wtorek, 12 lipca 2016

Po co profesorowi WEINEROWI puszcze? Czyli kryzys na UJ.

W Tygodniku Powszechnym 25 czerwca 2016 roku ukazał się artykuł profesora Januarego Weinera „Po co nam puszcza“. Zdaniem autora aktualne wydarzenia i konflikt wokół Puszczy Białowieskiej są wyrazem kryzysu systemu wartości determinującego współczesne podejście do przyrody i jej ochrony w Polsce. W rzeczywistości trudno dopatrzeć się kryzysu tam, gdzie chce go widzieć specjalista w dziedzinie ekologii z Uniwerystetu Jagiellońskiego - choć wiele symptomów sporu o Las Białowieski każe krytycznie przyjrzeć się tłu tego konfliktu. Po porcji trywialnej ekologii dla gospodyń domowych, ekolog z Krakowa przechodzi w artykule do krytyki plantacji desek i ich plantatorów, sławiąc następnie jedyny w Europie i na świecie Las Białowieski, by zakończyć artykuł lamentem z powodu kryzysu, użycia siły oraz przestrogą, iż nie da się drugi raz wejść do tej samej rzeki. Przez cały wywód naukowiec z Uniwersytetu Jagiellońskiego niesie przed sobą jak monstrancję szereg pojęć. Dominuje „ochrona przyrody“ odmieniana chyba we wszystkich przypadkach, której towarzyszą „naturalność“, „park“ , „bioróżnororodność“ doprawiane „ekosystemem“ oraz innymi „ekozwrotami“, a nawet „dziewictwem“. Problem polega na tym, że te pojęcia nie są ani obiektywnymi, ani uniwersalnymi – tak jak na przykład w matematyce wynik 2+2=4. Wyglądają spójnie i dobrze funkcjonują, lecz tylko z daleka i raczej w charakterze skrótów myślowych, natomiast ich konkretna wykładnia bazuje na subiektywnym podejściu i poglądach. Samo pojęcie - obecnie bardzo poprawne politycznie - „ochrona przyrody“ wygląda tylko pozornie neutralnie i pobożnie. Już dywagacje nad podstawową częścią tego pojęcia, czyli tym co to jest przyroda, gdzie ona się właściwie zaczyna i gdzie kończy oraz jakie miejsce zajmuje w niej człowiek włącznie ze ssakiem albo koroną stworzenia zatrudnioną na Uniwersytecie Jagiellońskim, przynoszą raczej mierne rezultaty. Jeszcze gorzej wygląda z „ochroną“ oznaczającą a priori opiekę eliminowanie zagrożeń, zachowanie trwałości. Płynność tego i wielu innych pojęć oraz ich subiektywna interpretacja składają się na fakt, iż owych „ochron“ może być tyle, ilu profesorów się nimi zajmuje. W przypadku artykułu w Tygodniku Powszechnym mowa jest na szczęście tylko o dwóch. Tej profesora Szyszki i tej profesora Weinera. Z których każda zasługuje w pełni na miano najmojszej. Identycznie rzecz ma się z “naturalnością”, o której nie wiadomo gdzie się kończy i gdzie się zaczyna. Na ile naturalnym jest fikus rosnący w gabinecie naukowca z UJ, a na ile nienaturalnym dąb zasadzony pół wieku temu w Lesie Białowieskim? Na ile wiarygodny jest profesor ekologii, piszący o naturalności i walczący o “dobro gatunku zwornikowego”, czyli kornika drukarza, który nie zawalczy o inny zwornik w postaci wirusa wścieklizny? Każda gospodyni domowa po wykładzie ekologii trywialnej ma przecież prawo zadać pytanie dlaczego żaden z aktywistów i autorytetów nie rusza jakoś w bój o przywrócenie dla Lasu Białowieskiego tego naturalnego składnika ekosystemu? Kiedy można spodziewać się hymnu o pożytkach z naturalnej śmierci zwierząt – wilków, rysi, lisów - ze strony piewców pożytków ze śmierci drzew w imię walki o naturalność? Gdzie są plakaty WWF i Greenpeace: “więcej wirusa wścieklizny, mniej szyszki w Puszczy Kabackiej!” (lub w innej). Warto się o to ekologów spytać. Nawet nie mając – tak jak niżej podpisany – pojęcia o ekologii.

Znaczenie niektórych pojęć ewoluuje na dodatek w czasie i przestrzeni. Tak jak przyroda, tylko szybciej. Określenie “park narodowy” pochodzi rzeczywiście od parku. Z ławeczkami i klombami. Od Central Parku w Nowym Jorku, który był wzorcem i źródłem idei zachowania i objęcia “ochroną” przestrzeni zwanej Yellowstone, posiadającej wyjątkowe walory estetyczne. Ochronie “for people”- dla ludzi, a nie “for nature”- dla przyrody. O czym zdaje się zapomniał dodać profesor Weiner. Moda na ochronę przyrody jako abstrakcyjnej “wartości samej w sobie” w naszym kręgu kulturowym, która w wyobrażeniach naukowca z Krakowa realizowana ma być w postaci Świętego Gaju obejmującego cały Las Białowieski, jest stosunkowo młoda, choć jej korzenie sięgają epoki romantyzmu. Jej upowszechnienie nastąpiło wraz z rozwojem społecznego ruchu na rzecz ochrony środowiska i przyrody. Motyw ten przybiera nieraz współcześnie formę zjawiska pseudoreligijnego z najwyższą wartością jaką przedstawia sobą natura. Jednak tam gdzie zaczyna się wiara, pojawiają się dogmaty i kończy się racjonalność oraz gotowość do kompromisów. Naukowiec z Krakowa pisze o „konieczności ochrony przyrody nawet kosztem doraźnych interesów człowieka“. W innym miejscu lamentując nad zagrożeniem prawa grupy ludzi (mniejszości czy też większości) do wyznawania reprezentowanych przez nich wartości i wiary. Czyli absolutnego prawa do modlitw (i badań) w namiastce biblijnego ogrodu Eden koło Hajnówki po wypędzeniu z niego drwala Adama i stażystki Ewy z Lasow Państwowych. Profesor Weiner nie definiuje jednak – bądź jest mu to kompletnie obojętnym – kosztem którego człowieka, których ludzi ma się odbywać realizacja prawa do adoracji “naturalnej naturalności” (naturalnie bez wirusa wścieklizny). Tymczasem Las Białowieski jest miejscem w Europie gdzie żyją i umierają nie tylko drzewa, żubry, korniki lecz również ludzie. Ludzie, których prawa, tradycje i styl życia również stanowią “wartość samą w sobie”. To przestrzeń, w której zarówno ludzie z niej korzystający jak i las, z którym są oni związani mają wspólną historię i przeszłość. Przeszłość, która wywarła piętno na owym lesie, gdzie po roku 1945 posadzono 20000 hektarów lasu, po uprzednim zabiciu drzew. Dębów tak samo naturalnych jak fikus w gabinecie profesora z Krakowa. Albo tak samo nienaturalnych. Jest to las pocięty “eksploatacyjną” szachownicą dróg z mnóstwem innych śladów kultywowania krajobrazu. Jednocześnie przestrzeń gdzie zachowały się fragmenty z czasów gdy użytkowanie ograniczało się do zabijania zwierząt, a nie obejmowało zabijania drzew. Las z różnorodnością biologiczną i kulturową w postaci mozaiki obszarów użytkowanych materialnie i niematerialnie. Chronionych i eksploatowanych. Spełniający już dziś potrzeby w zakresie duchowych i materialnych relacji z przyrodą. Tak wygląda zdaje się dziś obraz Lasu Białowieskiego - jeśli spojrzeć na ten fragment podlaskiego krajobrazu trzeźwo i po zdjęciu ideo-ekologicznych okularów.

Rozdzierający szloch profesora z Krakowa z powodu “zakłóceń w hierarchii wartości” rezultuje z aktualnych zmian politycznych. W gruncie rzeczy jednak to tylko jedna najmojsza wizja przyszłości tego lasu zastąpiła inna najmojszą. To zastępstwo wcale nie jest wyrazem jakiegoś kryzysu, lecz demokracji. Właściwy kryzys to sam konflikt wokół Lasu Białowieskiego, w którym brak widoków na kompromisy. Przy czym “układu sił” w tym konflikcie wcale nie odzwierciedla zmiana na politycznych stołkach, lecz stojący naprzeciw siebie ludzie. Z jednej strony mała lokalna, słabo zorganizowana społeczność i służba zwana leśną , wisząca na politycznej smyczy, a z drugiej strony zjednoczony krajowy ruch ekologistyczny, międzynarodowe ekokoncerny, lobby medialne – włącznie z Tygodnikiem Powszechnym, część naukowców i politycy. Stroną aktywną tego kofliktu nie są przeciwnicy ogłoszenia całego Lasu Białowieskiego biblijnym ekoogrodem Eden imienia profesora Weinera. Ani mieszkańcy Białowieży, ani Hajnówki nie domagają się przerobienia dębów Jagiełły na trumny, nie okupują dachu siedziby Białowieskiego Parku Narodowego domagając się zaorania Świętych Gajów w Lesie Białowieskim i posadzenia w tych miejscach nienaturalnych dębów. Zarówno mieszkańcy jak i leśnicy chcą po prostu żyć i pracować. Wbrew temu, co pisze czujący się pokrzywdzonym profesor z Krakowa, nie wiadomo kto jest Dawidem, a kto Goliatem. Ten konflikt – niezależnie od decyzji politycznych – nie wróży nic dobrego na przyszłość. Jest on potrzebny niektórym z aktorów, mogącym w ten sposób zaistnieć, czerpać większe materialne i wizerunkowe zyski z uprawianego ekobiznesu. Oliwy do ognia dolewają też media i politycy realizujący własne cele, które ani z kornikiem, ani ze świerkiem czy hubami nie mają nic do czynienia. Niezależnie od wyniku będzie on rzutował na przyszłe relacje społeczne związane z podejściem do przyrody i jej ochrony. Bez względu na to kto i jak będzie te pojęcia definiował. I to wlaśnie jest niepokojącym tłem wydarzeń związanych z Lasem Białowieskim. Profesor ekologii z Krakowa dający wyraz temu, że wszystkie inne argumenty poza jego jedyną racją czyli ekologiczną są niby-naukowe myli się, twierdząc, że konflikt ma niewiele do czynienia z nauką. Ma. Być może najwyższy czas by tym sporem zajęli się wreszcie intensywniej naukowcy. Tylko nie biolodzy a psycholodzy.

Mylący jest również tytuł artykułu – można przeczytać - “Po o nam puszcze”, a powinien właściwie brzmieć “Po co profesorowi Weinerowi puszcze”. Jeśli ktoś rzeczywiście jest zainteresowany „Po co mu puszcza“, winien wrzucić do kosza artykuł profesora, razem z powyższym komentarzem, wziąć kilka dni urlopu, wsiąść do pociągu czy samochodu i pojechać na Podlasie gdzie od tysiącleci rośnie Las Białowieski, zwany też puszczą. Lub do innego lasu. Zobaczyć, dotknąć powąchać i poczuć, porozmawiać z ludźmi, którzy tam żyją i pracują, wysłuchać racji broniących w lesie wartości abstrakcyjnych oraz racji tych, którzy bronią wartości mniej abstrakcyjnych. Wysłuchać nie tylko kazań o racjach najmojszych, lecz przekonać się także o wynikach realizacji tych racji. Rezultatach ekologicznych, ekonomicznych i społecznych. Żeby wyrobić sobie własne zdanie na temat własnych potrzeb. Bo “nam” niepotrzebne są w gruncie rzeczy “puszcze” – werbalne wydmuszki przy pomocy których rozgrywane są narodowe wojenki i realizowane indywidualne czy grupowe interesy bądź forsowane te czy inne ideologie. „Nam“ potrzebne są lasy, w których można znaleźć zarówno ślady czasów minionych, które już nigdy nie wrócą jak i teraźniejszość w postaci różnorodnych wartości materialnych i niematerialnych zamiast lamentów i wiórów lecących w sporach o puszcze najmojsze.

buce w zielonych kapelusikach


Ilustracja przedstawia pierwotny, czyli pierwszy wzorzec wiekowego, czyli najstarszego parku narodowego na świecie. Czyli park chrzestny Parku w Lesie Białowieskim - Central Park New York.

Ekologii niech bendom dzienki...

11 komentarzy:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Myślę, że to wskazanie Central Parku jako wzorca dla Parku Narodowego Yellowstone jest mocno nietrafne. Proszę poczytać History of wildlife preservation. Pojęcie parku narodowego pochodzi od Georga Catlina, malarza plemion indiańskich, który proponował aby rozległe tereny prerii pozostawić „niezagospodarowane” jako: „Park narodu, obejmujący ludzi i zwierzęta, żyjących w dziczy i świeżości ich naturalnego piękna”. Również dekret Kongresu Stanów Zjednoczonych ustanawiający Park publiczny Yellowstone klik nie mówi o utworzeniu parku miejskiego z ławeczkami i alejkami, tylko wyłącza z trwającej wówczas „prywatyzacji” Dzikiego Zachodu znaczny teren pozostawiając go w zarządzie sekretarza zasobów wewnętrznych Stanów Zjednoczonych w celu utworzeniu publicznie dostępnego terenu rekreacyjnego („public park”- w tekście nie pojawia się nazwa national park) dla dobra i przyjemności ludzi. Dekret ten zobowiązywał sekretarza do wprowadzenia przepisów chroniących od zniszczenia i rabunku drzewostany, złoża mineralne, osobliwości przyrodnicze oraz utrzymanie w ich „naturalnym stanie”. Zakazano w tym akcie osiedlania się i dzielenia terenu na parcele. Dopuszczono budowę dróg, ścieżek i budynków dla odwiedzających. Dla przypomnienia park ten liczy 8980 km² a wszystkie polskie parki 3167 km². Odwiedza go około 4 milionów turystów rocznie czyli tylko trochę więcej niż nasz jeden Tatrzański Park Narodowy (3 mln rocznie na powierzchni 210 km²).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prosze Pana,
      po pierwsze chodzi o pojecie "park" - tylko idiota sugerowalby, ze Amerykanie w Yellowstone chcieli zalozyc "miejski park". Tam zdaje sie nie bylo miasta.O ile mi wiadomo. Byc moze Pan jest lepiej poinformowany.

      Pozwole sobie zacytowac : "a public park or pleasuring-ground for the benefit and enjoyment of the people; "

      z Yellowstone National Park Protection Act (1872)

      dla LUDZI. W okreslonym celu. Celach. Mimo ze tam laweczki zdaje sie nie staly. Tak samo jak w Nowym Yorku.

      Po drugie: Wlasnie w tym kontekscie - korzystania - ile osob odwiedza obszar ochrony scislej w Parku Narodowym w Lesie Bialowieskim ? ....... Kazdy obywatel Stanow Zjednoczonych - kazdy czlowiek mial PRAWO do korzystania z tej przestrzeni jaka byl Yelowstone. Wykluczono stamtad okreslone formy kultywowania tego obszaru by LUDZIE mieli PRAWO do korzystania z niego ....... Ilu ludzi dysponuje takim PRAWEM w odniesieniu do strefy ochrony scislej Swietgo Gaju na Podlasiu ?.
      Nie chodzi przy tym o to zeby sie wciskac na chama do najswietszych miejsc Swietego Gaja...taka strefa "bez ludzi" jest ok. Chodzi o naduzycie i klamstwo jakim jest sugerowanie tego samego motywu dla ktorego chronione sa walory przyrodnicze dzis i dla ktorych podjeto starania o zachowanie okreslonych walorow "wczoraj".

      Po trzecie: Porownuje Pan wielkosc obszarow w Polsce i USA - nie wiem czy bezmyslnie, czy w celu manipulacji. Wystarczy Pana dane odniesc do powierzchni Polski, USA, powierzchni parkow narodowych w obu krajach , gestosci zaludnienia w obu krajach, udzialowi powierzchni objetych statusem "parku narodowego" by wykazac, ze te "mikroskopijne" polskie Swiete Gaje sa wiekszym wyzwaniem dla naszego spoleczenstwa, niz cala powierzchnia PN w USA, obejmujaca 2/3 Polski (chyba ponad 200 000 km2) ..........To jest zreszta niesistotne - Amerykanie mieszkaja w wiekszym i mniej zaludnionym kraju, wiec maja wieksze parki. Czy potrafilby jednak napisac w jakim celu uzywa Pan owego porownania wielkosci YNP i BPN ?. Czego to porownanie panskim zdaniem dowodzi ? W co ma uwierzyc odbiorca Panskiego przeslania ?

      Usuń
  3. "Nawet nie mając – tak jak niżej podpisany – pojęcia o ekologii".
    No właśnie - jedyne godne uznania zdanie z całego tekstu ! I jak tu dyskutować z autorem o czymś, o czym nie ma pojęcia, a na dodatek prześmiewczo traktuje autora artykułu w Tygodniku Powszechnym - naprawdę uznanego w świecie autorytetu w dziedzinie ekologii ewolucyjnej.
    Borys Schneider

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo dobrze, ze mamy tutaj ekologa. Panie Schneider , prosze wyjasnic maluczkim roznice w znaczeniu kornika i wirusa wscieklizny dla "ekosystemu" jakim jest Las Bialowieski i zdradzic dlaczego nikt nie walczy ani o zachowanie ani przywrocenie tego (chyba) naturalnego czynnika....Pleassssss....

      Usuń
  4. Świetny tekst o bzdurnej religijnej ekologii . Pojęciu bardzo subiektywnym i znaczącym dla każdego co innego. Ekologia dzieli ludzi i jest zła jak wszystkie ideologie.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiem, że nic nie wiem...co oznacza iż Życie biegnie swoją drogą, a gadanie autorytetów i nie tylko - swoją...Dopóki słowa nie są wprowadzone w czyn - wbrew Naturze,niech sobie będą.....bo nie ma żadnej szkody i nie ma się co spinać...

    OdpowiedzUsuń
  6. Zrozumiałe byłyby tezy Januarego Weinera gdyby kierował je w przestrzeń parkową. Ponieważ tak nie jest, to nie jest żadnym profesorem, tylko durnym celebrytą, który nie zna lub nie rozpoznaje realiów prawnych funkcjonujących w kraju.
    Jego głos to celebra nie mająca związku z rzeczywistością, ale chce zabierać głos, chce być słyszalnym. Można jeszcze donośniej, Panie Weiner. Można huczeć niczym dzwon ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety,słuszna uwaga co do realiów prawnych...Jeżeli nie jest się prawnikiem i prowadzi życie unikając lub ograniczając styczność z prawem do min., to nic dziwnego, że wszystko to co się robi/mówi - nie będzie się z nim pokrywać.
      W przypadku gdy prawo pokrywa się z życiem - wystarczy obserwacja życia, by dokonać właściwych zmian w swoim spojrzeniu na jakiś problem np. natury ekologicznej.Ale jest to możliwe tylko wtedy gdy umiemy odstąpić od własnych poglądów...Ale nie każdy potrafi rozstać się ,,ze sobą,,...

      Usuń
  7. Kolejny artykuł żeby zaistnieć, flaki z olejem.

    OdpowiedzUsuń
  8. coś długo nikt-nic nie pisze...uuuuuu.stęskniłam się :)

    OdpowiedzUsuń