„Ambony w ogóle powinny być zdelegalizowane, szpecą krajobraz i nie dają zwierzynie szans – to już nie polowanie, ale zwykła egzekucja.“
Można było przeczytać niedawno na stronie internetowej związanej z kilkoma organizacjami ideologicznej ochrony przyrody. Co wskazuje jednoznacznie – tak jak reszta tekstu – że nie chodzi o elementy wyposażenia kościołów. Chodzi o „ambonofobię“ związaną z łowiectwem. Zjawisko, którego wyrazem są nie tylko uwagi takie jak powyższa, lecz również celowe niszczenie i dewastacja tych urządzeń. „Szpecenie“ krajobrazu jest w najlepszym razie użyciem swoistej metafory. Przed wieloma laty Profesor Wiktor Zinn snuł ze śpiewnym, kresowym akcentem w Telewizji Polskiej fascynujące opowieści o polskich budowlach, pomnikach, architekturze i krajobrazach, przyciągając przed ekrany czarno-białych telewizorów setki tysięcy Polaków. Przedmiotem jednej z urzekających gawęd mistrza piórka i węgla były uroki prozy wiejskiego krajobrazu – z typową szachownicą pól, strachem na wróble, miedzą, polnymi dróżkami i samotną gruszą. Wyczarowany w przeciągu kilku minut węglem i kredą pejzaż profesor uwieńczył „obligatoryjną czarną wstęgą lasu“ zamykającą horyzont i dodał, że nie może na jej tle zabraknąć wpisanej ambony myśliwskiej. Profesor Wiktor Zinn nie cierpiał widocznie na „ambonofobię“. Ambona myśliwska w krajobrazie kulturowym – którego nazwa pochodzi od użytkowania i korzystania z określonych przestrzeni , ich „kultywowania“ – jest wizualnym symbolem łowiectwa i polowania jako integralnego elementu tego krajobrazu. Ani szpeci, ani upiększa, ona po prostu jest. Tak jak polna lub leśna dróżka, ogrodzenie pastwiska czy drzewa rosnące w szeregach w lesie. Obiekcje i histeria ekologistyczna na widok ambony (myśliwskiej), wyrażające się w postulacie o jej delegalizację, są z reguły bardziej świadectwem braku akceptacji i respektowania łowiectwa jako formy korzystania z krajobrazu niż odzwierciedleniem wyjątkowej wrażliwości estetycznej dojrzewających nastolatków, którzy fantazjują i rozwalają urządzenia służące polowaniu. Z pewnością po części problem wpisuje się w wandalizm „powszedni“ i często klasyfikowany jest tak samo jak zdewastowany przystanek tramwajowy lub autobusowy. Rożni się od niego o tyle, że w przypadku zniszczenia przystanku nie pojawia się w tle motyw niechęci do korzystania z autobusów i tramwajów tudzież obrzydzenia pracą kierowców czy motorniczych. W cytowanym na wstępie tekście występują również zastrzeżenia dotyczące etycznej strony polowania z ambony, które zdaniem autora jest amoralne, ponieważ nie daje szans zwierzynie i czyni z polowania egzekucję. Ta troska o myśliwską moralność ze strony przeciwnika polowań jest tak samo rozczulająca co niepoważna. U jej źródeł leży pewien właściwy wszystkim ludziom fenomen natury psychologicznej, który da się streścić jako skłonność i gotowość do wyrażania empatii dla słabszych wobec przewagi lub absolutnej dominacji „silniejszego“. Z tego względu już w Biblii sympatia jej autorów stała po stronie Dawida a nie Goliata. Co więcej, ludziom tak się ten motyw spodobał, że na przestrzeni wieków został powielony w różnych innych „bestsellerach“. Choćby w „Czterech Pancernych i psie“, gdzie w każdym odcinku Janek, czyli Dawid, wybijał kompanię ciężko uzbrojonych esesmanów, czyli Goliatów, zaś Szarik brał do niewoli drugą. Klasyka przebojów filmowych z Hollywood w głównej mierze oparta jest właśnie na wykorzystaniu tego motywu. Publiczność się nim ekscytuje, choć warto podkreślić, że ma on niewiele do czynienia z rzeczywistością, w której Goliaci regularnie wpierniczają Dawidom, szybsi dopadają wolniejszych, inteligentniejsi pokonują mniej inteligentnych itd. Nieliczne wyjątki niestety tylko potwierdzają twarde, życiowe realia. Jednak owa gloryfikacja słabszych wraz z tendecją do indentyfikowania się z nimi wynika z naszej ludzkiej „natury“ Bowiem z jednej strony, jako zwierzęta stadne lubimy wszelkie hierarchie, a z drugiej, jako indywidualiści, już niekoniecznie. Posiadamy więc zarówno zdolność do kooperacji i wyrażania empatii, jak i pokłady agresji oraz skłonność do konkurencji. Część tego złożonego mechanizmu stanowi także podświadoma umiejętność wcielania się w rolę ofiary. Im bliższe są nam ofiary, tym większą czujemy z nimi „niewidzialną więź“. Zenon Kruczyński nie walczy o życie masakrowanych chemia i packami owadow , lecz ciepłokrwistych ssaków pod postacią m.in. świń, z którymi łatwiej się identyfikuje.
Oczywiście wszyscy możemy czuć się „Dawidami“ i im współczuć. Jednak nie zmieni to faktu, iż każde polowanie – te ludzkie jak i nieludzkie – determinuje ścisła hierarchia. Jest łowca i jest ofiara. Bez tej hierarchii nie mamy do czynienia z polowaniem, lecz z walką. A to coraz częściej współczesnemu człowiekowi zaczyna rozpływać się w opisanym wyżej psychologicznym koktajlu, co kończy się hollywoodzkim bajdurzeniem o „dawaniu równych szans“. Również obiektom łowów. Tymczasem, jeśli jakiemukolwiek zwierzęciu na Ziemi zachciałoby się zmienić rolę i zacząć polować na ludzi, to kolokwialnie mówiąc, zwierzę to miałoby i ma przerąbane. Nie tak dawno na Alasce wilki zjadły nauczycielkę, która lubiła sobie pobiegać. Najwyraźniej reklamowane przez WWF bieganie z wilkami nie wszędzie i nie wszystkim wychodzi na zdrowie. Amerykanie zareagowali błyskawicznie i wybili do nogi wszystkie watahy przebywające w okolicy. Bez względu na to czy wilki były „winne“, czy „niewinne“. W ten właśnie sposób wyglądają „równe szanse“. Hierarchia między myśliwym a ofiarą zawsze była, jest i będzie. Różnica między wczoraj a dziś leży przede wszystkim w środkach. Począwszy od XIX wieku, kiedy „Goliaci“ w zielonych kapelusikach dostali do rąk nowe rodzaje broni palnej, optykę, środki komunikacji, szanse „Dawidów“ zmalały praktycznie do zera. Co szło równolegle z rosnącą świadomością „skończoności“ użytkowanych zasobów przyrodniczych. Dlatego też „Goliaci“ zaczęli płodzić zbiory reguł i norm etycznych (dziś uznawanych za wielowiekowe), traktując „Dawidów“ coraz bardziej humanitarnie z wyraźną tendencją do ich antropomorfizowania. I właśnie na powyższym tle u części społeczeństwa dochodzi do epatowania „ambonofobią“. W tym kontekście ambona widziana jest jako coś co pogłębia dysproporcję w szansach zwierzyny i myśliwego. A emocje przybierają formę niszczenia urządzeń łowieckich pod płaszczykiem „dobrego uczynku“ niesienia pomocy dla zwierząt. Jednak do ich zabicia nie potrzeba a priori niczego więcej niż strzelby i amunicji. Dewastacja ambony myśliwskiej nie pomoże żadnemu z „Dawidów“, a plan pozyskania zostanie tak czy owak wykonany. Problem z ekologistyczną fobią na tle ambon polega na tym, że ta „walka z symbolami“ – pozornie taka sama jaką prowadzili w XIX wieku robotnicy niszczący maszyny , w których upatrywali źródło nędzy i bezrobocia – przybiera lub w coraz większym stopniu przybierać będzie formę eskalującego konfliktu społecznego. W przeciwieństwie do tkacza z początku XIX wieku, który czuł się egzystencjonalnie zagrożony, żaden ratownik tego padołu nie jest widokiem ambony materialnie „poszkodowany“. Ona służy mu wyłącznie jako „zastępczy chłopiec do bicia“ w celu dania upustu nienawiści i agresji wobec łowiectwa oraz samych myśliwych. Niestety te emocje i zachowania są albo świadomie i z całą premedytacją podsycane przez radykalny ekomargines, albo tolerowane przez ideologiczną ochronę przyrody. „Quo vadis?” – wypadałoby spytać. Tylko czy któryś z chorujących na ambonofobię zechce odpowiedzieć?