„Minister Środowiska
Maciej Grabowski
List otwarty
Panie Ministrze
Decyzjami politycznymi w rolnictwie koalicja rządząca PO-PSL doprowadziła do zmiany trybu życia i rozrodu dzika (Sus scorfa). Raptowny wzrost powierzchni upraw kukurydzy, obejmujących często nie tylko dziesiątki i setki hektarów, stworzył idealne schronienie w okresie wegetacyjnym dla watach tego bardzo inteligentnego zwierzęcia. Jakość uprawianej kukurydzy, skorelowana z dopuszczeniem do obrotu odmian nasion genetycznie zmodyfikowanych, spowodowała podobny przyrost masy tusz dzików do przyrostu masy tusz świń hodowlanych. Do rozrodu zaczęły przystępować dziki nie tylko osobników starszych ale również jednoroczne. Całodobowe schronienie w okresie wegetacyjnym w gęsto rosnącej kukurydzy, uniemożliwiające polowanie, przy intensywnym wzroście tusz osobników młodych i wcześniejszym przystępowaniem ich do rozrodu, spowodowało raptowny wzrost liczebności. Skutkiem tego jest oczywiście także znaczny wzrost szkód w uprawach kukurydzy. W tej sytuacji zamiast dokonać analizy przyczyn wzrostu populacji dzika i przystąpić do naprawy powstałych szkód, również w środowisku przyrodniczym, wydał Pan 17 grudnia 2014 roku rozporządzenie dopuszczające strzelanie do prośnych loch i loch prowadzących warchlaki. Panie Ministrze Pana rozporządzenie to nie tylko objaw braku etyki. To objaw impertynencji i zniewagi dla polskiego łowiectwa. Nie posądzając Pana o brak wiedzy powiemy krótko to sadyzm i barbarzyństwo. Mówimy to z pełnym przekonaniem, gdyż rozporządzenie wydał Pan w oparciu o ustawę »prawo łowieckie«, które przewiduje możliwość drastycznego obniżenia liczebności w oparciu o art. 45 tej ustawy, bez zabijania prośnych loch i loch prowadzących warchlaki. Niech Pan natychmiast wycofa się z tego rozporządzenia i zacznie reprezentować godnie resort, którego jest Pan szefem.
Niniejszy list rozsyłamy do wszystkich Senatorów i Posłów oraz dostępnych nam środków społecznego przekazu, wszystkich nadleśnictw, wszystkich starostw i znanych nam jednostek organizacyjnych Polskiego Związku Łowieckiego.
Warszawa dnia 27 stycznia 2015 roku
W imieniu Autorów
Jan Szyszko”
(Do nas żaden list nie przyszedł –
musimy na ten temat z Panem Szyszko kiedyś poważnie porozmawiać, bo w gruncie rzeczy postulujemy to
samo – tj. zmianę zmiany rozporządzenia)
Powiedzmy, że gdy do rozwiązania
jakiegoś problemu politycy zabierają się od strony partyjno-politycznej to źle
wróży rozwiązaniu tego problemu. O czym właściwie Pan Szyszko powinien z okazji
Rospudy pamietać. Może zapomniał. Tak jak zapomniał w piśmie adresowanym do
kolegi po ministerstwie rozerwać mundur na piersiach – też w obronie matek lisów
i borsuków zabijanych PRZEZ CAŁY ROK w ostojach kuraków leśnych. Oraz szopów i jenotów, które można uśmiercać wszędzie
przez 12 miesięcy i 365 dni w roku. O ochronie Matki norki – Polki nie
wspominając. Ale jako, że do wyborów mamy jeszcze trochę czasu, to niewykluczonym
jest, że Pan Minister z kolegami dołączy aneks do apelu. W obronie Matki norki -
Polki. Nie wykluczalibyśmy też, że Pan
Minister przyłączy się do akcji Pracowni na Rzecz Niektórych Istot pod hasłem
„rykowisko dla jeleni, nie dla myśliwych“. Jeśli jest konsekwentny. I
rzeczywiście kierują nim zasady moralne leżące u źródeł apelu o ochrone Matki
lochy polskiej. Przecież taki jeleń w czasie rykowiska nosi w jajkach życie
nienapoczęte. I co dzieje się z tymi jajkami jeśli rogi ich właściciela pan profesor eksminister w
czasie rykowiska zawiesi sobie na ścianie? Dlatego konsekwentnie pan profesor eksminister
powinien po loszym apelu wystąpic o zakaz polowań w czasie rykowiska i huczki.
W ochronie życia nienapoczętego tkwiącego w tym okresie w Ojcu jeleniu Polskim
i odyńcu też. Któregoż to życia niszczenie jest impertynencją, a nawet – mówiąc wprost –
sadyzmem i barbarzyństwem. Naszym zdaniem. A rykowiskowy kotlet z jelenia i huczkowy schab z odyńca
tak czy owak trochę smierdzą.
Wszystko to bierze się właśnie z
Wildboarboobs Syndrom. Na który cierpi najwidoczniej też zasłużony Leśnik Polski. Żeby uzasadnić tę diagnozę
trzeba się cofnąć w czasie i przestrzeni. Dawno, dawno temu jeden z antropologów
zajmujących się kulturą Indian z dorzecza Amazonii wybrał się w charakterze
osoby towarzyszącej na polowanie na tapiry lub inne kangury z miejscowym łowcą.
Przed ambonę wyszła im tapirzyca z tapirzątkiem. Uzbrojony w karabin Indianin
zastrzelił naturalnie tapirzycę. Dzieciątko tapirze, kilkunastodniowe, zbiegło
do dżungli, gdzie czekał je taki sam los jaki czeka warchlaczka po zastrzeleniu
Matki – lochy Polki. W zgodzie z rozporządzeniem Pana Ministra Grabowskiego. W
tym miejscu Pani bebekowa zapytałaby by się zapewne - gdzie ten dzikus miał
sumienie? Czy nie miał w ogóle sumienia jak zabijał matkę tapirkę znad Amazonki? Sumienie
miał. Jak najbardziej. To właśnie sumienie zakazywało mu rezygnacji ze 150 kilogramów mięsa i
zadowolenie się tylko 15 kilogramami tapirzątka. Owe dodatkowe 135 kilogramów
mięsa to bowiem kwestia głodu czy nawet egzystencji
całej grupy Indian, Indianek i Indianiątek, za której przeżycie odpowiadał ów
archaiczny myśliwy. Zupełnie racjonalnie i zgodnie z panującymi uwarunkowaniami
i sumieniem postępujący.
Gdyby jednak na
jego miejscu znalazł się wspólczesny europejski mysliwy to najprawdopodobniej:
-
nie strzeliłby w ogóle – oszczędzając matkę i małe dziecko,
-
albo strzeliłby tylko tapirzątko, jeśli miałoby już grillowe parametry,
-
albo
starałby się zabić jedno i drugie.
Ewentualne wyjątki potwierdzają te
regułę. Normę własciwie. Ta norma powstała w obrębie naszego kręgu kulturowego,
gdy pewnego pięknego dnia buc w zielonym kapelusiku z piórkiem obudził się z
ręką w nocniku. Czyli stwierdził, że nie da się więcej zabić niż się urodzi. W
tym momencie miały miejsce narodziny współczesnego łowiectwa, bazujacego na
użytkowaniu zasobów przyrodniczych sprzężonym z ochroną w celu zagwarantowania ich
odnawialności. Zmianę podejścia i świadomości z „indiańskich“ na nasze odzwierciedlają
zarówno regulacje o charakterze prawnym jak i kanony etyki zwanej łowiecką.
Tworzą one Biblię, Katechizm i Koran dla buca w zielonym. Z wieloma pisanymi i
niepisanymi zasadami. Jedną z nich jest oszczędzanie części eksploatowanych łowiecko
populacji zwierząt, decydujących o potencjale rozrodczym danych gatunków czyli
samic, matek albo loch. A w rezultacie rzutujących istotnie na perspektywy
przyszłego użytkowania, którymi Indianin polujący na kangury wcale sie nie
przejmuje. Tak jak niegdyś nasi przodkowie. Na to nakłada się zjawisko
percepcji relacji międzyludzkich na ludzko-zwierzęce. Też kulturowe. Z
respektem dla ciąży, macierzyństwa oraz dzieci. Dla staruszków mniej. Zasady są
piekne, nawet jeśli czasami o charakterze mocno papierowym. Żeby zwierzyna była,
rosła w liczbę a myśliwi strzelali dostatnio i mieli co chronić. Z czystym,
chociaż używanym sumieniem.
I to jest zaczyn, na którym kwitnie
Wildboarboobs - Czyli Dziczych Cyckow - Syndrom. Piękne zasady łowiectwa nieindianskiego z etyką,
sumieniem oraz Świętym Hubertem i tak dalej idą się mianowicie rypać z chwilą, gdy
jakiś gatunek (gatunki) zaczyna umykać spod kontroli konwencjonalnie i z
zasadami polujących buców w zielonych kapelusikach z piórkami. Gdy np. zmiany w
środowisku powodują eksplozję jego populacji i ta zaczyna się regulować sama,
zgodnie z ewolucyjnymi procesami ale niekoniecznie z arbitralnymi ludzkimi
wyobrażeniami o jej liczebości, obecności („inwazyjnej“) i wpływie na
siedliska, w których bytuje. Ze szczególnym uwzględnieniem siedlisk zagospodarowanych
polami, lasami czy świniami hodowlanymi. Czasami kolidując z gatunkami o
statusie świętych – czyli chronionymi.