sobota, 26 listopada 2016
Symbol WILK.
Na początku bieżącego roku wielu mieszkańców większych polskich miast było świadkami nabożeństw, noszących właściwie znamiona cyrków z udziałem zwierząt. Chociaż inicjatorzy i organizatorzy tych spektakli raczej niechętnie przyglądają się wykorzystywaniu braci mniejszych na arenach cyrkowych. Warszawiacy, Gdańszczanie, Krakowiacy, obywatele Poznania, Rzeszowa i Olsztyna mieli okazję „dołączyć do watahy“, „zawyć z wilkiem“, „pobiegać z wilkiem“, „zaadoptować wilka“, „uratować wilka“ w czasie „godzin dla wilka“ oraz poza nimi w trakcie happeningów urządzonych przez polską filię międzynarodowego koncernu ekologistycznego WWF. Ofert skłanianiających do pomodlenia się z wilkiem lub dostania wilka nie było. Być może już w następnym sezonie WWF rozszerzy o nie zakres swych usług dla klientów przedstawień w wybrukowanej naturze. Polacy mieli do wyboru zarówno „ruszyć na ratunek wilkowi“ jak i „stanąć murem za wilkiem“ – co wydaje się dość karkołomne, zwłaszcza, gdy akurat „biega się z wilkiem“. Naturalnie nie mogło zabraknąć dozy dreszczyku – jak w każdej dobrej inscenizacji teatralnej. Nad adorowanym jako „rodzinne, troskliwe, odpowiedzialne“ (aczkolwiek nie bardzo wiadomo za co) zwierzęciem wisi permanentne niebezpieczeństwo związane z uśmiercaniem go przez ludzi, co grozi tym, iż „sytuacja tego gatunku może sie pogorszyć, choć jest objęty ustawową ochroną“. Zatem „wilkowi w Polsce potrzebne jest coś więcej niż prawo, wilkowi potrzebna jest wielka i silna wataha przyjaciół, którzy staną murem za wilkiem“. Naturalnie wataha uiszczająca składki ze stojącym na jej czele Pawłem, basiorem alfa, Średzińskim - rzecznikiem koncernu. Bez którego pomocy wilk w Polsce podobno by nie przeżył. Przedstawienia live odbywały się wyłącznie w większych miastach Polski. Miejscowości mniejsze i wsie, szczególnie w regionach, gdzie rzeczywiście występują wilki oraz mieszkają hodowcy baranów, koncernowa trupa teatralna oczywiście starannie omijała. Równolegle odbywały się inne wydarzenia o charakterze prywatnym na rzecz gwiazdora w szarym futrze. Redaktor Adam Wajrak oferował coś w rodzaju teatru jednego autora: jeżdząc wzdłuż i wszerz Polski niczym proboszcz na spóznionej kolędzie promując siebie, czyli Adama Wajraka, świeżo napisaną książkę o wilkach oraz, prawdopodobnie, też wilki. Z recenzji tych przedstawień w prasie wyborczej biła parawigilijna atmosfera: z kazaniami, jowialnymi rozmowami z parafianami, kurtuazją wobec parafianek, głaskaniem dziatwy po główkach i rozdawaniem świętych obrazków z własnoręcznie namalowaną podobizną „zbawiciela“ wilka włącznie. Różnica mogła polegać ewentualnie na tym, że księża pojawiają się na spotkaniach z parafią raczej w wykrochmalonej sutannie, ogoleni i nie sprzedają ksiąg własnego autorstwa. Jak zwykle dopisali również doktorzy: Sabina Pierużek-Nowak oraz Robert W. Mysłajek ze Stowarzyszenia dla Natury Wilk. Wydarzenia, o których powyżej mowa doskonale ilustrują pewne zjawisko związane z ochroną przyrody i społecznym ruchem na jej rzecz . Jest nim używanie i nadużywanie niektórych zwierząt jako symboli. Pies z kulawą nogą nie zainteresowałby się reklamami WWF apelującymi o dołączenie do roju jakichś chronionych much tudzież innych owadów parasocjalnych. Albo kolonii rzadkich susłów. Możemy sobie również wyobrazić „tłumy“ hojnych darczyńców, które przybyłyby w godzinę dla ropuchy, aby wspólnie z panem Średzińskim zarechotać dla żab. Też ściśle chronionych. Zaś twórczość pielgrzyma z Puszczy Białowieskiej, uprawiającego teatr jednego autora, nie pociagałaby tylu czytelników, gdyby była poświęcona stworzeniu znanemu, ale mniej popularnemu niż wilk - na przykład szczurowi śniademu. Kreowany na „pięknego, dzikiego i wolnego, a jednocześnie delikatnego i bardzo wrażliwego“ wilk ma doskonałe predyspozycje do zajęcia honorowego miejsca na ołtarzu WWF-u i nie tylko. Tak jak Bruce Willis do reklamowania wódki. Ruch na rzecz ochrony przyrody i jego satelity potrzebują symboli: pandy, szarotki, żubra, orła przedniego, wieloryba, dzięcioła białogrzbietego. Niczym ryba wody albo skarabeusz odchodów. Zwierząt znanych, przyciągających uwagę, najlepiej rzadkich, zagrożonych wyginięciem, stojących wysoko na skali „popularności“, „sympatycznych“, budzących podziw i fascynację – niezależnie od tego, iż polaryzujących. Symbole przyciągają, pozwalają komunikować inne tresci oraz idee. Są środkiem zwrócenia na siebie uwagi i ułatwiają generowanie zysków – ani przedsiębiorca literat z Teremisek, ani filia WWF nie zanotowałyby zapewne specjalnych ruchów na kontach w przypadku akcji promocyjnej na rzecz rzęsorka mniejszego. Nie wiadomo czy coś takiego wzięłaby do ręki i zaadoptowała pani Kinga Rusin. Choć rzęsorki to miłe i stworzenia i w dotyku przyjemniejsze niż chropowata kora jodły karpackiej. Publiczne żerowanie na symbolach przynosi NGO-som tym lepsze efekty im rzadszym i bardziej zagrożonym jest dany gwiazdor. A w przypadku obiektywnego braku takich atrybutów ochrońcy sami je kreują. Wilk jest w istocie gatunkiem mającym na Czerwonej Liście IUCN status najniższego zagrożenia. Jest w Europie gatunkiem priorytetowym z załączników II i IV Dyrektywy Siedliskowej, lecz polska populacja zaliczona jest do załącznika V, który nie wymaga ochrony ścisłej w naszym kraju. Mimo to, czytając niekiedy wynurzenia strażników skarbonki, czyli świętego zwierzęcia, można odnieść niekiedy wrażenie, iż ten gatunek wkrótce wymrze. Tymczasem wilki zwiększają zasięg występowania a ich liczebność w ostatnich latach rośnie. Wykazując, w przeciwieństwie do wielu innych gatunków, pozytywny trend, który każe – niezależnie od wielu problemów – optymistycznie traktować przyszłość tego gatunku w Polsce. Ten optymizm nie ma jednak prawa zaistnieć w propagandzie i promocji symboli, ponieważ mógłby rezultować spadkiem zainteresowania, ofiarności darczyncow i ostatecznie wpływów. O powyższym warto pamietać, gdy po raz kolejny zabrzmią dzwony wzywające na nieszpory z okazji „godziny dla WWF-u“ w intencji tego lub innego świętego zwierzęcia. NGOsy i cały „ruch“, włącznie z częścią naukowców, będą nadal usilnie mobilizować media, społeczeństwo oraz bronić świętości i statusu tego drapieżnika jak niepodległości. Tylko bardziej – bo ta „niepodległość“ ma dla nich zarówno wartość ideową, marketingową, jak i jest źródłem konkretnych – przyziemnych – korzyści w euro-złotówkach. Jednak tylko do momentu, kiedy chronione zwierzęta nie zaczną generować ryzyka, poważnych problemów ogólnospołecznych czy też ekonomicznych. Wtedy blask propagandowego gwiazdora blaknie i nikt już nie zaprasza do popluskania się z bobrem. A WWF szuka sobie następnej ofiary. Tak zwanego symbolu.
Subskrybuj:
Posty (Atom)