sobota, 31 stycznia 2015

Wildboarboobs Syndrome.


No wienc proszę Państwa, Wildboarboobs Syndrome to jest SYNDROM dziczych CYCKÓW. Czyli sutek. Tak to przynajmniej tłumaczy z francuskiego redachtor Wojciechus. Ma to do czynienia z omawianym w poprzednim wpisie projektem strzelania do loch - gdzie proponujemy terapię tego syndromu w postaci ich całorocznego odstrzału w całym kraju. Ostatnio stwierdziliśmy, że na te dolegliwość zapadł niestety profesor, eksminister Jan Szyszko z kolegami, płodząc skutkiem zapaści dramatyczny apel w obronie lochy narodowej.
„Minister Środowiska  
Maciej Grabowski 
List otwarty 
Panie Ministrze 
Decyzjami politycznymi w rolnictwie koalicja rządząca PO-PSL doprowadziła do zmiany trybu życia i rozrodu dzika (Sus scorfa). Raptowny wzrost powierzchni upraw kukurydzy, obejmujących często nie tylko dziesiątki i setki hektarów, stworzył idealne schronienie w okresie wegetacyjnym dla watach tego bardzo inteligentnego zwierzęcia. Jakość uprawianej kukurydzy, skorelowana z dopuszczeniem do obrotu odmian nasion genetycznie zmodyfikowanych, spowodowała podobny przyrost masy tusz dzików do przyrostu masy tusz świń hodowlanych. Do rozrodu zaczęły przystępować dziki nie tylko osobników starszych ale również jednoroczne. Całodobowe schronienie w okresie wegetacyjnym w gęsto rosnącej kukurydzy, uniemożliwiające polowanie, przy intensywnym wzroście tusz osobników młodych i wcześniejszym przystępowaniem ich do rozrodu, spowodowało raptowny wzrost liczebności. Skutkiem tego jest oczywiście także znaczny wzrost szkód w uprawach kukurydzy. W tej sytuacji zamiast dokonać analizy przyczyn wzrostu populacji dzika i przystąpić do naprawy powstałych szkód, również w środowisku przyrodniczym, wydał Pan 17 grudnia 2014 roku rozporządzenie dopuszczające strzelanie do prośnych loch i loch prowadzących warchlaki. Panie Ministrze Pana rozporządzenie to nie tylko objaw braku etyki. To objaw impertynencji i zniewagi dla polskiego łowiectwa. Nie posądzając Pana o brak wiedzy powiemy krótko to sadyzm i barbarzyństwo. Mówimy to z pełnym przekonaniem, gdyż rozporządzenie wydał Pan w oparciu o ustawę »prawo łowieckie«, które przewiduje możliwość drastycznego obniżenia liczebności w oparciu o art. 45 tej ustawy, bez zabijania prośnych loch i loch prowadzących warchlaki. Niech Pan natychmiast wycofa się z tego rozporządzenia i zacznie reprezentować godnie resort, którego jest Pan szefem.
Niniejszy list rozsyłamy do wszystkich Senatorów i Posłów oraz dostępnych nam środków społecznego przekazu, wszystkich nadleśnictw, wszystkich starostw i znanych nam jednostek organizacyjnych Polskiego Związku Łowieckiego. 
Warszawa dnia 27 stycznia 2015 roku 
W imieniu Autorów 
Jan Szyszko”

(Do nas żaden list nie przyszedł – musimy na ten temat z Panem Szyszko kiedyś poważnie porozmawiać, bo w gruncie rzeczy postulujemy to samo – tj. zmianę zmiany rozporządzenia)

Powiedzmy, że gdy do rozwiązania jakiegoś problemu politycy zabierają się od strony partyjno-politycznej to źle wróży rozwiązaniu tego problemu. O czym właściwie Pan Szyszko powinien z okazji Rospudy pamietać. Może zapomniał. Tak jak zapomniał w piśmie adresowanym do kolegi po ministerstwie rozerwać mundur na piersiach – też w obronie matek lisów i borsuków zabijanych PRZEZ CAŁY ROK w ostojach kuraków leśnych. Oraz  szopów i jenotów, które można uśmiercać wszędzie przez 12 miesięcy i 365 dni w roku. O ochronie Matki norki – Polki nie wspominając. Ale jako, że do wyborów mamy jeszcze trochę czasu, to niewykluczonym jest, że Pan Minister z kolegami dołączy aneks do apelu. W obronie Matki norki - Polki.  Nie wykluczalibyśmy też, że Pan Minister przyłączy się do akcji Pracowni na Rzecz Niektórych Istot pod hasłem „rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych“. Jeśli jest konsekwentny. I rzeczywiście kierują nim zasady moralne leżące u źródeł apelu o ochrone Matki lochy polskiej. Przecież taki jeleń w czasie rykowiska nosi w jajkach życie nienapoczęte. I co dzieje się z tymi jajkami jeśli rogi  ich właściciela pan profesor eksminister w czasie rykowiska zawiesi sobie na ścianie? Dlatego konsekwentnie pan profesor eksminister powinien po loszym apelu wystąpic o zakaz polowań w czasie rykowiska i huczki. W ochronie życia nienapoczętego tkwiącego w tym okresie w Ojcu jeleniu Polskim i odyńcu też. Któregoż to życia niszczenie jest impertynencją, a nawet – mówiąc wprost – sadyzmem i barbarzyństwem. Naszym zdaniem. A rykowiskowy kotlet z jelenia i huczkowy schab z odyńca tak czy owak trochę smierdzą.

Wszystko to bierze się właśnie z Wildboarboobs Syndrom. Na który cierpi najwidoczniej też zasłużony Leśnik Polski. Żeby uzasadnić tę diagnozę trzeba się cofnąć w czasie i przestrzeni. Dawno, dawno temu jeden z antropologów zajmujących się kulturą Indian z dorzecza Amazonii wybrał się w charakterze osoby towarzyszącej na polowanie na tapiry lub inne kangury z miejscowym łowcą. Przed ambonę wyszła im tapirzyca z tapirzątkiem. Uzbrojony w karabin Indianin zastrzelił naturalnie tapirzycę. Dzieciątko tapirze, kilkunastodniowe, zbiegło do dżungli, gdzie czekał je taki sam los jaki czeka warchlaczka po zastrzeleniu Matki – lochy Polki. W zgodzie z rozporządzeniem Pana Ministra Grabowskiego. W tym miejscu Pani bebekowa zapytałaby by się zapewne - gdzie ten dzikus miał sumienie? Czy nie miał w ogóle sumienia jak zabijał matkę tapirkę znad Amazonki? Sumienie miał. Jak najbardziej. To właśnie sumienie zakazywało mu rezygnacji ze 150 kilogramów mięsa i zadowolenie się tylko 15 kilogramami tapirzątka. Owe dodatkowe 135 kilogramów mięsa to bowiem kwestia głodu czy nawet  egzystencji całej grupy Indian, Indianek i Indianiątek, za której przeżycie odpowiadał ów archaiczny myśliwy. Zupełnie racjonalnie i zgodnie z panującymi uwarunkowaniami i sumieniem postępujący.

Gdyby jednak na jego miejscu znalazł się wspólczesny europejski mysliwy to najprawdopodobniej:
-          nie strzeliłby w ogóle – oszczędzając matkę i małe dziecko,
-          albo strzeliłby tylko tapirzątko, jeśli miałoby już grillowe parametry,
-          albo starałby się zabić jedno i drugie.

Ewentualne wyjątki potwierdzają te regułę. Normę własciwie. Ta norma powstała w obrębie naszego kręgu kulturowego, gdy pewnego pięknego dnia buc w zielonym kapelusiku z piórkiem obudził się z ręką w nocniku. Czyli stwierdził, że nie da się więcej zabić niż się urodzi. W tym momencie miały miejsce narodziny współczesnego łowiectwa, bazujacego na użytkowaniu zasobów przyrodniczych sprzężonym z ochroną w celu zagwarantowania ich odnawialności. Zmianę podejścia i świadomości z „indiańskich“ na nasze odzwierciedlają zarówno regulacje o charakterze prawnym jak i kanony etyki zwanej łowiecką. Tworzą one Biblię, Katechizm i Koran dla buca w zielonym. Z wieloma pisanymi i niepisanymi zasadami. Jedną z nich jest oszczędzanie części eksploatowanych łowiecko populacji zwierząt, decydujących o potencjale rozrodczym danych gatunków czyli samic, matek albo loch. A w rezultacie rzutujących istotnie na perspektywy przyszłego użytkowania, którymi Indianin polujący na kangury wcale sie nie przejmuje. Tak jak niegdyś nasi przodkowie. Na to nakłada się zjawisko percepcji relacji międzyludzkich na ludzko-zwierzęce. Też kulturowe. Z respektem dla ciąży, macierzyństwa oraz dzieci. Dla staruszków mniej. Zasady są piekne, nawet jeśli czasami o charakterze mocno papierowym. Żeby zwierzyna była, rosła w liczbę a myśliwi strzelali dostatnio i mieli co chronić. Z czystym, chociaż używanym sumieniem.

I to jest zaczyn, na którym kwitnie Wildboarboobs - Czyli Dziczych Cyckow - Syndrom. Piękne zasady łowiectwa nieindianskiego z etyką, sumieniem oraz Świętym Hubertem i tak dalej idą się mianowicie rypać z chwilą, gdy jakiś gatunek (gatunki) zaczyna umykać spod kontroli konwencjonalnie i z zasadami polujących buców w zielonych kapelusikach z piórkami. Gdy np. zmiany w środowisku powodują eksplozję jego populacji i ta zaczyna się regulować sama, zgodnie z ewolucyjnymi procesami ale niekoniecznie z arbitralnymi ludzkimi wyobrażeniami o jej liczebości, obecności („inwazyjnej“) i wpływie na siedliska, w których bytuje. Ze szczególnym uwzględnieniem siedlisk zagospodarowanych polami, lasami czy świniami hodowlanymi. Czasami kolidując z gatunkami o statusie świętych – czyli chronionymi. 

6 komentarzy:

  1. Życie nienapoczęte? A co się dzieje, gdy taka np. locha miała w sobie życie poczęte...?

    KC

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieje sie to samo co w przypadku:

    - gdy taka np. locha z zyciem poczetym zostanie zjedzona przez wilki
    - gdy taka np. locha z zyciem poczetym zostanie przejechana przez samochod
    - gdy taka np. locha z zyciem poczetym zostanie zastrzelona 16 sierpnia
    - gdy taka np. koza sarny z zyciem poczetym zostanie zastrzelona 13 stycznia
    - gdy taka np. lania jelenia z zyciem poczetym zostanie zastrzelona 14 stycznia
    - gdy taka np. liszka (zona lisa) z zyciem poczetym zostanie zaszczuta w norze 31 marca
    - gdy taka np. szopka praczka z zyciem poczetym zostanie zastrzelona 1 kwietnia
    - gdy taka np. jenotka z zyciem poczetym zostanie zastrzelona 2 kwietnia
    - gdy taka np Matka norka Polka z zyciem poczetym zostanie zastrzelona 3 kwietnia.
    - i tak dalej.

    Na przyklad.

    Zasadniczym roznic specjalnie nie widzimy, moze poza tym, ze siedziba zycia
    poczetego - czyli plod - takiej lani patroszonej 14 stycznia jest/moze byc wieksza albo
    znacznie wieksza niz siedziba zycia poczetego w losze patroszonej dwa dni pozniej czyli 16 stycznia.


    Zasadnicza roznica lezy w procesach przebiegajacych pod denkiem zielonego kapelusika z piorkiem,
    ktore zajebanie zycia poczetego w identycznym stadium rozwoju raz kaza to zajebanie kategoryzowac jako zgodne z etykom, zyczajami i wieloletniom tradycjom mysliwskom a
    innym razem ten sam czyn jawi mu sie jako impertynecja, sadyzm i barbarzynstwo.

    A chodzi w gruncie rzeczy kazdorazowo o to samo - czyli zabicie zycia poczetego.
    Jesli taka np. locha lub inna lania albo szopka miala je w sobie. Proste.

    Sredecznie pozdrawiajac. niezaleznie od tego czy odpowiedz byla zadawalajaca.
    daka

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie po to wysypuje dzikom kukurydze, żeby teraz wszystkie wybic do nogi :p

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie musisz. Same wyzdychaja, Jak przyjdzie ASF. Tym predzej, im wiecej kukrydzy wysypiesz.
    Swego czasu leczono w ten sposob dziki z zarazy ( z pomoru swinskiego rodzimego) w jednym
    z regionow naszego kraju. Kukrydza wtedy byla droga i malo popularna, wiec wywozono
    zima parowane kartofle do lasu, zeby te zwierzeta sie koncentrowaly (tez lochy z zyciem poczetym).
    Jak sie pokoncentrowaly to sie nawzajem pozarazaly i bylo po zarazie.
    Pozostalo tylko wywiezc pokot do bacutilu, co bylo zadaniem dosc prostym, poniewaz wiekszosc
    zdychala wokol miejsc wykladania tych kartofli i nie trzeba bylo ich sciagac po calym lesie.

    Mysle, ze ta kukrydza powinna troche lepiej funkcjonowac niz kiedys kartofle. Nie ?.

    Tak wienc powodzenia !!!!!

    ( Darz Bor to chyba nie wypada....moze raczej "wieczne odpoczywanie racz im dac Panie" ?
    - ale co te dziki pojedza to pojedza....)

    pozdr
    daka

    OdpowiedzUsuń
  5. E tam, może przyjdzie, a może nie. Póki co to kukurydzkę na nęcisko i na polowanko. No i bronić naszych kabanków przed politykami. Wreszcie myśliwi będą mogli pokazać jak realizują w praktyce Art. 3. Ustawy Prawo łowieckie. Celem łowiectwa jest:
    1) ochrona.... zwierząt łownych.

    OdpowiedzUsuń
  6. Troche pozno ale lepiej niz wcale..........chociaz ochrona dzikow wspolnie z LPM nabiera dosc
    specyficznego posmaczku.......
    pozdr
    daka

    OdpowiedzUsuń