przegryźć kark dużemu odyńcowi lub jeleniowi) oraz skromnych wówczas środków technicznych, było to możliwe wyłącznie jako kolektywny wysiłek we współpracy z innymi członkami hordy prekursorów PZŁ. I choć dziś każda polska Huberta byłaby w stanie indywidualnie zapolować na mamuta to cel, treść i sens polowania zbiorowego nie uległ zmianie od czasów „out of Africa”. Niezależnie od tego, iż jego formy na przestrzeni epok ewoluowały i ewoluują nadal. Jest to rodzaj polowania zwiększający prawdopodobieństwo i szanse realizacji celów polowania dzięki zespołowemu działaniu w określonym czasie oraz przestrzeni. Czyli np. pozyskanie/odłów większej ilości zwierząt, upolowanie zwierząt występujących rzadko i w małych zagęszczeniach na dużych areałach itd.

Antyzbiorówkowy protest WWF’u i spółki opiera się na wyjęciu z kompleksowego kontekstu, w jakim osadzone jest polowanie, wybranych elementów, manipulowaniu nimi i emocjonalnym prezentowaniu ich w potoku łez pandy. Podobnie funkcjonuje zresztą inicjatywa mająca na celu zakaz obecności dzieci podczas polowań. W „pszyrodniczym” przekazie polowanie zbiorowe streszcza się do jazgotu psów myśliwskich, oszalałych ze strachu, pędzących na oślep i rozbijających się o drzewa dzikich zwierząt, wrzasku naganki, postrzałków, huku strzałów, dymu, zapachu prochu, krwi oraz rżenia koni tudzież stukotu kopyt (niepotrzebne można skreślić). Ogólnie rzecz ujmując: Sodomy i Gomory skutkującej „skrajnym niepokojem oddziałującym na całą przyrodę”. Zapewne na ów apokaliptyczny obraz każda polska gospodyni winna zareagować rzewnym szlochem, załamać ręce, wyrwać sobie trochę włosów z trwałej i czymprędzej podpisać się pod ekologistyczną petycją o zakaz zbiorówek, adoptując przy okazji jakąś jodłę w Bieszczadach. Jodłę niełowną, ale ożywioną i też niepokojoną hukiem strzałów lub odgłosem końskich kopyt (niepotrzebne skreślić). Paradoksalnie, również myśliwi, postawieni w obliczu apokalipsy prezentowanej przez egzorcystę po dziennikarstwie (Pawła Średzińskiego, rzecznika WWF), zaczynają często i gęsto zapewniać, iż nie są wielbłądami. Koleżanka Dajrota na przykład, uprawiająca blog Jagermeisterin, przejęła się tak bardzo, że rozważając nad plusami i minusami zbiorówek, zaczęła przekonywać czytelników o stosunkowo niskim poziomie decybeli, które są w ich trakcie produkowane. Czyli polujemy w miarę cicho. W porównaniu z odgłosami typowego, wiejskiego wesela z obligatoryjnym mordobiciem na deser, taka zbiorówka w tej samej okolicy jest znacznie bardziej przyjazna uszom. I nie trwa tak długo. Twierdzi nasza Koleżanka po piórku. Przypominając też o innych hałasach w krajobrazie. Nie wiadomo tylko, czy po tych cichych zapewnieniach, psy na Śląsku nie zostaną podczas polowań objęte zakazem szczekania. Na wszelki wypadek empatycznie im współczujemy.

Poza innymi, licznymi tłumaczeniami w Internecie, zacnych wrażeń dostarcza także lektura wypowiedzi kilku myśliwych i leśników w artykule Krzysztofa Potaczały „Polowania zbiorowe? Zakazać!“ (BŁ 12/2015). Ogólny tenor streszcza się do opinii podkreślających potrzebę polowań zbiorowych przy jednoczesnych zapewnieniach niektórych rozmówców, iż problemy z propagandowego repertuaru ekologistów występują tylko troszeczkę. Troszeczkę się strzela, troszeczkę płoszy i chodzi raczej o spotkanie towarzyskie z celebrowaniem folkloru zwanego tradycją. Za absolutnie hitowe seppuku wśród myśliwskich komentarzy do ekologistycznej petycji antyzbiorówkowej uznaliśmy wypowiedź członka ORŁ we Wrocławiu, Kolegi P., który uraczył nią słuchaczy w czasie audycji studenckiej rozgłośni radiowej przy Uniwersytecie Przyrodniczym w nadodrzańskim grodzie z udziałem znanego aktywisty-ekologisty Arkadiusza Glaasa. Zasłużony działacz PZŁ z Wrocławia zapewniał, iż podczas organizowanych w jego kole polowań zbiorowych nie pada ani jedna sztuka zwierzyny. I to już od lat. Naturalnie nasuwa się natychmiast pytanie: po co w takim razie P. i jego koledzy zabierają w ogóle broń, udając się zbiorowo do lasu? Czy nie lepiej byłoby, gdyby członkowie ORŁ we Wrocławiu pod wodzą ich specjalisty od PR na następne zbiorowe polowanie, zamiast dwururek, zabrali ze sobą worki na śmieci? I pozbierali trochę zużytych opakowań czy innych zużytych prezerwatyw? Przecież efekt takiego polowania śmieciowego w postaci zerowego pokotu byłby identyczny jak skutek praktykowanych dotychczas zbiorowych spacerów ze sztucerami po kniei. A na śmieciowych łowach zyskałby tylko wygląd lasów i pól w obwodzie Kolegi P. Zaprawdę nie wiemy skąd bierze się ten swoisty pociąg do strzelania sobie przez rodzimych łowców „samobójów” w tak efektowny sposób. I to raz za razem.

Wiemy natomiast, że wystarczy nieco dokładniej przyjrzeć się argumentom drugiej strony, by bez trudu dostrzec ich irracjonalność, bezzasadność oraz zwyczajną manipulację, ewidentną grę na emocjach. Weźmy na rozkład choćby twórczość rzecznika WWF, Pawła Średzińskiego, który napisał, iż “Skrajny niepokój, związany z zagrożeniem życia, oddziałuje na całą przyrodę ożywioną. Stres zwierząt trwa jeszcze długo po polowaniu”. Tymczasem, w rzeczywistości zestresowany jest najwyżej dobrze opłacany dziennikarz-historyk na usługach eko-koncernu. Co może być spowodowane np. spadkiem dochodów  nadwiślanskiej delegatury. W „stresie” zwierzęta żyją dłużej niż ten pan jest na świecie i dłużej niż ludzie zaczęli na nie polować. Sarna jako gatunek już od ponad dwóch milionów lat egzystuje permanentnie stresowana, latentnie zagrożona drapieżnictwem, czynnikami abiotycznymi, poddana stałej, brutalnej konkurencji wewnątrzgatunkowej o pokarm, o udział w rozrodzie i miejsce w stadnej hierarchii. Gdyby rzecznik WWF znalazł się na jej miejscu, najprawdopodobniej zwariowałby najwyżej po pół godzinie wskutek „skrajnego niepokoju”. I to poza sezonem polowań zbiorowych. Sarny jednak nie wariują, ponieważ ów „stres” był i jest po prostu elementem ewolucji tego oraz innych gatunków zwierząt. Sarna nie boi się też „zagrożenia jej życia“. O nie obawia się Pan Średziński razem ze specjalistą od zwalczania stresu Zenonem Kruczyńskim. Sarny nie troszczą się o to, że mogą w przyszłym sezonie zachorować na raka, że wilk zje ciocię, a myśliwy ustrzeli córkę, syna bądź panowie Średziński z Glaasem przejadą na śmierć wujka, pędząc dla przyrody ratowania gdzieś w Bieszczady. Zwierzęta nie mają czegoś co realizujemy sami w formie świadomości śmierci. Kwieciste, uduchowione pojęcia używane przez „antyzbiorówkowych pszyrodników“ nie są w „ekologicznym“ kontekście niczym innym jak przenoszeniem ludzkiej świadomości na świat zwierząt, będącym doskonałym narzędziem manipulacji psychiką odbiorcy. Czy wobec tego stres generowany przez polowania zbiorowe jest dla zwierząt „bezstresowy”? Nie. Polowanie – ludzkie, nieludzkie, zbiorowe czy indywidualne stanowi ewidentne zaburzenie rytmu bytowania zwierząt, ich egzystencji i procesów życiowych. Polowanie zbiorowe jest zaburzeniem bardzo intensywnym i spektakularnym – jednak w relacji do innych zaburzeń, z którymi mają stale do czynienia zwierzęta – krótkotrwałym i o niewielkim zasięgu. Wystarczy sobie uświadomić, iż przeciętna sarna na swoim areale osobniczym jest zagrożona ludzkim polowaniem zbiorowym przez dwie godziny w ciągu jednego dnia w roku. Ta sama sarna jest zagrożona polowaniem wilków przez 24 godziny na dobe i 365 dni w roku. Idąc tokiem rozumowania rzecznika WWF i spółki, zatroskanych o dobrostan, samopoczucie oraz psychike saren, wypada właściwie postulować wyeliminowanie co najmniej połowy albo i więcej wilków na terenach gdzie bytują sarny. Czyli wszędzie. Byłoby to działaniem ewidentnie efektywniejszym dla zapewnienia relatywnie wolnej od stresu egzystencji tego gatunku niż cała aktywność wszystkich ekologistów na tym padole w zakresie wprowadzenia zakazu polowań zbiorowych. Po którym „skrajny niepokój” nie zmniejszy się praktycznie ani o jotę. We wspomnianym powyżej artykule Edward Marszałek z RDLP Krosno uspakaja, że organizuje tylko 31 polowań zbiorowych. Na pewno będących intensywną formą antropopresji. Jednakowoż, w tym samym miejscu i o tej samej porze, hordy płatnych wolontariuszy WWF, poszukujących złotego runa, czyli jodeł do adopcji, generują rozłożoną w czasie i przestrzeni antropopresję o znacznie większym wymiarze. Penetrując ostoje – także rezerwaty – niepokoją zwierzęta łowne i chronione. Te zaś nie wiedzą, iż córka eks-premiera Tuska nie chodzi w nagance, lecz bawi się w ochrońcę przyrody. W efekcie uciekają w śmiertelnym strachu. Absurdalność zarzutów garstki fanatyków staje się jeszcze bardziej absurdalna, gdy uświadomimy sobie, że potrzeba generowanych przez nich zaburzeń, sprowadza się wyłącznie do zaspokojenia ich infantylnych wyobrażeń i realizacji bardzo wątpliwej akcji adopcyjnej z całkowicie przyziemnym tłem.

Ciong dalszy nastąpi…

9 komentarzy:

  1. kto to k....wa czyta

    OdpowiedzUsuń
  2. don kichoty "polskiego myslistwa" robią już w majty, ponowie poluzujcie troszkę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A o co siem właściwie rozchodzi? Pomijajac kwestie fizjologiczne? :))

      Usuń
  3. Młoteczek bliższy ciału, obuwie i skarpety pozostawiłam na drodze. Nie ma to jak pohasać po wpisie na bosaka, bo nie ma to jak nienaruszona biocenoza... Może ze mnie rusałka? Hi,hi :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A co z reszta odzienia ?. Rusalki preferuja dosc specyficzna garderobe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tam odzienie.... Tyle zieleni wokół...zawsze jakieś dębowe listki się znajdą /lub zastępczo żywica i igiełki/, że nie wspomnę o parawanie ochronnym z rozbrykanych sierściuszków na górze... ;)

      Usuń
  5. Hmmmm....zima to z tymi debowymi listkami moze byc pewien problem. Globalne Ogrzewanie idzie co prawda w sukurs rusalkom ale....Ciekawe zreszta, ze zaden artysta do tej pory nie przedstawia rusalek zima.W opisach tez nie ma nic o kapielach w przereblach, moze one odlatywaly kiedys do cieplych krajow ?.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślisz o polach bananowych i sau/wan/nie w krajobrazie? Być może, chociaż tak daleko moja wyobraźnia nie sięga...
      A ja znowu o żarełku...i piekiełku...

      Usuń