7 lipca 1901 roku w Myscowej, małej wiosce w Beskidach, kilku pasterzy było świadkami jak wilk porwał owcę z pastwiska i zaczął uciekać z nią do lasu. Chłopi rzucili się w pogoń za drapieżnikiem, lecz ten zmylił prześladowców i zniknął w mateczniku. Jednak na dróżce gdzie mieszkańcy Myscowej stracili go z oczu, pojawił się nagle miejscowy żebrak, Iwan Karczmarczyk. Chłopi obezwładnili natychmiast domniemanego wilkołaka przyjmując, iż ten nie mogąc uciec, użył fortelu i wrócił do swej ludzkiej postaci. Ciężko pobitego Iwana Karczmaczyka zaciągnięto w opłotki wsi domagając się, aby zdradził miejsce gdzie ukrył owcę. Życie uratował mu przebywający przypadkiem we wsi żandarm i (prawdopodobnie) brak osinowego kołka pod ręką. Sprawa miała swój epilog w sądzie, gdzie sprawcy bestialskiego pobicia zostali uznani winnymi i 25 listopada 1901 roku sąd skazał ich na kary od pięciu do dziesięciu dni aresztu. Jak okazało się w toku postępowania, nawet wójt Myscowej, niejaki Solenka, był święcie przekonany o wilkołactwie Karczmarczyka i bez najmniejszych skrupułów uczestniczył w pobiciu. Jeśli wierzyć Leszkowi Słupeckiemu – autorowi książki „Wojownicy i Wilkołaki” – „pan Karczmarczyk był przede wszystkim postacią prawdziwie historyczną: ostatnim poświadczonym źródłowo polskim wilkołakiem. A przynajmniej ostatnim człowiekiem o to na ziemiach polskich, posądzonym“. Z czystej ciekawości zadzwoniliśmy do pełniącego dzisiaj tę samą funkcję sołtysa wsi Myscowa w gminie Krempna z pytaniem, czy czasami jakiś wilkołak nie kręci się po dziś dzień po okolicy. Sołtys niestety pierdolnął słuchawką gdy zrozumiał o co się rozchodzi. W leżącym w pobliżu Magurskim Parku Narodowym zatrudniony jest specjalista od ochrony wilków z tytułem doktora nauk ekologicznych. Gdy spytaliśmy go o to samo co sołtysa, zaniemówił i do dzisiaj się nie odezwał. Tak więc na dobrą sprawę nie udało nam się zdobyć dowodu na to, że wilkołaki w naszych realiach nadal występują. Ale nie udało się zdobyć też dowodu na to, że nie występują, o czym później.
Choć wilkołaki zniknęły z krajobrazu to w kulturze nadal notuje się ich obecność. W różnorakich – wirtualnych – formach. Można je spotkać stosunkowo często w literackich opisach, na ekranach kin lub w innych sztukach. Na przykład na rysunku pani Moniki Starowicz, mysliwej i artystki. Nie wiadomo czy pani Monika Starowicz używa do polowania srebrnej amunicji lub trzyma gdzieś podręczny kołek osinowy. Jednak polująca malarka ze Śląska potrafiła stworzyć na papierze przeuroczą interpretację wilkołaka. Sądząc po niektórych atrybutach - dorodnej wilkołaczki właściwie.
(Rysunek wilkołaka, będący kopią rysunku Moniki Starowicz w 2016 roku. Ponieważ właścicielka praw autorskich do wspomnianego wyżej rękodzieła nie wyraziła zgody na jego wykorzystanie do zilustrowania naszego bucowskiego materiału przed zapoznaniem się z jego treścią i zupełnie możliwe, że po zapoznaniu się z nią nie wyraziłaby jej w ogóle, na wszelki wypadek sięgnęliśmy po alternatywne środki wyrazu. Licząc oczywiście na wyobraźnię Pszeszanownych Parafian, którzy winni sobie z grubsza zwizualizować, o co się w tym rysunku rozchodzi. Jeśli ktuś takowej fantazji nie posiada, proszę się pilnie do nas zgłosić. Też nie pomożemy...)
Jest to przykład współczesnej – zgodnej z duchem
naszych czasów i przesłaniem gender -interpretacji wilkczołaczej legendy.
Pierwotnie była ona zdominowana przez ludzi zamieniających się raczej w basiory
niż wadery. Czyli mężczyzn. Logiczne zresztą, jeśli wziąć pod uwagę, iż
wspomniany wyżej Leszek Słupecki dopatruje się źródeł tego mitu w rytuałach
związanych między innymi z inicjacją i przygotowywaniem się młodych ludzi do
raczej krwawych zajęć zawodowych czyli wojny. Z niewiadomych powodów
zdominowanych przez płeć mniej nadobną. Nie oznacza to, że przed pojawieniem
się w polskiej sztuce ludowej – czyli nakręconego w Polsce Ludowej filmu
„Wilczyca“ – motywu damskiego wilkołaka, panie w tej roli nie występowały. U
progu czasów nowożytnych miała miejsce na przykład prawdziwa wysypka wilkołaczek
w malowniczej Burgundii. Przez sto pięćdziesiąt lat na przełomie XVI i XVII wieku
odbywało się w tym regionie bezlitosne i bezwzględne polowanie na wilkołaczki, którym
zarzucano konszachty z szatanem. Zaciekle je ścigano i palono żywcem na
stosach. Pani Clauda Jeanprost miała na przykład pod postacią wilczycy napadać na mieszkanców
wioski Orcieres, zabijając ich, by w następstwie żywić się ich mięsem. Po
skazaniu na śmierć w 1589 roku, została skatowana do nieprzytomności drewnianymi
drągami i oddana na pastwę płomieni. Po każdym ataku wilków rozpoczynała się w
tych okolicach nagonka w poszukiwaniu winnych i wystarczyło nieraz tylko parę
zadrpań na ciele by – jak w przypadku pani Pierrette Vichart - oskarżyć kobietę
o wilkołactwo, w ekspresowym tempie osądzić i skazać oraz spalić. O niesłychanym
szczęściu mogła mówić pani Oudette Champon, która miała dostatecznie dużo
pieniędzy na adwokatów, dzięki którym uniknęła stosu, by wieść potem żywot raczej ubogi, a więc goły i
niezbyt wesoły. Albo pani Guillemette Barnard - oskarżona o to, że zamieniwszy
się w wilczycę ugryzła sąsiada kilkakrotnie w pośladki. Nie została spalona,
lecz jedynie skazana na banicję. Sąd miał bowiem problemy z oskarżycielem,
który w momenie pogryzienia był nawalony w trąbę i urwał mu się film.
Interesującym jest, iż plaga wilkołaczek palonych masowo i z uporem godnym
lepszej sprawy, występowała jedynie lokalnie - w Burgundii. Gdzie indziej
raczej rzadko (u nas się wtedy tak czy owak paliło mało stosów). W Niemczech,
na północ od Burgundii, w okolicach nadreńskiego Jülich krążyły około 1591 roku
co prawda ulotki o 85 wilkołaczkach pożerających ludzi w tych okolicach,
pokaranych ogniem na stosach. Miała to być przestroga dla wszystkich tamtejszych
„świątobliwych niewiast i dziewcząt“. Ale treści tej ulotki nie potwierdzają
żadne inne dokumenty i źródła historyczne. Być może chodziło o przedruk
artykułu z jakiejś wczesnej Gazety Wyborczej? W przeciwieństwie też do „Wilczycy“
- głównej bohaterki powstałej dla ludu pracującego w Polsce Ludowej wersji
legendy z wilkołaczką, którą przedstawiono jako erotomankę, źródła historyczne
z Burgundii nie wspominają o jakichkolwiek ekscesach erotyczno–seksualnych z
udziałem tamtejszych pań podejrzewanych o likantropię. Owszem, zarzuty
dotyczyły zaduszeń, rozszarpań i pożarć ofiar zwierząt domowych i dzieci, ale
żeby któraś z pań wilkołaczek wtedy kogoś uwiodła czy zgwałciła...? Na ten temat
w kronikach nic nie ma. Niezależnie od tego, łowcy wilkołaczek z Burgundii
wychodzili z założenia, iż podejrzane niewiasty oddawały się szatanowi i stąd
brała się ich zdolność do przybierania wilczej postaci. Dowodem na to były zezania
pań przyznających się do spółkowania z jakimś bliżej niezidentyfikowanym
partnerem, który dysponował penisem o temperaturze poniżej zera – czyli
lodowatym. Według ówczesnych seksuologów zatrudnionych w organach inkwizycji,
było to jednoznaczną przesłanką wskazującą na przedstawiciela piekieł. Wszystkie
podejrzane przyznawały się - prędzej czy później - podając nieraz temperaturę niektórych
części partnerów z dokładnością do 1 stopnia Celsjusza. Nic dziwnego, ponieważ
zeznawały z powolutku miażdżonymi kciukami w czymś w rodzaju współczesnego
imadła. Naturalnie trudno spekulować na temat motywu Pani Moniki Starowicz –
czyli powodu, dla którego niewinna biel kartki papieru skonfrontowana została przez
nią z demoniczym wyrazem zaklętej w tuszu postaci wilkołaczki. Ale gdyby którys
z autorów tego tekstu musiał zeznawać dlaczego popełnili niniejszy artykuł o
likantropii i został skonfrontowany z podobnymi metodami przesłuchań jak
kobiety z XVI-wiecznej Burgundii, to przyznałby się zapewne do wszystkiego. Nie
tylko do temperatur partnerki.
Czy
jednak wilkołaki, które od tysięcy lat towarzyszyły ludziom przeszły
rzeczywiście całkowicie do wirtualnej przestrzeni? Bez względu na to, że nie
udało nam się ich znaleźć w okolicach Myscowej, znaki na niebie i ziemi
wskazują, że niekoniecznie wilkołaki istnieją jedynie w wyobrażeniach. Tyle
tylko, że dziś likantropia nie jest wyrazem wiary w to, iż ludzie przyjmują
postać zwierząt, lecz dokładnie odwrotnie. To wilk w wierzeniach ludu zurbanizowanego
przyjmuje obecnie w coraz większym stopniu postać człowieka, jego cechy i
atrybuty. Niezadługo ten lud - antropomorfizujący co się da - ujrzawszy biegające po lesie szare stworzenie
będzie zapewne święcie przekonany, że widzi właściwie jakiegoś pana Iwana
Karczmarczyka. Czyli pana wilka.
(Pan wilk)
Źródła:
Leszek P.
Słupecki „Wojownicy i wilkołaki” 2011
Frank Thadeusz „Teuflischer
Beischlaf” Der Spiegel 34/2015
Hannah
Priest „She-Wolf. A cultural history of female werewolves“ 2015
1. Zdj. - Co za uśmiech i gracja w,,kłusie,,/?/...
OdpowiedzUsuń2. Co do wilkołaków...to mam nieodparte wrażenie iż trunki nie tylko burgundzkie spożywane przez miejscowych nie tylko notabli i nie tylko religijnych, w dużej mierze przyczyniły się do powstania mitów, mających na celu znalezienie sposobu na zabicie...nudy i wyeliminowanie /lub danie ,,po łbie,,/ niewygodnych /z różnych przyczyn/ osobników płci obojga...
A że z głodu różne rzeczy człowiek/jako zwierzę/jest w stanie zrobić...to inna sprawa.Także założyć maskę przypominającą, np.wilka...coby zwalić winę na...
3. Rysunek p. M.S - sugerując się opisem, bardziej wskazuje na jej ,,wyraźnie zaznaczone dymorfizmem ,, potrzeby...hi, hi ;) natury niezaspokojonej...
Matko Boska!!!. Przecie Pani MS moze to w kazdej chwili przeczytac !!!
OdpowiedzUsuńad.2 - kwestia dlaczego wilkolaczki (a nie wilkolaki) i dlaczego Burgundia a nie Normandia, oraz dlaczego w tym okresie jest deczko bardziej zlozona - o tym moze kiedy indziej.
pozdr
daka
W przypadku Normandii, przypuszczam, że zbyt silne były wpływy dawnych wierzeń /druidzi/ i większość ludności wypadałoby spalić na stosie jako takich czy innych ,,heretyków,,...Ale są pewnie i inne uwarunkowania...
UsuńAuuuu,na resztę poczekam...Chwilowo apetyt został zaspokojony i obejdzie się bez osinowego kołka...takoż srebrnych kul... ;)
W Biedronce byly niedawno osinowe kolki w promocji.
OdpowiedzUsuńTa przypadkowa/nieprzypadkowa wysypka wilkolaczek w Burgundii byla najprawdopodobniej wypadkowa kilku lub wiecej czynnikow. Po pierwsze zabawa z zapalkami w ktorej na pierwszy ogien szly Panie byla wtedy bardzo popularna. Czarownic nie palono wcale w sredniowieczu tylko dopiero u jego schylku i na poczatku "czasow nowozytnych". Ojczyzna dobrego wina nie byla jakims wyjatkiem - tam gdzie wino bylo gorsze tez sfajczono tyle samo albo wiecej Pan. Interesujacy jest jedynie motyw - gdzie indziej oskarzano raczej o rzucenie choroby na krowy czy wywolywanie impotencji. W Burgundii byly wilkolaczki. To sie moglo wiazac z faktem, iz we Francji generalnie do momentu kiedy zaczeto importowac do Europy strychnine a skalkowki zawitaly pod wszystkie strzechy dosc kiepsko sobie radzono z wilkami. Szacunki (na ile rzetelne ?) mowia iz miedzy wiekiem XII - XIII i XVII wilki mogly tam zjesc kilkanascie tysiecy osob, co przy zalozeniu, ze tylko w jednym na 2-4 ataki zwierzetom udaje sie zjesc Czerwonego Kapturka daje kilkadziesiat tysiecy "wydarzen". Liczbe dosc spora mimo, ze rozlozona na kilka wiekow i na duzej przestrzeni. Przy uwzglednieniu dodatkowych uwarunkowan ( wscieklizna) ten drapieznik mogl byc istotnym - stalym - elementem ryzyka w krajobrazie. Wysoka lesistosc, gorzyste tereny - tak jak wlasnie w tym regionie Francji- powiekszaly to ryzyko. A tam gdzie wieksze ryzyko - tam realne niebezpieczenstwo i realne szkody nie kaza na siebie czekac. Skoro szkody to potrzeba winnych - i tutaj wilkolaczki byly jak znalazl. Reszte robila masowa histeria - zabobon - religia. Dla decydentow politycznych istnienie wilkolaczek tez nie musialo byc takie zle. W przypadku wystapienia problemow z drapieznikami na plan musiala wystepowac administracja - organizowac jakies oblawy, wyganiac chlopow w gory - slowem - meczyc sie i wydawac pieniadze podatnikow. Po co ?. Duzo wygodniej przeciez oglosic, ze rozchodzilo sie o Monike.S , rozpalic jakies ognisko, lud mial darmowa rozrywke, mienie delikwentki zasilalo czesciowo skarb Panstwa i bylo dobrze. (z tym ostatnim mechanizmem mielismy zreszta do czynienia w XXI wieku na przedmurzu chrzescijanstwa - w Bieszczadach - dwa lata temu. Ciemny lud to kupil....... ). Gdy poskladac wszystkie kamyczki mozaiki z dama w ognisku w XVI wiecznej Burgundii to wychodzi dosc logiczna ukladanka......take it easy....
Ho, ho... widzę, że nie są Ci obce biedronkowe klimaty... ;)
UsuńTo musiały być wilki bardzo głodne lub zwabione zapachem dobiegającym z ludzkich siedzib...skoro aż tyle tych przypadków było...
OdpowiedzUsuńA co do ,, kozła ofiarnego,, w postaci domniemanej ,wilkołaczki,, to taka osoba mogła być swojego rodzaju odszczepieńcem nie pasującym do ogólnego obrazu ówczesnej społeczności... :)
W Biedronce zaopatruje sie w osinowe kolki wlasnie.
OdpowiedzUsuńWlasciwie trudno powiedziec czy konfliktow duzymi drapieznikami bylo "duzo". Powiedzmy, ze wiecej niz dzis - na co skladalo sie sporo przyczyn. Moze kiedys przy okazji pogdybania o tworczosci pewnego kanadyjskiego Rosjanina o zydowskim pochodzeniu, ktory postawil swego czasu pare niepoprawnych politycznie tez w tym temacie.
Rowniez przy masowej histerii na pierwszy ogien ida naturalnie odszczepiency wszelkiego rodzaju - niewygodni, nie "pasujacy" do reszty , ale z drugiej strony nadreprezentacja pan na stosach( ok. 70 - 80 % posadzonych o roznego rodzaju czary i spalonych to byly kobiety ), swiadczy o tym, iz to kryterium "odszczepienca" nie bylo zasadniczym. Dziwne pomysly i trudnosci z adaptacja do reszty maja przeciez obie plcie. W kazdym badz razie "odszczepiony" mial mniejsze szanse znalezc sie na stosie niz odszczepiona. Czasami zreszta to nie odgrywalo zadnej roli. W Bambergu - dzisiejszej polnocnej Bawarii na stos poszlo na poczatku XVII wieku ok. 1000 osob - co dziesiaty mieszkaniec tego miasta. Dzieci, kobiety, mezczyzni. Po prostu w ramach owczesnej Dobrej Zmiany, czary i ogien okazaly sie dobra metoda na pozbycie sie po Bozemu opozycji, ktorej oczyszczone w plomieniach dusze wedrowaly prosto do nieba. Co ciekawe jednak nie palono tam wilkolaczek , wilkolaczatek ani wilkolakow. Nie oznaczalo to, ze nie bylo w tych okolicach ani wilkow ani wiary w przemiane te zwierzeta. Organa sadowe mialy tam najwidoczniej wprawe w radzeniu sobie z innymi deliktami i zamiast kombinowac jak kon pod gore przy oskarzeniach i osadzaniu za "egzotyczna" likantropie koncentrowaly sie raczej na czynach zakazanych w rodzaju latania na miotle. Efekt byl taki sam.
W Bambergu tak dymili powiadasz...
UsuńTo by wyjasnialo skad Bambergczycy maja pociag do wedzonki. Ktora czuc w kazdym ichnim piwie... Polecam. Choc z likantropia ma to niewiele wspolnego, ale po wlaniu w siebie odpowiedniej ilosci niskoprocentowej kielbasy w plynie przynajmniej przyjemnie sie beka. Tak... mysliwsko...
Zaciekawił mnie ten niepoprawny osobnik polityczny od niepopularnych tez...czyżby podpadało to pod działkę zwaną trockizm, marksizm tudzież morusizm?
UsuńGdzie sie podziala w ogole Pani beBEKOwa ? Jesli juz o tym mowa. Nie powiem, ale troche mi jej brakuje. Nie daj Boze za maz wyszla abo co ?
OdpowiedzUsuńWolalbym, zeby jednak urodzila. Za pare lat doczekamy się sporego gronka komentatorow. Będzie tez mial kto plakac po bucach. Abo nawet dzwigac ich dziecictffo... Niech sw. Hubert ma w opiece dobra zmiane i 500+...
UsuńNa wieki wiekow Amen. Jeszcze koty nie zginely !!!
OdpowiedzUsuńByłem całe 3 miesiące pidleśniczym w Leśnictwie Myscowa. Nie słyszałem wówczas o historii ostatniego wilkołaka. Alem słyszał historię zabrania z wilczego gniazda młodych wilcząt i okrutnej zemsty watachybna sprawcach tej niegodziwości. Historia wydarzyła się gdym już przebywał w okolicy. Pozdrawiam, Robert
OdpowiedzUsuń